Autor filmu – Emanuele Crialese urodził się w Rzymie w sycylijskiej rodzinie adwokatów, w 1965 roku. Do własnych korzeni często powraca w swoich dziełach; choćby w tym najnowszym. Zresztą „Bezmiar” wprost nazywany jest (i to też przez Emanuele Crialese’a) jego filmem autobiograficznym. Ten bowiem rzeczywiście odnosi się dość bezpośrednio do życia osobistego włoskiego reżysera. Dzięki niemu dokonuje on choćby publicznego coming outu w związku ze swoją tranzycją płciową. Tak naprawdę każdy film Crialese’a odnosi się do życia twórcy, zawierając elementy z prywatnej biografii artysty. Przykładowo najbardziej jego znany obraz „Złote wrota” (nagrodzony sześciokrotnie na 63. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji) poświęcony jest ubogim Sycylijczykom, którzy próbując wyjechać do wyidealizowanej Ameryki spotykają się z różnymi, raczej pejoratywnymi doświadczeniami.
W ubiegłym roku na MFF w Wenecji nie obyło się bez filmów poruszających tematy osobiste, ważnych i trudnych dla reżyserów. Był tam choćby „Wieloryb” Darrena Aronofsky’ego, który poza problemem otyłości zajął się także wątkiem związanym z sakralnością. Za to Emanuele Crialese postanowił stworzyć opowieść o sobie samym, dramat rodzinny „Bezmiar”, o którym w eksplikacji reżyserskiej mówi tak: „To film, który zawsze próbowałem zrobić. Zawsze miał być moim następnym, ale za każdym razem ustępował miejsca innej historii. Jakbym nigdy nie czuł się wystarczająco gotowy, dojrzały i pewny siebie. To film o pamięci, która potrzebowała większego dystansu, innej świadomości”. Nareszcie, bo w wieku 57 lat, reżyser, który w dzieciństwie nazwany był Emanuelą, zdobył się na odwagę, by uchylić rąbka tajemnicy o samym sobie.
Fabuła „Bezmiaru” rozpoczyna się, gdy młoda rodzina Borghetti wprowadza się do jednego z nowo wybudowanych bloków mieszkalnych w Rzymie. Akcja filmu dzieje się w latach siedemdziesiątych XX wieku, gdy Wieczne Miasto – i tak naprawdę cały świat – stoją u progu ważnych zmian społecznych i kulturalnych. Pojęcia związane z dzisiaj już znanym queerem wtedy nie istniały w życiu publicznym, a przedstawiciele tychże nielicznych ugrupowań byli szkalowani i nierozumiani. W takim świecie dorastał Emanuele Crialese (a może ówcześnie Emanuela) i w takim też swoją odmienność odkrywa 11-letnia Adriana. Ta nie boi się pokazywać, że nie czuje się dziewczynką, nosząc chłopięcą fryzurę i takie też spodnie czy bluzki. Adriana jest narratorką filmu, obraz widzimy tylko z jej perspektywy. Córka rodziny Borghettich dostrzega schowaną za pozornie idealnym widokiem Rzymu zza okna, ułudę swojej równie pozornie idealnej rodziny. Rodzina Clary (Penelope Cruz) ma przedstawiać ówczesny włoski, tradycyjny porządek. Felice (Vincento Amato) zarabiając, uzurpuje sobie prawo do ciągłego kontrolowania swych bliskich bez okazywania im choćby najmniejszej czułości, a kobieta zmuszona do zajmowania się dziećmi i domem przyjmuje rolę perfekcyjnej pani domu duszącej się w związku z agresywnym, zdradzającym ją nagminnie mężem. Clara i Felice nie kochają się, lecz nie potrafią się rozstać. Może przez poczucie powinności zajmowania się małymi dziećmi (Adriana z rodzeństwa jest najstarsza), a może przez strach przed życiem w samotności. Film, mimo że nie pozostawia widza z uśmiechem na ustach, to jednak potrafi rozśmieszyć pojedynczymi scenami, szczególnie tymi, gdy pokazana jest więź matki z Adrianą. Clara bowiem tęskni ku wolności, chciałaby powrócić do roli małej dziewczynki, która może bezkarnie wchodzić pod stół, aby łaskotać siedzących przy nim gości.
I mimo mnogości pozytywnych cech scenariusza filmu, to jednak brakowało mi w nim zakończenia, które pozwoliłoby na bardziej sprawiedliwy o nim osąd. Może jednak to było założone? Może pospolitemu widzowi danym było tylko zobaczyć obraz nieszczęśliwej rodziny w celu porównania go do swojej własnej? Synonimem wyrazu „bezmiar” jest choćby „otchłań”. A czy „otchłań” łatwo określić, łatwo dostrzec jej początek i koniec?