Bartłomiej Sienkiewicz, podobnie jak większość przedstawicieli największej partii opozycyjnej, używa sobie na zatruciu Odry, mówiąc, że polskie państwo jest kartonowe i nie działa. Zastanawiające, że przypisuje te cechy jedynie państwu rządzonemu przez obecną władzę, skoro w pamiętnych dialogach u „Sowy” zdarzyło mu się wygłosić zdanie symboliczne: „Ch…, d… i kamieni kupa”. Sienkiewicz miał wprawdzie wówczas na myśli funkcjonowanie Polskich Inwestycji Rozwojowych, zamienionych później na Polski Fundusz Rozwoju, ale przecież kontekst rozmowy – nie tylko też zresztą – był taki, że spokojnie można uznać, iż były minister spraw wewnętrznych opisywał stan całego kraju.
Prawda jest jednak taka, że w przypadku Odry faktycznie, najdelikatniej mówiąc, polskie państwo nie zadziałało. Szczegółowa diagnoza tego, gdzie konkretnie nie zadziałało i co konkretnie zawiodło, powinna być teraz równie ważna co ustalenie, co właściwie zabija życie w Odrze. Bez idiotycznych prób zwalania sprawy na Niemców, którzy musieliby posiąść niezwykłą umiejętność przesyłania substancji w górę biegu rzeki, żeby spowodować zanieczyszczenie.
Co do jego przyczyn jasności nadal nie ma w chwili, gdy piszę ten tekst. Wersja ze związkami rtęci wydaje się chwiejna, pojawiają się – chętnie podchwytywane przez zwolenników opozycji – wersje o powiązanej z władzą firmie, która miała od dłuższego czasu spuszczać do rzeki ścieki. Ale to też tylko spekulacje. Wreszcie jest nawet wersja, na którą wskazała strona niemiecka, że głównym winowajcą nie jest jakaś nowa, trująca substancja, lecz niski poziom wody, który wzmógł działanie związków w Odrze obecnych już od dłuższego czasu. Słowem – nie wiemy, co się dzieje.
Za to wiemy już, że informacje o problemach pojawiły się aż dwa tygodnie temu i przez dłuższy czas nie spowodowały żadnej reakcji. Gdy zaś okazało się, że sytuacja na Odrze jest potencjalnie groźna politycznie, reakcja nastąpiła, ale, jak to często bywa, okazała się chaotyczna, niezborna i ewidentnie miała na celu znalezienie kozła ofiarnego. Dwa takie kozły ofiarne już się znalazły: prezes Wód Polskich Przemysław Daca oraz szef Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska Michał Mistrzak. Jak na ironię, okazuje się, że ten ostatni akurat próbował jakieś działania podejmować.
Dość zabawna jest kakofonia wśród przedstawicieli obozu władzy, wynikająca zapewne z tego, że do niektórych nie dotarły na czas aktualne wytyczne. Niektórzy politycy PiS wciąż są na etapie przekonywania, że wszystko gra i grało od początku, podczas gdy pan premier przeszedł już do etapu wściekania się i grożenia konsekwencjami.
Warto jednak z tej sytuacji wyciągnąć ogólniejsze wnioski. Które, jak niemal zawsze, nie są wesołe. Po pierwsze – nawet w obliczu takiego zagrożenia jak katastrofa ekologiczna na jednej z największych polskich rzek nie ma mowy o odwieszeniu choćby na moment partyjnej nawalanki. Zamiast skoncentrowania się na walce z zatruciem, mamy festiwal przerzucania winy.
Po drugie zaś – co ważniejsze – struktury polskiego państwa faktycznie wykazały się porażającą niewydolnością. A to bardzo poważne ostrzeżenie, wziąwszy pod uwagę sytuację, w jakiej znajduje się Polska w obliczu trwającej na Ukrainie wojny. Zatrucie Odry to jednak okoliczność znacznie mniej poważna niż zagrożenie terrorystyczne (aczkolwiek i ono może przybrać taką postać – nietrudno to sobie wyobrazić), wojenne czy jakiekolwiek inne, wystawiające na próbę spójność struktur państwowych. No i niestety – okazuje się po raz kolejny, że ch…, d… i kamieni kupa.
Ktoś postanowił się czymś nie zajmować, bo może się zajmie ktoś inny, a jak ja się zajmę, to potem mi wyciągną, że coś źle zrobiłem. A może to samo przejdzie? A może za tym stoi ktoś dobrze usytuowany w kręgach władzy, o czym nie wiem, więc mu się narażę? A po co będę się przed szereg wychylał?
Tak wygląda rozumowanie przedstawicieli aparatu państwa na różnych szczeblach. Ludzie nie są standardowo rozliczani z dokonań czy z zaniechań, ale z tego, jaki polityczny skutek ich działania lub zaniechania przynoszą aktualnie rządzącym. Dlatego zawsze pierwsza, druga, a nawet trzecia myśl dotyczy właśnie oceny tych skutków, a nie tego, co dobre dla obywateli i co po prostu należy zrobić, jeśli się chce swoją robotę dobrze wykonywać. I żeby było jasne: takie funkcjonowanie mechanizmów państwa jest skutkiem podejścia i rządzących, i opozycji – niezależnie od tego, w jakiej akurat są konfiguracji. To patologia wdrukowana w sam system.
Tego się, rzecz jasna, nie zmieni w ciągu miesiąca czy roku. To wymagałoby zmiany mechanizmów rządzenia, na co nikt raczej nie ma ochoty. Ale stan obecny może się w końcu okrutnie zemścić – bardzo podobnie wyglądało to, przy zachowaniu proporcji, w 1939 r., którego tragiczny dla Polski przebieg był w dużej mierze skutkiem wieloletniej sklerozy państwowych struktur, opanowanych przez Sanację. Historia nas jednak jak zwykle niczego nie nauczyła.
Łukasz Warzecha