To jest ta środa. Środa otwierająca matury, dawno już zdezawuowany „egzamin dojrzałości”, wciąż jednak ważny na mapie osiągnięć wielu Polaków. W dodatku matura to przepustka na studia i chyba tylko ten jej wymiar odpowiada za znaczenie tego egzaminu. Dla mnie to też okazja do pomyślenia o przyszłości polskiej edukacji, ale tym razem w wymiarze jednego zagadnienia. Jasne, jako libertarianin mogę mówić godzinami o tym, co sądzę o przymusie szkolnym. Czasami jednak trzeba też pochylić się nad tematyką nie z poziomu meta.
Historia i teraźniejszość. Brzmi nieźle, szczególnie dla tych, którzy wiecznie narzekali na to, że nauczycielka w szkole opuszczała lekcje dotyczące historii najnowszej. Tymczasem program nauczania historii w liceum pokrywa czasy do rozpadu Związku Sowieckiego i niedopełnienie obowiązku nauczania można zgłosić dyrekcji szkoły sprawującej nadzór pedagogiczny. Minister Czarnek wymyślił jednak inny mechanizm, nowy przedmiot. Na korzyść nauczania historii i teraźniejszości przypadną trzy godziny na cykl edukacji w szkole średniej, kosztem nauczania wiedzy o społeczeństwie oraz jednej godziny historii. Te dwa przedmioty, teraz już w mniejszym wymiarze, będą jednak dalej nauczane, przy czym WOS jednak tylko dla tych, którzy będą realizować ten przedmiot na poziomie rozszerzonym. Widać jak na dłoni, że HiT, bo tak przeważnie jest skracana nazwa nowej propozycji, dubluje treści nauczane gdzie indziej.
W założeniu ministerialnym HiT to przedmiot interdyscyplinarny, który ma przybliżać historię współczesną rozumianą jako wydarzenia najnowsze, od mniej więcej 1945 do 2015 roku. HiT będzie w 80 proc. historią, pozostała jedna piąta materiału to okrojony program z wiedzy o społeczeństwie. To zresztą fascynujące, jak bardzo od czasów mojej szkoły średniej zmienił się ten przedmiot, rozrósł się i zaczął obejmować treści, które pamiętam z pierwszego czy drugiego roku studiów politologicznych. WOS to teraz konglomerat różnych treści, socjologicznych, ustrojowych, także dotyczących podstaw prawa. W mojej ocenie, choć oczywiście wiele zależy od nauczyciela i jego kompetencji, były i są to ważne tematy, przydatne, pozwalające też na realizację różnych projektów edukacyjnych na bazie tego, czego dotyczą. Wiele z tego się zatraci, bo wiedza o społeczeństwie „odda” godziny nowemu przedmiotowi, a tam już nie będzie miejsca na proobywatelskie kształcenie – konstrukcja podstawy programowej HiTu jest typowo historyczna. Dostajemy więc perspektywę skierowaną w przeszłość, a nie teraźniejszość lub przyszłość.
Treści historyczne, które obejmuje HiT, to tematy trudne, z którymi przeciętny uczeń pierwszej czy drugiej klasy w liceum nie interesujący się historią może mieć problem. Szczególnie problematyczne będą treści obejmujące lata 90. i wydarzenia po 2000 roku, które możemy zaklasyfikować jako historię gorącą, taką, której uczestnicy, a także twórcy, wciąż żyją i którą komentują. Są to zagadnienia nie w pełni opracowane przez historyków czy politologów i nie były wcześniej nauczane. Nauczyciele będą musieli wymyślić podejście do tych treści i będą musieli poradzić sobie z brakiem materiałów i opracowań. To paradoks, ale z punktu widzenia pedagoga czasami łatwiej o wiarygodne źródła do nauczania odleglejszej niż bliższej nam przeszłości.
Problematyczna będzie sprawa podręcznika. Żadne z wydawnictw nie podjęło się jego napisania. Wydawnictwa potrzebują około półtora roku, aby napisać podręcznik, muszą też wydać podręczniki do czwartych klas liceów i techników po reformie edukacji. Ma być tylko podręcznik rządowy, napisany przez ludzi wskazanych przez resort, lub e-podręcznik, który nie będzie miał rynkowej konkurencji. I to jest problem, bo brak rywalizacji na tak dużym rynku to oczywiste zagrożenie. Jasne, ten brak prędzej czy później się wypełni, powstaną nowe propozycje. Szkoda tylko uczniów, na których odbije się ta choroba wieku dziecięcego. Można jej było przeciwdziałać, ograniczając pośpiech. I wieczne reformy polskiej edukacji, której w tej chwili potrzeba choć trochę wytchnienia, a nie wiecznych zmian.
HiT to problemy nie tylko sezonowe. Mówimy o przedmiocie, który będzie równolegle realizowany z historią i sam w większości będzie również o niej traktował. Dla klas niehumanistycznych nie jest to dobra wiadomość. Po co klasom o profilu biologiczno-chemicznym cztery historie (dwie „klasyczne”, dwie w ramach HiTu) w pierwszym roku nauki, wie chyba tylko minister Czarnek. Podstawa programowa była i będzie krytykowana za stronniczość. Po protestach środowisk akademickich została ona zmodyfikowana, sprawia jednak wrażenie pisanej na szybko i niedopracowanej.
Ta lista moich uwag i zarzutów wcale nie jest krytyką nauczania historii, tym bardziej najnowszej. Jest jednak krytyką nauczania jej w sposób zły, powodujący odpływ zainteresowania tymi ważnymi, aktualnymi przecież tematami i poświęcanie treści praktycznych, przydatnych w życiu wyborcy i podatnika. Program nowego przedmiotu bardziej zresztą przypomina prawicowe imaginarium, niż rzetelny kurs. Tak, Jan Paweł II, kardynał Stefan Wyszyński, żołnierze podziemia antykomunistycznego to ważne postaci, ale czy naprawdę ważniejsze od kształcenia obywatelskiego w sytuacji, w której można o wymienionych dowiedzieć się wiele, z różnych źródeł i względnie łatwo?
Oczywiście, odpowiedź na powyższe pytanie będzie zależeć tylko od preferencji czytelnika – albo autora tego tekstu. Czy nie byłoby najlepiej, gdyby programy nauczania były tak dalece zdecentralizowane, że to na poziomie szkół byłyby podejmowane decyzje odnośnie tego, czego uczyć i jak?
Wtedy mogłoby się jednak okazać, że rozproszenie władzy nie spodobałoby się tym, którzy obecnie ją mają. I pewnie dlatego czekają nas kolejne, odgórne reformy.
Marcin Chmielowski
*autor jest wiceprezesem Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości