Niedawno miałem przyjemność uczestniczyć w ogólnopolskim zjeździe dilerów. Humory były wyśmienite. Mowa oczywiście o zjeździe dilerów samochodowych. Minione lata były co prawda dla tej branży pełne wyzwań w postaci przerwanych łańcuchów dostaw, drastycznych wahań cen paliw, inflacji, lockdownów i związanej z tym wszystkim niepewności. Pomimo tego i wygenerowanej przez sektor mniejszej sprzedaży, notował on wyższe przychody. Koniec końców wyszedł na swoje. I bardzo dobrze.
Choć powinno być inaczej. Trzy lata temu wybuchła pandemia i na wiele miesięcy zaczęliśmy sezonowe zamykanie licznych sektorów gospodarki. Zakazywaliśmy ludziom przemieszczania się, a nawet wychodzenia z domu. Tego rodzaju epidemia oraz jej następstwa jeszcze kilka dekad temu doprowadziłyby do obalenia całych systemów społeczno-politycznych, a nawet do wojen. Jeśli nie między państwami, to domowych. Wojna wybuchła z innych powodów. A koronakryzys w większości przypadków nie obalił nawet koalicji rządzących i podejmujących w tym czasie trudne decyzje. System przetrwał, a zamknięte gospodarki wręcz… rozkwitały. Ekonomicznie coś było nie tak. Cóż, nic nie ma za darmo. Dziś więc płacimy cenę za lockdowny w postaci inflacji, a kolejno spowolnienia konsumpcji, produkcji, a ostatecznie PKB.
Na wspomnianym zjeździe dilerów przyszło mi rozmawiać z innymi ekonomistami o perspektywach gospodarczych. Pod kątem motoryzacji, jak i innych sektorów, prognozy były raczej chłodne, ale nie katastroficzne. Rozmawialiśmy o najważniejszych wskaźnikach ekonomicznych mających wpływ na sprzedaż samochodów, takich jak inwestycje, konsumpcja, cena pieniądza, inflacja czy płace. Dyskutowaliśmy tak, jakby faktycznie czynniki ekonomiczne były największym wyzwaniem dla tej branży. Klimat gospodarczy jest ważny, ale kluczowe wyzwania są gdzieś indziej. Mają bowiem charakter polityczny.
Co z tego, że motoryzacja będzie miała niską inflację, wzrosty konsumpcji, niskie ryzyko walutowe i wzrosty gospodarcze, skoro politycy zakażą sprzedaży aut spalinowych. Co prawda mają one być sukcesywnie zastępowane elektrykami, tyle że – jak w słynnym raporcie C40 Cities – celem ambitnym jest przecież brak posiadania przez obywateli samochodów w ogóle. Oczywiście z tych planów może nic nie wyjść, ale politykom uda się zapewne pewna hybryda w zakresie stosowanych narzędzi i osiągniętych celów. Zapewne czekają nas wysokie podatki na auta, szczególnie te z silnikami tradycyjnymi. A także przejściowe, wysokie dopłaty do elektryków, by ponad arbitraż rynkowy nakręcać sztucznie ich sprzedaż.
Najgorsze jest jednak to, że branża motoryzacyjna stanie się klientem, a wręcz zakładnikiem polityków. Póki co przedsiębiorcy wszystkich sektorów patrzą z wyższością na uzależnionych od polityków biorców wszystkich programów socjalnych. Niestety, niedługo sami staną się uzależnionymi od państwowego dilera. Ich kondycja i przyszłość zależeć będą bowiem od dotacji, subwencji, ograniczeń i zakazów w imię lepszego zdrowia obywateli i zatrzymania końca świata w postaci katastrofy klimatycznej. Nie pozwólmy politycznym dilerom na sprzedaż swoich narkotyków.
Piotr Palutkiewicz
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne opinie i poglądy