Najchętniej robiłbym zakupy w niedzielę ale mi nie wolno, więc często w soboty stoję w kolejce razem z tymi, którzy tak jak ja mogliby rozładować ruch, ale nie zrobią tego, bo w Polsce polityka jest ważniejsza niż gospodarka. Zaglądamy więc sobie wzajemnie do koszyków, aż tu nagle doszło do awarii. Nie wiem, czy była ona ogólnopolska czy tylko nowohucka, ale na jakiś kwadrans, może więcej, przestały działać terminale i nikt w sklepie nie mógł zapłacić kartą. Jeśli naprawdę, jak to mawiają Amerykanie, Cach is the King, to był to Powrót Króla w krótkiej, ale jednak chwale.
Na szczęście miałem na tyle gotówki, aby zapłacić za zakupy. O dziwo, w sklepie nie wybuchła panika. Wprost przeciwnie, ludzie do sytuacji podeszli ze zrozumieniem i sami zaczęli się organizować. Jedna z klientek wyszła do pobliskiego bankomatu, sporo wypłaciła i zaczęła działać niczym bank który po otrzymaniu od innych środków na BLIKa wydawał pieniądze. Może więc jednak z naszym zaufaniem do innych nie jest aż tak źle? Awaria zresztą chyba szybko minęła, choć nie wiem tego na pewno, bo ja za swoje sprawunki prędko zapłaciłem, niestety, niejednym Jagiełłą.
I przyznaję, moja pierwsza myśl brzmiała, że mamy rocznicowy atak na naszą infrastrukturę bankową. Sobota, o jakiej piszę, wypadła akurat w dwa lata po tym, jak Rosja już otwarcie napadła na Ukrainę.
Poważne problemy z całą państwową infrastrukturą internetową miała już przecież Estonia, na której w 2007 r. Rosja testowała swoje możliwości. Skutecznie. Od tego czasu nasi sojusznicy chyba dość znacznie podnieśli swoje zdolności do odpierania takich zagrożeń, tym bardziej że to w Estonii znajduje się NATO-wskie Centrum Doskonalenia Cyberobrony. Jak wygląda nasza e-tarcza: tego nie wiem.
Dwa lata wojny na Ukrainie to jednak jakiś wzrost świadomości tego, że za bezpieczeństwo się płaci i że armia to koszt podobny do ubezpieczenia, któremu jednak moglibyśmy nieco pomóc organizując sensowne i przede wszystkim dobrowolne szkolenia dla tych, którzy w godzinie W będą chcieli się bronić, a nie uciekać. To również zdany test z niespodziewanego rozładowywania kryzysu humanitarnego i jego bardzo nowatorskie rozwiązanie, czyli decentralizacja i ogromna oddolność. Sytuacja ze sklepu, choć to oczywiście przypadek jednostkowy, anegdotyczny i niereprezentatywny, ale możliwy do użycia, bo to felieton, nie artykuł naukowy, pokazuje, że w obliczu jakichś problemów jest jednak w Polakach solidarność i zdolność do samoorganizacji. Tak naprawdę spodziewałem się zamieszania, a skończyło się na uśmiechach.
Co by się jednak stało, gdyby to nie była jakaś tam awaria? W krótkich sprintach życzliwości jesteśmy świetni. Prawdopodobne problemy z tym naszym sąsiadem, który mówi o „rozsądnym konserwatyzmie”, a drugiemu z naszych sąsiadów bombarduje cerkwie, wcale nie muszą być rozwiązywane w otwartym konflikcie, bo Polska to jednak nie Ukraina, nie jesteśmy łatwym celem, ale jednak scenariusz estoński nie jest niemożliwy. Albo jeszcze jakiś inny, którego nie znamy, który dziś opowiedziany brzmiałby jak powieść Toma Clancyego. I oczywiście felietonowe wezwanie do czujności (nawet na zakupach) byłoby tyle daremne, ile wręcz groteskowe, stąd też się tu nie pojawi. Ale apel o to, abyśmy w sytuacjach awaryjnych nie tracili naszej polskiej szeroko rozumianej i nie tylko biznesowej przedsiębiorczości, już jak najbardziej tak.
Bo skoro nie mamy sensownych planów obrony cywilnej, za którą przecież teoretycznie płacimy w podatkach, to zostaje nam tylko to, co najtańsze, ale jednocześnie skuteczne. Choć oczywiście skuteczne tylko w pewnym zakresie. Oddolna zdolność do rozwiązywania problemów oraz umiejętność zamiany szans na zyski, niekoniecznie finansowe, a takim zyskiem może być też i bycie odpornym na różne prowokacje albo ataki, pod żadną lub fałszywą flagą. Mamy jako społeczeństwo to chyba efekt naszej historii i ukształtowanej przez nią pamięci zbiorowej, zdolność wprost przeciwną do credo faszyzmu. Umiemy pokładać zerowe nadzieje w państwie, wszystko realizować poza nim, a nawet działać przeciwko niemu, co w pewnych okolicznościach ma swoje plusy, choć również ogromne minusy z punktu widzenia wyzwań, jakie przed nami stoją i nie chodzi tylko o sprawy bezpieczeństwa. Na wypadek awarii, także państwa, Polacy jednak działają, zamiast czekać. I używają społecznej adrenaliny. Obyśmy nie musieli sprawdzać, na jak długo nam ona wystarczy i kiedy tak naprawdę nasze pospolite ruszenie powinno być wzmocnione tym, na co tak naprawdę płacimy. Bo podobno podstawowym celem państwa nie jest zapewnianie klasie politycznej klawego życia i trybuny, na której ta może się popisywać. Tylko obywatelom bezpieczeństwa.
Podobno.
Marcin Chmielowski
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie