W nocy z 18 na 19 września Rosjanie zbombardowali polską fabrykę okien Fakro we Lwowie, ale już kilka dni po tym zdarzeniu zakład zaczął funkcjonować –poinformował w rozmowie z portalem Puls HR Wojciech Klimek, członek zarządu odpowiedzialny za produkcję Fakro.
W wyniku ataku drona zniszczeniu uległy dwie hale – produkcyjna oraz magazynowa, gdzie znajdowało się około 2 tys. gotowych okien i schodów oraz 1 tys. m sześc. drewnianych elementów. Fakro oszacowało straty na około 30 milionów złotych. Mimo dużych strat właściciele polskiego przedsiębiorstwa chcieli zapewnić zatrudnionym ludziom ciągłość pracy i poczucie bezpieczeństwa.
Gdybyśmy zostawili ich na dziesięć dni samych w domu, to martwiliby się, myśleli, co się dzieje na miejscu, czy będą mieli gdzie wrócić. Z racji tego, że nasza fabryka zajmuje dość rozległy teren, to już dzień po ataku pracował tartak, a dwa dni później pracownicy zajęli się sprzątaniem i przenoszeniem ocalałego sprzętu do nowych hal. Ruszył też montaż okien i schodów z tych części, które ocalały. Rozpoczęła się także obróbka drewna
– powiedział Wojciech Klimek w rozmowie z Puls HR.
Przedstawiciel polskiej firmy podkreślił, że w szybkim powrocie do działania fabryki nie chodziło w pierwszym rzędzie o zapewnienie sprzedaży na Ukrainie, ale o zapewnienie pracowników, że produkcja we Lwowie będzie kontynuowana i atak Rosjan nie zmieni nic w ich sytuacji zawodowej.