Tym razem chodzi o zagrożenia płynące z rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady Europy w sprawie zrównoważonego stosowania środków ochrony roślin i w sprawie zmiany rozporządzenia (UE) 2021/2115, które ma zastąpić obowiązującą obecnie dyrektywę 2009/128/WE. Brzmi groźnie? Nie. Z nazwy to akt prawny jak każdy inny. Mowa jednak o dokumencie będącym emanacją najgorszych koszmarów przedsiębiorców rolnych – i to wcale nie tylko tych funkcjonujących w sektorze upraw. O co w zasadzie chodzi? Ano o ograniczenie możliwości stosowania środków ochrony roślin o 50 procent w każdym unijnym gospodarstwie rolnym oraz o zupełny zakaz ich stosowania na tak zwanych „obszarach wrażliwych”.
Idą chude lata
Eksperci nie mają złudzeń. Jeśli rolnikom okroi się dostęp do substancji czynnych, ci będą pozbawieni jakichkolwiek szans w walce ze szkodnikami, chorobami roślin czy chwastami. Efektami unijnej inicjatywy, która – a jakże – uzdrowić ma klimat na całej kuli ziemskiej, będą: trudny do przewidzenia spadek plonowania roślin, niekontrolowana ekspansja agrofagów oraz wzrost zasięgu występowania chorób roślin. Wszystkie te elementy – zarówno krótkoterminowo jak i w dłuższej perspektywie – przełożą się na spadki skali produkcji roślinnej w Unii Europejskiej.
Nietrudno się domyślić, że Komisja Europejska nieszczególnie kwapi się do pokazania sektorowi rolnemu szczegółowych wyliczeń dotyczących prognoz względem wskaźników produkcji rolnej. Dokument, który na lata zmieni europejskie rolnictwo to papier bez danych. Nie jest to może odpowiedzialne, ale na pewno politycznie opłacalne, bo gdyby rolnicy na własne oczy zobaczyli dane KE skończyłoby się to niespotykanymi dotąd protestami – tak jak miało to miejsce w ubiegłym roku w Holandii, kiedy do mediów wyciekły rządowe plany uwzględniające konkretną liczbę gospodarstw rolnych, które „powinny upaść”, aby Niderlandy zrealizowały nazbyt ambitny cel klimatyczny. Może jest jednak tak, że KE po prostu takich wyliczeń nie ma, a planowane redukcje wykorzystania substancji czynnej na polach to efekt klimatycznego „widzimisię”? Czy tak może być? Może – bo jak inaczej odczytywać słowa komisarza Wojciechowskiego, który zapewniał, że unijna gospodarka rolna na drakońskich ograniczeniach nie straci?
Spadki produkcyjne będą musiały poskutkować zwiększeniem importu żywności z krajów pozaunijnych. To więcej niż nieuniknione. Jak może się skończyć taka sytuacja doskonale ilustruje obecna katastrofa związana z niekontrolowanym napływem ukraińskiego zboża do Polski. Jego szalenie niskie ceny i wątpliwa jakość psują rynek, a Unia – aby „pomóc” swojemu państwu członkowskiemu, czyli Polsce – deklaruje wydłużenie okresu, w którym ukraińska żywność nie będzie objęta unijnymi cłami. Brawo, Panie Komisarzu. Tak właśnie broni się polskiej wsi.
Gdzie jest komisarz?
Pan Wojciechowski przebąkiwał wprawdzie ostatnimi dniami w mediach, że w najbliższym czasie rozporządzenie SUR pewnie nie będzie wdrażane, ale czy możemy wierzyć tym zapewnieniom skoro równolegle sprawozdawczyni dla Komisji Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności Parlamentu Europejskiego (ENVI) zawnioskowała o zaostrzenie pierwotnego poziomu redukcji? ENVI chce, aby 50 procent zostało zastąpione 80-procentowym ograniczeniem w stosunku do lat 2018–2020. Tu, Proszę Państwa, nie byłoby czego zbierać. Byłby to powrót do pradziejów i koniec europejskiego rolnictwa – takie byłyby skutki ekoszaleństwa.
Szkoda, że ludzie, których celem powinno być stabilizowanie szalenie trudnej sytuacji rynkowej i stwarzanie – tam, gdzie i kiedy jest to możliwe – szans do rozwoju, w ogóle rozważają wprowadzanie mechanizmów, które są tylko kolejnymi kłodami rzucanymi pod nogi producentom żywności. Czy naprawdę nie widzą, że osłabiając europejskie rolnictwo podają rękę Rosji?
Działania Unii Europejskiej w kontekście rolnictwa rozważać należy w kategoriach gospodarczego sabotażu podyktowanego brakiem elementarnej wiedzy z zakresu ekonomii i nauk klimatycznych. Na jakiej podstawie KE założyła bowiem, że ograniczenie możliwości stosowania środków ochrony roślin we „Wspólnocie” jakkolwiek pozytywnie wpłynie na klimat w wymiarze globalnym? Na Boga, rynek nie zna próżni. Przecież unijni urzędnicy muszą zdawać sobie sprawę z faktu, że wypychanie produkcji rolnej z UE skończy się wycinką kolejnych hektarów np. Puszczy Amazońskiej, ponieważ – to może okazać się dla polityków szokujące – coś musimy jeść.