Biorąc pod uwagę tylko grę w tenisa, Polka zarobiła w tym sezonie najwięcej spośród wszystkich graczy. Zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Jednak jeśli chodzi o pieniądze z reklam czy od sponsorów, to tutaj sprawy mają się już zupełnie inaczej. W tym przypadku liczą się nie tylko umiejętności, ale także te bardziej prozaiczne sprawy – wygląd, wiek a nawet… ciekawe rasowe połączenie. Ten ostatni czynnik znajduje swe potwierdzenie w dwóch tenisistkach – Emmie Raducanu i Naomi Osace. Ta pierwsza, Brytyjka o rumuńsko-chińskim pochodzeniu, na korcie w 2022 r. zarobiła 696 tys. dolarów, a poza nim już 21 mln! Naomi Osaka z kolei może pochwalić się niezwykle „wysokopłatnymi” genami japońsko-karaibskimi. Według listy „Forbes” z 2022 r. pokazującej zarobki „off-field”, czyli zdobyte poza kortem czy boiskiem, Naomi znalazła się na 4. pozycji wśród wszystkich sportowców, prześcigając m.in. Leo Messiego i Cristiano Ronaldo.
Trzeba jednak zauważyć, że wszelkie sportowe rankingowe szczyty są zdominowane przez mężczyzn. W innym rankingu „Forbes”, który uwzględnia zarobki czysto sportowe, jak i te z reklam, w najbogatszej pięćdziesiątce można doszukać się tylko dwóch kobiet, co ciekawe obie to tenisistki – Naomi Osaka i Serena Williams. Świat sportu, tak podporządkowany panom, znajduje swe wyjątki, choćby w tenisie. Ta dyscyplina uważana jest za jedyną, która traktuje zarówno płeć piękną, jak i tę brzydszą na równi. Co prawda tylko po części.
Walka o równe nagrody pieniężne w tenisie rozpoczęła się już w latach 70. ubiegłego wieku. Podwaliny położyła tu Billie Jean King, słusznie nazywana legendą światowego tenisa. Ówczesne różnice między zarobkami mężczyzn a kobiet były olbrzymie, osiągając nawet 15-krotne dysproporcje. Amerykanka z wygranymi 39 Wielkimi Szlemami na koncie postanowiła rozpocząć walkę o równość, wypowiadając te słynne słowa: „Wszyscy uważają, że kobiety powinny być zachwycone, kiedy dostajemy okruchy, a ja chcę, żeby kobiety miały ciasto, lukier i wisienkę na wierzchu”. Przed Wimbledonem w 1973 r. Amerykanka „zabarykadowała” 63 tenisistki w londyńskim hotelu Gloucester i oficjalnie założyła Kobiecy Związek Tenisowy (WTA). W tym samym roku zagroziła bojkotem US Open, jeśli nagrody kobiet nie będą równe zdobyczom mężczyzn. Zadziałało. Dzięki grantowi od dezodorantu Ban (adekwatnemu, ponieważ King powiedziała kiedyś, że różnica „śmierdzi”) zwycięzcy gry pojedynczej mężczyzn i kobiet zabrali do domu po 25 tys. dolarów.
Jednak to nie na tym zakończyły się starania Amerykanki. To, że kobiety są równe mężczyznom, chciała pokazać w najbardziej bezpośredni sposób. Zorganizowała więc tak zwaną Walkę Płci. I pomimo tego, że Margaret Court, światowa „dwójka” w żeńskim tenisie, przegrała z wówczas 55-letnim byłym tenisistą Bobby Riggsem – King nie odpuściła. Wyzwała Riggsa na kolejny pojedynek. Ze sobą. Wygrała bez straty seta. W ten sposób nie tylko udowodniła równość, ale także zabrała do domu wypłatę, na którą od dawna zasługiwała.
Dzięki tym przełomowym momentom do US Open dołączyły inne Wielkie Szlemy: Australian Open w roku 1984, Roland Garros w 2006, a Wimbledon rok później. Jednak mimo tego, że na ważniejszych turniejach istnieje równość wynagrodzeń dla kobiet i mężczyzn, to jednak na wielu innych to prawo już nie obowiązuje. 15 maja tego roku Iga Świątek wygrała zawody w Rzymie, otrzymując 322 tys. euro. Novak Djokovic za to samo osiągnięcie otrzymał ponad dwa razy więcej. – Czy to wydaje się sprawiedliwe? – zapytała wtedy Pam Shriver, 79-krotna zwyciężczyni deblowych tytułów. Raczej nie, lecz może w naszej – coraz szybciej rozwijającej się rzeczywistości – także i we Włoszech tenisiści wreszcie doświadczą wymarzonej równości.