Joe Biden i Xi Jinping spotkali się w przy okazji szczytu APEC (Wspólnota Gospodarczej Azji i Pacyfiku), w ramach którego debatują liderzy polityczni i biznesowi krajów basenu Pacyfiku. Rozmawiano o problemach globalnych. A jest o czym. Wojna na Bliskim Wschodzie, wojna na Ukrainie, powiązania Korei Północnej z Rosją, Tajwan, Indo-Pacyfik – to tylko najważniejsze sporne tematy. Nie zabrakło także tematyki praw człowieka, fentanylu (narkotyku, który zabija tysiące Amerykanów i jest – według służb USA – przemycany z Chin), sztucznej inteligencji, a także kwestii „uczciwych” stosunków handlowych i gospodarczych.
Amerykanie mówili przed spotkaniem o pewnej zmianie podejścia do Chin. „Mamy co do tego jasność. Wiemy, że podejmowane przez kilka dziesięcioleci wysiłki na rzecz ukształtowania lub zreformowania Chin zakończyły się niepowodzeniem. Spodziewamy się jednak, że Chiny pozostaną blisko i będą głównym graczem na arenie światowej przez resztę naszego życia” – cytowała nieoficjalne wypowiedzi amerykańskich urzędników Agencja Reuter.
Wzajemne powstrzymywanie
Relacje chińsko-amerykańskie we wszystkich dyskutowanych obszarach są napięte, co wynika ze strategicznej różnicy interesów. Nikt rozsądny nie przewiduje więc znaczącej zmiany we wzajemnych stosunkach. Tego typu rozmowy mają raczej charakter „zarządzania kryzysem” i „utrzymywania kanałów komunikacji”, a ta jest ważna dla obu stron, ponieważ są zaangażowane w najważniejsze miejsca zapalne świata.
Amerykanie, jako największe globalne mocarstwo, za wszelką cenę zamierzając utrzymać pozycję lidera i żandarma gwarantującego światowy ład, próbują izolować Chińczyków i ograniczać ich wzrost. Z kolei Chiny, jako państwo aspirujące, chcą zwiększyć swój wpływ na międzynarodowe sprawy i podminowują amerykańską dominację w świecie. Robią to w odniesieniu do globalnych konfliktów krytykując amerykańskie zaangażowanie i prezentując swoją, najczęściej odmienną, wizję. W wielu konfliktach Chińczycy chcą odgrywać rolę arbitra, państwa mającego duży wpływ na stronę walczącą z sojusznikiem USA (Ukraina, Bliski Wschód). Utrzymują także dobre relacje z pariasami światowej polityki, takimi jak Afganistan, Rosja, Korea Północna, Iran, Birma, Wenezuela czy Białoruś, mając wpływ na ich politykę.
Nie zapominajmy też, że Amerykanie i Chińczycy regularnie nakładają na siebie wzajemnie ograniczania gospodarcze w obszarze strategicznych surowców czy najnowocześniejszych technologii.
Powrót dialogu
Mimo strategicznych różnic Biden i Xi zgodzili się wznowić komunikację (zerwaną po zeszłorocznej wizycie spikerki Izby Reprezentantów Nancy Paloci na Tajwanie), w szczególności między wojskami, a także ustanowić bezpośrednią linię komunikacji między przywódcami. Doszło także do innych, mniej spektakularnych, ustaleń: porozumienia w sprawie wspólnego ograniczenia emisji gazów cieplarnianych i zwiększania udziału odnawialnej energii, a także w sprawie przeciwdziałania napływu fentanylu do USA.
O pewnej odwilży w relacjach świadczy zmiana tonu rządowych mediów w Chinach, eksponujących temat Amerykanów zasłużonych w relacjach amerykańsko-chińskich i podkreślających nowe otwarcie.
Xi zapowiedział także dostarczenie do amerykańskich ogrodów zoologicznych kilku… pand, co w chińskiej polityce oznacza chęć ocieplenia relacji. Biden, po spotkaniu z Xi (co stanie się już chyba pewną tradycją), ponownie nazwał go dyktatorem, co (również standardowo) potępiły Chiny. Zachwycał się jednocześnie nową limuzyną Hongqi N701, którą chiński przywódca poruszał się po USA.
Xi wziął także udział w uroczystej kolacji z udziałem 400 liderów amerykańskiego biznesu (koszt udziału w takim wydarzeniu to ok. 2 tys. dolarów, a przy stoliku z Xi ok. 40 tys. – jak podały amerykańskie media). Wśród uczestników byli m.in. Elon Musk, prezes Apple Tim Cook, reprezentanci Pfizera Albert Bourla i Nike Marc Parker czy wreszcie byli lub obecni prezesi trzech funduszy inwestycyjnych: Bridgewater – Ray Dalio, Blackrock – Larry Fink oraz Blackstone – Stephen Schwarzman. Podczas spotkania chiński przywódca zapowiedział otwarcie na nowe amerykańskie inwestycje, które są potrzebne chińskiej gospodarce, a jest ich w ostatnim czasie znacznie mniej.
Trudny czas
Spotkanie odbyło się w szczególnym momencie dla obu krajów borykających się z problemami. Ameryka ma na głowie jednoczesne wsparcie Ukrainy i Izraela, co w przypadku Ukrainy nie cieszy się już tak jednoznacznym entuzjazmem wśród części republikanów, ale także niewielkiej grupy demokratów. Pokazał to niedawny wynik głosowania w Izbie Reprezentantów, gdzie większość mają republikanie. Zdecydowała ona o dodatkowym wsparciu miliardami dolarów wyłączanie Izraela, wbrew propozycjom prezydenta Bidena zakładającym wsparcie w pakiecie także dla Ukrainy.
Nastroje społeczeństwa amerykańskiego, które coraz mniej popiera dalsze wspieranie Ukrainy, wykorzystuje Donald Trump, który w sondażach przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi wyprzedza już Bidena. Sprzyjają temu publikacje w zachodnich mediach pokazujące napięcia między prezydentem Wołodymyrem Zełenskim a jego otoczeniem, a także dowództwem wojskowym Ukrainy. Magazyn „Time” napisał, że Zełenski czuje się zdradzony przez swoich zachodnich sojuszników, ale wierzy w zwycięstwo i stanowczo zamierza kontynuować walkę, a „jego wiara w ostateczne zwycięstwo Ukrainy nad Rosją przybrała formę, która niepokoi część jego doradców” – stała się „niezachwiana” i „graniczy z mesjanizmem”. Z kolei w rozmowie z „The Economist” naczelny dowódca ukraińskiej armii gen. Wałerij Załużny stwierdził, że wojna z Rosją znalazła się w impasie i aby go przełamać, potrzeba wielkiego technologicznego przełomu, a na to się nie zanosi. – Wygląda, że Ukraina utknęła w długiej wojnie. Takiej, w której Rosja ma przewagę – mówił. Przyznał też, że mylił się licząc, iż wykrwawianie się armii rosyjskiej skłoni Rosję do wstrzymania walk. Obie publikacje spotkały się z krytyką otoczenia ukraińskiego prezydenta, ale stanowisko stracił Wiktor Chorenka, szef sił specjalnych, zastępca Załużnego. Wcześniej za nadużycia korupcyjne w wojsku stanowisko stracił minister obrony Ukrainy Ołeksij Reznikow.
Tajwan w grze
Własne problemy mają także Chińczycy, którzy nie mogą odzyskać dynamiki rozwoju sprzed pandemii i wojny na Ukrainie, borykają się z kryzysem na rynku nieruchomości, ograniczeniem popytu, zmniejszeniem inwestycji zagranicznych i mniejszym wzrostem (jak przewiduje Międzynarodowy Fundusz Walutowy, wyniesie on w tym roku ok. 5 proc.). Kraj notuje deflację. Wygląda na to, że czasy 10-proc. wzrostu Chin (ostatnie 40 lat) należą już do przeszłości. Wynika to nie tylko z pocovidowego kryzysu i napięć geopolitycznych, ale także ze zmiany chińskiego modelu rozwojowego na bardziej redystrybucyjny i osiągnięciu po prostu pewnego poziomu dobrobytu, porównywalnego z krajami rozwiniętymi.
Ważnym wydarzeniem wpływającym na wzajemne relacje będą także przyszłoroczne wybory prezydenckie na Tajwanie. Zmierzą się w nich: Lai Ching-te, kandydat krytycznej wobec Pekinu rządzącej Demokratycznej Partii Postępu, który zdecydowanie prowadzi w sondażach oraz dwóch kandydatów przychylniejszych Pekinowi: Hou Yu-ih – reprezentujący Kuomintang (partia Czang Kaj-szeka) i Ko Wen-je z centrowej Tajwańskiej Partii Ludowej. Kandydaci opozycji zapowiadają „porozumienie”. Gdyby doszło do połączenia elektoratów (na Tajwanie nie ma drugiej tury), wynik wyborów może być niespodzianką. A wybory te mogą mieć wpływ nie tylko na Amerykanów i Chińczyków, ale na cały świat.