Inflacja nikomu nie sprzyja. Obywateli uderza po kieszeni podczas codziennych zakupów, przedsiębiorcom rosną koszty produkcji i usług, politykom na całym świecie wzrastające ceny osłabiają poparcie. W interesie wszystkich jest inflację zbijać. Związane jest to z pewnymi wyrzeczeniami. Nie wszystkim udaje się ich przestrzegać. Jak zawsze najmniej dyscypliny zachowują politycy.
Inflacja przynosi jednak rządzącym wyższe wpływy podatkowe. Na skutek wyższych cen i rosnących płac rząd otrzymuje z tytułu podatków większe przychody. Mimo tego żaden polityk nie będzie sprzyjał inflacji w dłuższej perspektywie. Straty polityczne przewyższają wpływy budżetowe. Konieczne jest więc wdrożenie leczenia, które nie tylko dla gospodarki i obywateli, ale także dla polityków jest bolesne. W celu zbicia cen konieczne jest podwyższanie stóp procentowych przez bank centralny oraz ograniczanie tzw. ekspansji fiskalnej przez rząd. Innymi słowy, trzeba ściągać (wcześniej wydrukowaną) gotówkę z rynku.
Nie każdy rząd chce jednak aplikować obywatelom takie leczenie. Szczególnie takie, które poprzednio „zasłużyły” się tzw. hojnością społeczną. Raz dane świadczenia trudno jest później ludziom odebrać. Nikt przy zdrowych politycznych (nie mówię o ekonomicznych) zmysłach nie chciałby odebrania ludziom 500+. Inaczej miało być z 14. emeryturą, która w ubiegłym roku obiecywana była jako jednorazowe świadczenie. No to w tym roku wypłacona zostanie ponownie. Jak tłumaczy rząd – celem walki z inflacją! W logice rządzących jest to wsparcie emerytów poprzez dostarczenie im dodatkowej gotówki na opłacenie wyższych cen na półkach…
Czyli jesteśmy w sytuacji, w której dolewa się na rynek gotówki w momencie, gdy powinno się ją ściągać. Przyczyni się to – koniec końców – do mocniejszego wzrostu cen.
Trudno trzymać dyscyplinę w ciężkich czasach. Rząd wpadł w pułapkę państwa opiekuńczego. Jakąkolwiek decyzję podejmie, na którymś polu zanotuje straty. Wypłacając czternastkę emerytom podkręci inflację, ale nie straci politycznie – zwiększy krótkookresowo konsumpcję i na chwilę utrzyma wzrost gospodarczy (zjedzony i tak przez wyższe ceny).
Można zrobić mądrzej. Nie wypłacać dodatkowych transferów, a środki przeznaczyć na inwestycje. Politycznie nic się krótkookresowo nie uzyska, ale nie podkręci się drastycznie inflacji, a przede wszystkim zbuduje się trwały wzrost na kolejne lata. Można też inaczej. Ograniczyć wydatki publiczne w całości. Zdusi to inflację i wyhamuje rosnące zadłużenie publiczne. Zaciskanie pasa nie zadowoli jednak społeczeństwa w krótkim okresie. Tyle że na dłuższą metę zyskamy wszyscy. Naszego obecnego dobrobytu nie zje inflacja, a tego przyszłego wysokie zadłużenie publiczne.
Oczywiście powyższe rozważanie bierze pod uwagę nie tylko zdrowy rozsądek ekonomiczny, ale także ten niezdrowy, bo polityczny. Bez polityki w świecie finansów świat jest prostszy (i bez inflacji). W dzisiejszych czasach nie ma dobrych rozwiązań z perspektywy ekonomii i polityki. Są tylko bolesne. Różnica w tym, w którym miejscu wybierzemy, by bolało. Czasami jednak jest tak, że bolący zastrzyk (w tym wypadku antyinflacyjny) zaboli mniej niż chroniczne zapalenie całej gospodarki.