fbpx
niedziela, 8 grudnia, 2024
Strona głównaKultura„Asteroid City” Wesa Andersona, czyli kosmos, Arizona i Scarlett Johannson w jednym

„Asteroid City” Wesa Andersona, czyli kosmos, Arizona i Scarlett Johannson w jednym

„Asteroid City” to kolejne dzieło prawdziwego geniusza filmowego – ekscentrycznego i niepowtarzalnego Wesa Andersona. I choć film i jego artystyczny zamysł na pewno nie trafią do każdego, to jednak warto przekonać się o tym samemu w sali kinowej.

„Asteroid City” na wielkich ekranach świata zagościł 23 maja tego roku, a w Polsce – 16 czerwca. Film brał udział w tegorocznej edycji Festiwalu Filmowego w Cannes będąc nominowanym w konkursie głównym. I choć 28 maja Złotą Palmę otrzymał francuski film „Anatomie d’une chute” (jeszcze nie doczekał się swojej premiery w Polsce), to i tak „Asteroid City” zostanie zapamiętane chyba głównie dzięki swojemu co najmniej osobliwemu reżyserowi. Bowiem Wes Anderson w świecie filmowym jest prawdziwą gwiazdą, która toruje sobie ekscentryczne twórcze ścieżki. 54-letni artysta na swoim filmowym koncie ma takie klasyki jak „Grand Budapest Hotel” czy animowaną „Wyspę psów”. Choć głównej nagrody w branży filmowej – Oscara – nigdy nie zdobył, to był do niego nominowany aż siedmiokrotnie.

Mówiąc o Andersonie nie można nie wspomnieć o jego rozpoznawalnym filmowym stylu. Bo w jego dziełach fabuła nie gra tak znamienitej roli jak estetyka – praca kamerą, konstrukcja osobliwych kadrów czy kolorystyka utrzymana w filmie konsekwentnie od początku do samego końca. Wes Anderson to bowiem artystą wirtuozem, który twórczo próbuje odzwierciedlić siebie i swoje arcykreatywne wnętrze. W żadnym filmie nie odbiega od swojego stylu i tak samo też było w tym najnowszym „Asteroid City”.

„Harmonogram konwencji Junior Stargazer zostaje spektakularnie zakłócony przez wydarzenia, które zmieniają bieg historii”. Tak nakreślony jest krótki opis filmu na portalu Filmweb. Brzmi on niezrozumiale, abstrakcyjnie. O to też chodzi, bo w filmie fabuła ma być podobnie ekscentryczna, jak cała reszta. Wiadomo tylko tyle, że znajdujemy się w latach 50. XX w. w amerykańskim miasteczku „Asteroid City”, w którym najsłynniejszą atrakcją jest gigantyczny krater meteorytowy i pobliskie obserwatorium astronomiczne. Choć tak naprawdę znajdujemy się na deskach teatru w teatrze Tarkington w Indianie. Bo film to sztuka teatralna, a sztuka teatralna to film. Już na samym początku narrator (Bryan Cranston) zaprasza nas ze sceny za kulisy spektaklu. Tam poznajemy utalentowanego autora – Conrada Earpa (Edward Norton) i reżysera spektaklu – Schuberta (Adrien Brody). Pomysł na przedstawienie filmu jako odgrywanej sztuki teatralnej jest (jak to Anderson ma w zwyczaju) ironiczny (reżyser nie stara się przekonać nas do prawdziwości opisywanej historii), lecz momentami trochę „przekombinowany”. Częste przemieszczenia widza z kolorowego, pięknie pastelowego świata Asteroid City do czarno-białego świata „rzeczywistego”, gdzie autor spektaklu pisze kolejne wypowiedzi w swoim teatralnym scenariuszu po prostu męczy widza. Bowiem sceneria arizońskiego Asteroid City, udekorowanego kaktusami i półpustynnymi, suchymi stepami wystarczyłaby, aby widzowie wyszli z kina zadowoleni, a nie wyczerpani intensywnym obrazem.

W tym stepowym „miasteczku” odbywa się konkurs naukowy młodych badaczy i kosmicznych kadetów zorganizowany na cześć planetoidy, która spadła na ziemię ponad 5 tysięcy lat temu. I tak wśród kaktusów pojawia się Augie Steenbeck (Jason Schwartzman) wraz ze swoimi trzema małymi córeczkami i partycypującym w turnieju synem. Pojawia się też ciemnowłosa Midge Campbell (Scarlett Johansson). I nie bez przyczyny w nawiasach zamieściłam parę wielkich aktorskich nazwisk. To też jest bowiem charakterystyczne dla stylu Wesa Andersona, który na każdy swój plan filmowy zaprasza multum hollywoodzkich gwiazd, umieszczając je w swoim scenariuszu na chociażby symbolicznych kilka sekund. Tom Hanks, Tilda Swinton, Jeffrey Wright, Margot Robbie, to tylko kilka z nich. Jednak „Asteroid City” pomimo swojej – nie przesadzając – nieziemskiej obsady, scenografii i kolorystyce, jednak pozostaje dłużny widzowi, jeśli chodzi o samą fabułę. Liczne zmiany w głównych wątkach, niekończący się nowi bohaterowie i nieustanny chaos w pewnej chwili mogą, kolokwialnie mówiąc, doprowadzić widza do szału. „Grand Budapest Hotel” czy „Wyspa psów” pomimo podobnej konwencji posiadają jednak lepiej zarysowaną historię. Reżyser w „Asteroid City” ratuje się jeszcze niebanalnym poczuciem humoru. Jest on jednak, jak na Andersona przystało, dziwny, suchy i często ni do końca zrozumiały.

„Asteroid City” nie spodoba się każdemu i na pewno do sali kinowej należy przyjść w dobrym humorze. Inaczej pierwszy akt filmu (ten podzielony jest na trzy), trwający aż 55 minut, może stać się przeszkodą nie do pokonania.

 

Barbara Hofman
Barbara Hofman
Studentka dziennikarstwa, a w bliskiej przyszłości lingwistyki stosowanej na Uniwersytecie Warszawskim. Pasjonatka tenisa, amatorka żeglarstwa, entuzjastka dobrego kina i dobrej książki. Za cel stawia sobie opanowanie do perfekcji przynajmniej pięciu języków Starego Kontynentu (najchętniej angielski, hiszpański, włoski, francuski i portugalski). Lubi śledzić działalność wielkich domów aukcyjnych, a przy wszelakiej sposobności do nich wchodzi i na krótką chwilę zawiesza wzrok na dziełach szczególnie twórców międzywojennych – Amadea Modiglianiego czy Mojżesza Kislinga.

INNE Z TEJ KATEGORII

Groźne i majestatyczne „Pejzaże Tatrzańskie” [WYWIAD]

Z ks. Zbigniewem Pytlem, autorem albumu „Pejzaże Tatrzańskie. Zima”, rozmawiamy o jego twórczości oraz promowaniu literatury, kultury i sztuki związanej z regionem Tatr.
4 MIN CZYTANIA

Czym festiwal Millenium filmów dokumentalnych zaskoczy nas w tym roku?

Millenium Docs Against Gravity to największy festiwal filmowy w Polsce. W tym roku wraz z twórcami i bohaterami poszczególnych dokumentów obchodzimy jego 21. edycję. Festiwal trwa od 10 do 19 maja. Hasło tegorocznej edycji to „W relacji ze światem”. Tak uniwersalny temat pozwala na pokazanie szerokiego wachlarzu filmów dokumentalnych.
3 MIN CZYTANIA

„Challengers” i tenisowe szaleństwo na całym globie

Do kin wszedł nowy, uważany za przebój tego roku, film „Challengers”. Obsadzona w roli głównej Zendaya promowała produkcję od marca, paradując w tenisowych strojach. To właśnie ta dyscyplina jest głównym tematem filmu. Czy opowieść o rakietach i piłkach jest na tyle dobra, aby tenis utrzymał się w mainstreamie?
4 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Czym festiwal Millenium filmów dokumentalnych zaskoczy nas w tym roku?

Millenium Docs Against Gravity to największy festiwal filmowy w Polsce. W tym roku wraz z twórcami i bohaterami poszczególnych dokumentów obchodzimy jego 21. edycję. Festiwal trwa od 10 do 19 maja. Hasło tegorocznej edycji to „W relacji ze światem”. Tak uniwersalny temat pozwala na pokazanie szerokiego wachlarzu filmów dokumentalnych.
3 MIN CZYTANIA

Iga Świątek kroczy od rekordu do rekordu. Czas na kolejne – w Wielkim Szlemie

W miniony weekend Iga Świątek sięgnęła po swój 20. tytuł WTA. W finale turnieju w Madrycie pokonała wiceliderkę rankingu Arynę Sabalenkę. Na tę chwilę Polka wydaje się nie do zatrzymania. Pytanie, czy to wystarczy do triumfu w wielkoszlemowych turniejach w tym roku. Najbliższy, czyli Roland Garros, rozpoczyna się już 26 maja…
4 MIN CZYTANIA

„Challengers” i tenisowe szaleństwo na całym globie

Do kin wszedł nowy, uważany za przebój tego roku, film „Challengers”. Obsadzona w roli głównej Zendaya promowała produkcję od marca, paradując w tenisowych strojach. To właśnie ta dyscyplina jest głównym tematem filmu. Czy opowieść o rakietach i piłkach jest na tyle dobra, aby tenis utrzymał się w mainstreamie?
4 MIN CZYTANIA