Drang nach Osten nie zawsze przybierał formy państwowej agresji. Tak było w przypadku banity – saskiego księcia Wichmana II Młodszego, który szukając dla siebie miejsca podjudzał Wolinian i Wieletów (Słowian) do atakowania państwa Mieszka I. Kiedy uświadomimy sobie, że spory kawał dzisiejszych Niemiec (całe dawne NRD z nawiązką), a nawet kawałek Jutlandii zamieszkiwały plemiona słowiańskie, to zdamy sobie sprawę, czym była niemiecka mordercza systematyczność. Niemiecką specjalnością było podjudzanie jednych słowiańskich plemion przeciwko drugim, a następnie wykańczanie dawnych sojuszników. Pewnego rodzaju tłumaczeniem i pretekstem było niemieckie przeświadczenie, że plemiona słowiańskie to barbarzyńcy, czyli innymi słowy podludzie, a swoistym dowodem na potwierdzenie tego faktu było ich przywiązanie do pogańskich bogów. Niemcy mogli więc swoje podboje tłumaczyć misją chrystianizacyjną. Wyjątkiem stali się Polanie (wcześniej Czesi) z księciem Mieszkiem I na czele, który w 966 r. przyjął chrzest pojmując za żonę chrześcijankę, czeską księżniczkę Dobrawę.
Wichman na czele z Wolinianami i Wieletami dwukrotnie atakował państwo Mieszka I (w 964 i 965 r.) i dwukrotnie odnosił zwycięstwo nad wojami Polan. Co więcej, podczas jednej z bitew poległ nieznany z imienia brat Mieszka I.
Sasowi wydawało się, że trzecia wyprawa na Polan będzie kropką nad „i” w zbrojnych zmaganiach. Tym razem jednak Mieszko I o wiele lepiej się przygotował. Przede wszystkim zapewnił sobie zbrojną pomoc teścia (między 100 a 300 konnych rycerzy) i sam wybrał miejsce bitwy prowokując Wichmana i Wieletów. W tym celu rozproszone oddziały Mieszka wybrały się w okolice Szczecina i Wolina prowokując pogoń wroga w wybrane przez niego miejsce (najprawdopodobniej okolice Santoka).
Podczas bitwy wielecko-woliniańskie wojska (liczące 5-6 tys. wojów) z Wichmanem na czele przypuściły atak na siły Mieszka (ok. 4 tys.), które stopniowo zaczęły się cofać. Był to zaplanowany manewr polskiego księcia, który w odpowiednim momencie rozkazał przypuścić atak ciężkozbrojnej polsko-czeskiej konnicy, która odcięła wroga od obozu. Wojska wrogiej koalicji rozpaczliwie broniły się w okrążeniu, lecz nie mogły już odwrócić swojego losu. Z rzezi wprawdzie umknął największy wróg Mieszka – Wichman II Młodszy, ale następnego dnia (23 września 967 r.) wpadł w ręce polskich rycerzy. Istnieją dwie relacje jego dalszego losu: według jednej Wichman miał się poddać polskim rycerzom, jednak wojowie rzucili się na niego i zbili, według drugiej relacji Wichman miał umrzeć w wyniku wcześniej odniesionych ran.
Polski władca przesłał ponoć tarczę i miecz pokonanego banity niemieckiemu cesarzowi, co uznano za wyjątkowo szlachetne zachowanie – wiemy o tym dzięki zapiskom kronikarza Widukinda z Korbei, który swoją wiedzę czerpał od bezpośrednich świadków wydarzeń. Mieszko I w 967 r. zwyciężył pierwszy raz nie jako poganin, ale jako władca chrześcijański (co można uznać za symboliczne wręcz zwycięstwo) i ustanowił swoją zwierzchność nad Pomorzem Zachodnim. Kropką nad „i” było natomiast późniejsze zwycięstwo pod Cedynią nad margrabią Hodonem, które utrwaliło polskie władztwo nad Pomorzem Zachodnim.
Dzisiaj o potężnych niegdyś słowiańskich plemionach Wieletów, Wolinian, Redarów, Ranów i wielu, wielu innych nikt już nie pamięta. Można by się nawet pokusić o myśl, której historycy nie lubią: „co by było, gdyby ówcześni Słowianie potrafili się zjednoczyć ?”. Być może zamiast Drang nach Osten, po solidnym słowiańskim łupniu, Germanie nadal siedzieliby na swoich ziemiach, a Słowianie na swoich. Wszak był czas, że Słowianie potrafili odgryźć się najeźdźcy z nawiązką. Tymczasem ostatnim bastionem słowiańszczyzny na ziemiach niemieckich jest mniejszość serbołużycka. Pamiętajmy o nich.