Wojna na Ukrainie pokazała, jak niewiele znaczyły deklaracje Niemiec czy Holandii, które najgłośniej w całej Unii Europejskiej krytykowały kraje, których gospodarki oparte są w większej części na węglu. Ileż płomiennych słów wydarło się z piersi zachodnioeuropejskich polityków, którzy na sztandarach nieśli wzniosłe hasła o konieczności dekarbonizacji Europy. Ileż razy krytykowano Polskę za „ogromną” emisję CO2 do atmosfery i trucie klimatu? Ile razy zapominano przy tym, że największym obciążeniem dla europejskiego klimatu jest gospodarka Niemiec, która nie ma tu sobie równych produkując rokrocznie dwa razy więcej dwutlenku węgla niż kolejne w zestawieniu gospodarki Wielkiej Brytanii, Francji czy Włoch? Po co było to wszystko, kiedy przy pierwszej okazji okazało się, że były to tylko puste słowa?
Niemcy boją się, że zmarzną
Kończy się rosyjsko-niemiecki mariaż sięgający początków wylewnej przyjaźni Władimira Putina i Gerharda Schrödera, którego efektem były wieloletnie dostawy taniego gazu do naszego zachodniego sąsiada. Tani gaz, jak podkreślają eksperci, okazał się dla Niemców bardzo drogi. Nie chodzi tu tylko o koszty ekonomiczne, ale o wiarygodność polityczną, którą Niemcy bez wahania położyli na szali, gdy tylko Putin zaczął stopniowo zakręcać kurek.
Plan naszych zachodnich sąsiadów jest teraz prosty. Póki gaz z Rosji jeszcze dociera, trzeba uzupełniać magazyny. Ale energia popłynie też z… elektrowni węglowych. Tak, z takich samych elektrowni węglowych, za które niemieccy politycy od lat krytykowali Polskę, za które nakładano na nas kary i ośmieszano na arenie międzynarodowej. Z tych samych elektrowni, które używają słynnego „wyklętego paliwa”. Teraz węgiel nie jest już „be” i biada temu, kto pogrozi Niemcom palcem za lata kłamstw i oszczerstw, których zasadność rozsypała się jak domek z kart.
Parlament mógł oczywiście zdecydować o niewygaszaniu części elektrowni jądrowych, ale i tu ważniejsza od klimatu okazała się polityka, bo – jak wiemy – niemieccy Zieloni mają na atom alergię.
Władimir Putin prostym ruchem pokazał jak niekompetentne są Komisja Europejska i Parlament Europejski w swoim przyklaskiwaniu słynnemu „How dare you” Grety Thunberg. To dzięki Putinowi dowiedzieliśmy się, że elektrownie węglowe są złe – ale nie w Niemczech, tylko w Polsce.
Dziś obserwujemy bankructwo unijnej polityki Green Deal czy Fit for 55 i przestawienia unijnej gospodarki na rosyjski gaz. Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie odgórne zezwolenie na zalanie Unii Europejskiej rosyjskim gazem, dziś Putin nie miałby w ręku tak silnych kart, którymi szantażuje całą Wspólnotę. Trzeba oddać, że jeszcze kilka miesięcy temu podobny scenariusz wieszczyła Solidarna Polska. Szkoda tylko, że się ziścił.
Nie tylko Niemcy…
Kierunek polityki energetycznej postanowiły zmienić także inne państwa. Okazuje się, że elektrownie węglowe nagle przestały zawadzać zielonej Holandii i mniej zakręconej na tym punkcie Austrii czy Francji. Austriacy ostatnią elektrownię węglową wygasili w roku 2020, ale dziś została ona reaktywowana i będzie stanowić ważne źródło energii dla Grazu.
Holandia tłumaczy, że jej poważne obawy budzi potencjalne wstrzymanie dostaw w okresie jesienno-zimowym, a przecież gospodarka musi działać na pełnych obrotach. Podobnego zdania są Francuzi, którzy nagle przestali głośno wypowiadać się w kwestiach klimatycznych. Cóż, nie od dziś wiadomo, że polityka Francji jest jak chorągiewka na wietrze.
Europejska „solidarność”
Postawa Niemiec, Francji, Holandii czy Austrii każe nam zweryfikować autentyczność unijnej solidarności klimatycznej (o ile kiedykolwiek doktryna ta była choć po części wiarygodna). To także woda na młyn dla przeciwników zielonej polityki prowadzonej przez Wspólnotę. Czy możliwa jest tu jednak zmiana paradygmatu? Tak, ale wyłącznie przy założeniu, że będzie opłacało się to państwom starej Unii.