Robert Oppenheimer: – Panie prezydencie, czuję, że mam krew na rękach.
Harry Truman: – Krew jest na moich rękach, to moje zmartwienie.
Do tej wymiany zdań miało dojść rzekomo w 1945 r. Myślę, że ten dialog, niezależnie od tego, czy jest prawdziwy, oddaje prawdziwą naturę polityki. Tę pozbawioną ideologii, upiększających ją słów o problemach społeczeństw, klas, narodów, które to problemy zresztą służą tylko uzasadnieniu w oczach ludu pracującego miast i wsi władczych decyzji. Wreszcie tę pozbawioną złudzeń, ale też uprzedzeń sferę wyrokowania, w sytuacjach gdy trzeba podejmować jednostkowo decyzje, od których zależą losy całych zbiorowości. Można się bulwersować, krytykować, negatywnie oceniać, wreszcie potępiać, jednak natury polityki to nie zmieni.
Problem w tym, że o ile ta właściwość polityki, owa aksjomatyczna w ujęciu moralności bezpłciowość, ta cytowana „krew na rękach” w podejmowaniu decyzji strategicznych skłania do akceptacji, nawet przez osoby o „wybitnie” wyczulonym uczuciowo wnętrzu, o tyle występując również przy prowadzeniu spraw politycznie błahych, tych z codziennego, politycznego podwórka nawet ludziom z natury cynicznym wydaje się nie na miejscu. A skoro w demokracji plagą jest iście podwórkowe politykowanie, zawieranie układów o „przecinek” w ustawie albo gorzej, których ceną jest polityczne stanowisko, czyli ogólnie parodia jakiejkolwiek powagi w grze politycznej, to owa właściwość jawi się już jako wypaczenie uwłaczające poczuciu elementarnej przyzwoitości.
Drugi wniosek, jaki można wyciągnąć z przytoczonej wymiany zdań, to ten, że wiele różni zwykłego człowieka od męża stanu. Oczywiście ocena Harry’ego Trumana przez historyków jako polityka – prezydenta USA, może być różna. Zresztą jest to tylko przykład jednego z wielu decydentów, kierujących historią w ujęciu światowym. Wybitność, jakby na to nie patrzeć, nie jest odzwierciedleniem oceny podejmowanych decyzji, ale ich wagi. Świetnie wyraził to w XV rozdziale „Księcia”, przytaczany przeze mnie nader często na łamach tego medium, Nicolo Machiavelli: Nadto nie trzeba nader troskliwie unikać złej opinii powstającej z owych ułomności, bez których ocalenie państwa jest trudne, bo zważywszy rzecz gruntownie, to są postępki, które nam się widzą cnotliwe, a wykonane sprawiają upadek; są też inne, które za wady uchodzą, a użyte przynoszą pewność i byt dobry.
Warto zatrzymać się chwilę przy tych dwóch postaciach – naukowca i prezydenta, który musiał sprzątać bałagan wojenno-kryzysowy, usiłując dociągnąć cztery niepełne kadencje swojego poprzednika do szczęśliwego końca. Biografie tych dwóch postaci, a w zasadzie wydarzenia, które się wokół nich rozgrywały, są niezwykle pouczające, szczególnie wobec wyzwań dzisiejszych czasów, zarówno ekonomicznych jak i politycznych.
W tym miejscu trzeba oddać hołd poprawnie wykorzystanej, moim zdaniem, popkulturze. Chodzi oczywiście o film w reżyserii Christophera Nolana, stanowiący opowieść o życiu i dylematach Roberta Oppenheimera, znanego na świecie pod przydomkiem „ojca bomby atomowej”. Filmu jeszcze nie oglądałem. Czytałem tylko recenzje wskazujące na ten bardzo osobisty wymiar kreacji głównego bohatera. Znam za to dosyć dobrze biografię głównego bohatera i całą historię, jaka związana była z badaniami, próbami i militarnym wykorzystaniem zjawiska rozszczepienia atomu.
A ile jest osób na świecie, którzy wiedzą, kim był Robert Oppenheimer, w jakim projekcie uczestniczył i był zresztą jego kierownikiem? Jak wielka jest grupa osób znających dalsze losy „ojca bomby atomowej”, który, w przeciwieństwie do kolegi Polaka, Stanisława Ulama, nie brał już udziału nad próbami wybudowania kolejnej bomby, jeszcze bardziej śmiercionośnej, opartej o zjawisko atomowej syntezy? Mogę się za to założyć, że tylko fascynacji tematu lub osoby żywo zainteresowane historią współczesną wiedzą cokolwiek o stopniu zaawansowania prac nad hitlerowską bombą atomową albo o tym, jak technologię atomową pozyskał „ojciec narodu” i „chorąży pokoju” Józef Stalin. W Polsce za moich czasów nazwisko Oppenheimer, podobnie jak nazwisko Trumana, pojawiało się na lekcjach historii, a czasem nawet (dla tych bardziej zaawansowanych) na lekcjach fizyki. Jednak biorąc pod uwagę to, jak wielu moich rówieśników równie szybko pozbywało się tej wiedzy i mając na względzie powszechny spadek poziomu nauczania, śmiało mogę wysunąć hipotezę, że zdecydowana większość ludzi, w ujęciu globalnym, dowiedziała się, kim był Robert Oppenheimer, dopiero z kasowej produkcji Christophera Nolana. Fakt – jak przeczytałem w wziętym medium, obraz Nolana, pomimo bezsprzecznie imponującego wyniku kasowego, przegrywa w zestawieniu z cukierkową produkcją pt. „Barbie”. Nie zmienia to faktu, że wynik samego „Oppenheimera” jest imponujący, a zainteresowanie życiem głównego bohatera przerasta, przynajmniej moje oczekiwania.
To jeszcze, aby zatoczyć koło, wracając do tematyki poważnej poruszonej na początku, warto się zastanowić, jaka jest wzajemna relacja polityki i ekonomii w kontekście podejmowania tak ważnych i kontrowersyjnych decyzji. W jaki sposób ekonomia determinuje decyzje polityczne i na odwrót. Pewnie niewielu zdaje sobie sprawę z tego, że decyzja o podjęciu badań nad rozszczepieniem atomu powodowana była nie tyle pogonią za hitlerowskimi Niemcami, nie potrzebą szybkiego zakończenia wojny, nie budową „superbroni” sensu stricte, ale próbą znalezienia wydajnego źródła energii, docelowo mającego zasilać silniki okrętów podwodnych. Był więc to projekt cywilizacyjny, z którego do dziś korzystamy, żyjąc w pokoju. Podejmując dzisiaj debatę w przedmiocie zbrojeń, kosztów tego typu programów, czy też obciążenia finansów państwa i samej gospodarki, warto uzmysłowić sobie, że rozszczepienie atomu wymagało ogromnych nakładów finansowych, w dużej mierze pochodzących ze wsparcia prywatnego biznesu. Kolejnym pytaniem, które samo się nasuwa, biorąc pod uwagę metodę i rozbieżność czasową (raptem 4 lata) opanowania technologii atomowej przez dwa, jakże opozycyjne systemy gospodarcze, jest to czy bardziej sprzyjający eksploracji jest system kapitalistyczny, nawet w wersji wojennego keynesizmu czy totalitarny komunizm. Odkrywanie technologii atomowej przez USA nie byłoby to możliwe bez zaangażowania wspaniałych naukowców (w większości noblistów) i badań co najmniej trzech ośrodków akademickich. Sam projekt Manhattan, czyli konstrukcja bomby, wymagał zatrudnienia 130 tys. pracowników w 37 obiektach laboratoryjnych i dodatkowo zadbania, by projekt pozostawał tajny (co zresztą okazało się niewykonalne).
Ale jeszcze warto przyjrzeć się drugiej stronie medalu, tej „krwi na rękach”, bohaterowi drugiego planu – Harry’emu Trumanowi i zasadności podjęcia decyzji o użyciu wytworu naukowców pracujących pod kierunkiem Oppenheimera. W zasadzie jest to dylemat większości polityków. Bo przecież stosownie do ocen wojskowych najwyższego szczebla, na dzień podjęcia decyzji o użyciu bomby A, Cesarstwo Japonii było już w zasadzie pokonane, a arsenał armii USA był na tyle potężny w oparciu o środki konwencjonalne, by wymusić kapitulację wroga bez podejmowania krwawych działań o charakterze masowym.
Zabrzmi to iście makiawelicznie (ów pogląd jest powszechny u historyków), ale strach i nowy porządek świata, demonstracja siły w obliczu widma kolejnej, globalnej konfrontacji wymagały ofiar Hiroszimy i Nagasaki. A jakich ofiar, może niekoniecznie bezpośrednio wojennych, wymagają od nas dzisiejsze czasy, mając na uwadze pojawiające się na horyzoncie kolejne, tym razem zielone i obyczajowe totalitaryzmy, generujące olbrzymie koszty makroekonomiczne? Czy nasi politycy dorośli do swojej funkcji na tyle, by podejmować wybitne decyzje i zmierzyć się z ich ekonomicznymi konsekwencjami?
Jacek Janas
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie