Rishi Sunak nie może złapać chwili wytchnienia. W Wielkiej Brytanii piętrzą się problemy: rekordowy poziom podatków, fatalny stan gospodarki oraz migracja to trzy z największych wyzwań stojących dziś przed premierem (ale patrząc na sondaże, wkrótce będą to problemy, które odziedziczy Keir Starmer).
Niekontrolowany napływ migrantów
Prawdziwi liberałowie ekonomiczni zastanawiają się, o co tyle zamieszania w kwestii imigracji. Dla nich swobodny przepływ siły roboczej jest nieodłącznym elementem zglobalizowanej gospodarki, w której bariery wzrostu są usuwane mechanizmami wolnorynkowymi. Taka jest w każdym razie teoria. W praktyce globalny kryzys finansowy z 2008 r. ujawnił niebezpieczeństwa związane z nieskrępowanym przepływem pieniędzy. Z kolei nieograniczony handel i długie zintegrowane łańcuchy dostaw były w modzie, dopóki ich słabości nie zostały obnażone przez pandemię Covid-19 i jej następstwa. Podobnie jest z imigracją do Europy. Zjawisko, które miało być korzystne dla unijnej gospodarki, zamiast wzrostu wskaźników ekonomicznych spowodowało wzrost przestępczości oraz wydatków socjalnych.
To była tylko kwestia czasu, kiedy rozpocznie się sprzeciw Europejczyków wobec imigracji. Teraz objawy niezadowolenia pojawiają w całym zachodnim świecie: w Irlandii, Holandii, Niemczech, Szwecji, USA i we Francji. W Wielkiej Brytanii większość wyborców akceptuje fakt, że pewna migracja jest nieunikniona, a nawet pożądana, ale obywatele chcą, by była ona kontrolowana przez rząd. Konserwatyści zobowiązali się do zmniejszenia liczby osób napływających do Wielkiej Brytanii i do podjęcia działań, aby procesy migracyjne znajdowały się pod kontrolą. Jednak w ciągu czterech lat, odkąd konserwatywna partia, z której wywodzi się Sunak objęła rządy, migracja netto wzrosła około trzykrotnie do rekordowego poziomu 745 tys. osób w 2022 r.
Nawet jeśli imigracja nie znajduje się obecnie na szczycie listy zmartwień opinii publicznej, to po części dlatego, że istnieją bardziej palące problemy – takie jak koszty utrzymania, o które należy się martwić. Sondaż YouGov Tracker pokazuje, że 60 proc. wyborców uważa, że imigracja jest zbyt wysoka, co stanowi niewielką zmianę w stosunku do 57 proc. tuż przed wyborami w 2019 r. Tylko 7 proc. osób uważa, że jest ona zbyt niska. Część niedawnego wzrostu imigrantów na Wyspach wynikała z czynników jednorazowych – takich jak przyznanie specjalnych wiz osobom z Hongkongu, Ukrainy i Afganistanu – ale mimo to suma z 2022 r. była równa dwuipółkrotności najwyższego poziomu osiągniętego przed referendum w sprawie brexitu.
Legalną imigrację przyćmiewa liczba osób ubiegających się o azyl, które nielegalnie przybyły do Wielkiej Brytanii przepływając kanał La Manche. Gwałtowny wzrost liczby ludności powoduje szereg problemów, np. wywiera presję inwestycyjną oraz mieszkalną, którym nie są w stanie sprostać ani konserwatyści, ani laburzyści. Oczywiście, imigracja ma pewne plusy jak np. uzupełnienie niedoborów kadrowych w narodowej służbie zdrowia i opiece społecznej. Bez pracowników z Indii, Nigerii i Zimbabwe listy oczekujących po pomoc medyczną byłyby jeszcze dłuższe. Mowa tu jednak o stanowiących mniejszość imigrantach chcących pracować, a nie o tych pragnących podnieść jakość swojego życia kosztem brytyjskich podatników.
Działania Unii wpływają na sytuację na Wyspach
Zdaniem Brytyjczyków samo wyjście z Unii nie rozwiązało problemu nielegalnej imigracji. Co prawda wyspiarze odzyskali zdolność samodecydowania i mogą sobie teraz bez ograniczeń stawiać fizyczne bariery w celu powstrzymania napływu ludzi, jednak będą one nieskuteczne w obliczu braku spójnej polityki migracyjnej Starego Kontynentu. Brytyjczycy zauważają, że niektóre z państw członkowskich wbrew woli pozostałych krajów kontynuują politykę otwartych drzwi napędzając tym samym niekorzystne zjawiska społeczno-gospodarcze (takie jak np. presja mieszkaniowa) nie tylko w Unii, ale także poza nią.
Napływ uchodźców byłby możliwy do opanowania, gdyby kraje Unii Europejskiej współpracowały. Brytyjczycy mają dość wydawania pieniędzy na wyżywienie i zakwaterowanie uchodźców. Ich zdaniem bogatsze gospodarki mają moralny i prawny obowiązek zapewnić schronienie tym, którzy uciekają przed poważnym niebezpieczeństwem, jednak obowiązek ten dotyczy tylko osób najsłabszych i to z terenów realnie dotkniętych wojną czy innymi kryzysami humanitarnymi. Tak się jednak nie dzieje. Unijne władze nie tylko nie odmawiają wjazdu i nie deportują niekwalifikujących się migrantów (mężczyzn w sile wieku), ale co gorsza tworzą mechanizmy przymuszające kraje (np. Polskę) do ich przyjmowania.
Przymusowa relokacja uchodźców nie zapobiegnie ich przemieszczaniu wewnątrz Unii jak i poza jej obszar. Innymi słowy, sam fakt, że Unia ochoczo przyjmuje wszystkich, stwarza zagrożenia dla krajów niebędących jej członkiem, takich jak Wielka Brytania. Aby skończyć z imigracją do Europy należy stworzyć skuteczny i możliwy do szybkiego wyegzekwowania system. UE powinna podpisać i wdrożyć umowy o readmisji umożliwiające szybkie odesłanie odrzuconych migrantów do domu. Tylko takie podejście oraz systemowa pomoc w krajach pochodzenia uchodźców mogłyby sprawić, że migranci zasiłkowi zaczęliby się wahać przed przyjazdem do Europy z uwagi na wysokie prawdopodobieństwo deportacji. Ale do tego potrzebna jest zmiana myślenia w Brukseli. W innym przypadku, jak pokazuje kazus Wielkiej Brytanii, nawet tak drastyczne kroki jak opuszczenie Unii nie zapobiegną napływowi nielegalnych imigrantów.