Zbrojna inwazja Rosji na Ukrainę, pandemia koronawirusa, problemy w logistyce, galopujące wzrosty cen paliw, gazu, energii elektrycznej, wysoka inflacja, szalone ceny nawozów i wiele innych problemów sprawiło, że świat boryka się z poważnym kryzysem żywnościowym. W tym trudnym czasie szczególnie powinniśmy dbać o filary bezpieczeństwa, które dają państwom poczucie względnego komfortu i stabilności – to energetyka, armia i żywność.
Szczególnie wojna na Ukrainie uwidoczniła słabość tego, co za przez długi czas braliśmy za pewnik. Powiązania biznesowe, a takich Ukrainie odmówić nie można, nie mogą być gwarantem bezpieczeństwa. Także tezy dotyczące poczucia wiecznego dostatku w Europie schować dziś można między bajki.
Co się dzieje, co się stać może?
Ekonomiści i specjaliści z zakresu rolnictwa są zgodni, że destabilizacja rynków rolnych w wyniku wojny na Ukrainie doprowadzić może do rekordowego kryzysu żywnościowego w skali globalnej. Ukraina to drugi co do wielkości kraj Europy i zdecydowanie najzasobniejszy w wysokiej jakości gleby, co w połączeniu z korzystnym dla prowadzenia eksportu położeniem i dostępnością relatywnie taniej siły roboczej czyni naszego wschodniego sąsiada szalenie ważnym graczem na światowym rynku żywności.
Braki żywności, z uwagi na prowadzoną od kilku miesięcy blokadę ukraińskich portów na Morzu Czarnym, już dziś odczuwają kraje północnej części Afryki. Analitycy wskazują też na pogłębiający się kryzys głodu w państwach Ameryki Środkowej, a w kolejce czekają już kolejne zagrożone nim obszary.
Wielki kryzys żywnościowy już niebawem przeobrazić może się w wielki kryzy migracyjny. Obywatele najbardziej dotkniętych trudnościami krajów będą zmieniać miejsca zamieszkania na takie, które zagwarantują im przynajmniej względny dobrobyt. Możliwym scenariuszem jest niekontrolowana fala migracji z najbiedniejszych państw Afryki i Azji do Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej, a to, że z kryzysem migracyjnym Europa sobie nie radzi pokazała już sytuacja sprzed siedmiu lat…
Wiele wyjaśnić ma kolejny rok. W tym i przyszłym roku państwa dysponować będą bowiem jeszcze bezpiecznymi rezerwami żywności, ale te nie są przecież wieczne. Pewnej poprawy sytuacji możemy oczekiwać dopiero w roku 2024, przy założeniu, że wojna na Ukrainie się skończy, co przecież wcale nie jest takie pewne.
Problemem wciąż jest także skala marnowania żywności. Zmiana sposobu gospodarowania nią uzdrowić może kwestie humanitarne, ale nie ekonomiczne. Niemniej warto podkreślić, że na świecie głód dotyka rocznie nawet 800 milionów ludzi, a w tym samym czasie jedna trzecia produkowanej żywności trafia na śmietnik. W samej tylko Polsce marnujemy rocznie ponad 5 mln ton żywności, w Unii Europejskiej jest to już ponad 90 mln ton. Sklepy wielkopowierzchniowe w USA wyrzucają natomiast nawet około połowę asortymentu, który trafia do sprzedaży.
Głupia polityka
W tym trudnym czasie państwa świata powinny dmuchać i chuchać na rolników, którzy są gwarantami bezpieczeństwa żywnościowego. Mówiąc brutalnie – jeśli nie będzie się im opłacało wyjeżdżać ciągnikami na pole i wstawać o brzasku do krów czy świń, nie będziemy mieć czego do garnka włożyć. Widzą to wszyscy. USA dba o rozwój przedsiębiorstw, które zawładnęły światowym eksportem żywności, kraje Mercosur prowadzą ekspansywną politykę eksportową, Chiny intensyfikują produkcję żywności, by zwiększyć jej dostępność w kraju i podbudować i tak silny handel zagraniczny.
Głucha i ślepa na problem pozostaje tylko, jak zawsze, Unia Europejska, która – gdy za jej wschodnią granicą, w „spichlerzu Europy”, jak lubią mówić Niemcy, płoną pola i gospodarstwa rolne – bardziej dba o ochronę populacji pachnicy dębowej czy chomika europejskiego niż o stabilność produkcji rolnej. Jak inaczej bowiem odczytać wprowadzanie w czasie największego od lat kryzysu żywnościowego i finansowego strategii Europejskiego Zielonego Ładu? Eksperci są zgodni, że realizacja zielonej polityki UE przełoży się na kilkudziesięcioprocentowe spadki produkcji rolnej. Ograniczenia względem stosowania nawozów, środków ochrony roślin, obowiązek przeznaczenia 25 procent gruntów pod niskotowarową produkcję ekologiczną, czy choćby czynienie z gospodarzy największych trucicieli klimatu nie mogą skończyć się inaczej niż upadkiem tysięcy europejskich gospodarstw.
Co i kto przehandlował za bezpieczeństwo żywnościowe Europy, możemy się tylko domyślać. Historia, miejmy nadzieję, rozliczy gospodarczych sabotażystów. Skutki tej fatalnej polityki będziemy jednak odczuwać tu i teraz. W kolejnych kampaniach wyborczych w całej Unii Europejskiej nie możemy o tym zapomnieć.