Od 1 kwietnia właściciele paneli solarnych rozliczają się w systemie net-billingu, co oznacza, że wyprodukowana przez nich energia słoneczna jest sprzedawana do sieci po cenach hurtowych, a następnie kupowana przez prosumenta po cenach rynkowych, ale detalicznych.
Zdaniem specjalistów nawet po tych zmianach inwestycja w fotowoltaikę pozostaje opłacalna. Zgodnie z nowym systemem każdy z prosumentów będzie miał własne konto, a na nim depozyt odpowiadający wartości wprowadzonej do sieci energii. Na tym koncie przez 12 miesięcy będzie zbierała się kwota, z której będzie płacił za pobraną energię. Pieniądze, które zostaną niewykorzystane w okresie 12 miesięcy, sprzedawca zwróci tylko do 20 proc. wartości energii elektrycznej wprowadzonej do sieci w miesiącu kalendarzowym, którego dotyczy zwrot nadpłaty, co oznacza, że nie będzie opłacało się budować instalacji większej niż na własne potrzeby. Rozwiązaniem niewykorzystanego nadmiaru wyprodukowanej energii są magazyny energii, choć na razie jest to kosztowna inwestycja.
W związku z faktem, że produkcja energii odbywa się za dnia, eksperci zachęcają do zmiany przyzwyczajeń. Mogłyby one polegać np. na zmianie trybu pracy urządzeń grzewczych (dla fotowoltaiki najlepszym rozwiązaniem jest pompa ciepła) albo na uruchamianiu pracy niektórych urządzeń elektrycznych w czasie naszej nieobecności w domu.
Rząd nie ukrywa, że celem programu Mój Prąd 4.0 jest zwiększenie w Polsce produkcji energii elektrycznej z mikroinstalacji fotowoltaicznych i wzrost autokonsumpcji wytworzonej energii poprzez jej magazynowanie. Według rządowych szacunków czas zwrotu instalacji fotowoltaicznej o mocy 5,9 kW wynosi niewiele ponad 6 lat, a takiej o mocy 8,5 kW to niecałe 7 lat.
W trakcie trzech dotychczasowych edycji programu Mój Prąd wpłynęło aż 444 tys. wniosków od osób indywidualnych chcących produkować „własny” prąd.