„Piosenka jest dobra na wszystko” – śpiewali za pierwszej komuny Starsi Panowie w swoim Kabarecie. Na wszystko, a więc nawet na „ładną, niewinną panienkę”. To prawda, o czym zapewniał nas inny autor, a mianowicie felietonista warszawskiej „Kultury”, piszący pod pseudonimem Hamilton (W warszawskiej urzędówce „Kulturze” komunistyczny parobek Hamilton…). Otóż ten Hamilton pisał, że za Mieszka Pierwszego, za Bolesława Chrobrego, za Władysława Jagiełły, za Stefana Batorego, czy za Józefa Piłsudskiego jak chłopak chciał przypodobać się ładnej niewinnej panience, to musiał jej coś powiedzieć.
Nie zawsze były to deklaracje najwyższego lotu – ale były. Na przykład jeden z moich znajomych z akademika na Jelonkach podrywał panienki retorycznym pytaniem: „no co ci zależy?”, co było metodą znacznie subtelniejszą od stosowanej przez innego jegomościa, który w plenerze dopingował panienkę do decyzji słowami: „ściągaj majtki, bo ktoś idzie!”.
Tymczasem Hamilton odkrył, że teraz nie trzeba już nic mówić, bo wystarczy, że chłopak puści panience płytę z piosenką Czesława Niemena i sprawa załatwiona. Teraz, kiedy piosenki od strony literackiej zieją przeraźliwym grafomaństwem, skuteczniejsze jest co innego. Na przykład chory na AIDS Murzyn z Kamerunu zniewalał postępowe warszawskie panienki groźbą, że w razie odmowy oskarży je o rasizm. To zaklęcie było stuprocentowo skuteczne nawet bez konieczności uciekania się do pośrednictwa pana Rafała Gawła z Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, co to z delatorstwa uczynił sobie sposób na życie ułatwione, a przed którym padają na twarz niezawisłe sądy w Polsce, a nawet Parlament Europejski. Nawiasem mówiąc, kiedy okazało się, że ów Murzyn chciał w ten sposób wyleczyć się z adidasa, w wenerologicznych przychodniach warszawskich aż się zaroiło od postępowych, niewinnych panienek, które z pobudek internacjonalistycznych udostępniały mu słodycz swojej płci. No a Murzyn – jak to Murzyn – zrobił swoje i sobie poszedł.
Ale nie tylko piosenka jest dobra na wszystko. Na wszystko dobry jest także zbrodniczy koronawirus, czyli COVID-19. Właśnie ze znanego na całym świecie z niezawisłości poznańskiego Sądu Okręgowego dostałem zawiadomienie od pani sędzi Urszuli Jabłońskiej-Maciaszczyk, że przez Bożym Narodzeniem, na posiedzeniu niejawnym, a więc rodzaju kiblówki, zatwierdziła wyrok zaoczny, na podstawie którego musiałem zapłacić mojej Prześladowczyni 150 tys. zł plus prawie 40 tys. zł kosztów. Wprawdzie domagałem się przeprowadzenia rozprawy, w nadziei, że wtedy przynajmniej się dowiem, jakie prawa osobiste mojej Prześladowczyni naruszyłem i w jaki sposób – bo pierwotnie nawet to nie zostało mi objawione. Już to, że mój sprzeciw od wspomnianego wyroku zaocznego skierowany został do tej samej osoby, która ten wyrok zaoczny wydała, wzbudził moje najgorsze przeczucia, podobnie jak wyłączenie jawności rozprawy w całości, wskutek tego nie mogę poinformować opinii publicznej, jakie osobliwe pytania zadawała mi Pani Sędzia podczas przesłuchania, ale to nic w porównaniu z uzasadnieniem kiblowego wyroku. Okazało się, że jego wydanie było możliwe na podstawie przepisów antycovidowych, które pozostały w mocy nawet po odwołaniu epidemii w maju 2022 roku. Słowem: epidemia, czy nie epidemia – COVID-19 dobry jest na wszystko, nawet na niezawisłe sądy.
Nie tylko zresztą na niezawisłe sądy, bo któż nie chciałby skorzystać z takiej okazji, jak zbrodniczy koronawirus? Podobnie uważają militaryści nawołujący, by „korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny”. Kuracja przeczyszczająca w ukraińskim rządzie pokazuje, że musiało tam być wielu militarystów i że o militaryzm podejrzewany jest nawet tamtejszy minister obrony, pan Reznikow, który niedawno spotkał się z panem ministrem Błaszczakiem, o którym ruskie onuce rozpuszczają fałszywe pogłoski, jakoby w nagrodę za swoją hojność został udekorowany Orderem Stefana Bandery. Ale hojność pana ministra Błaszczaka przynajmniej raduje serce Naszego Najważniejszego Sojusznika, co dobrze wróży mu na przyszłość, a tymczasem pan premier Mateusz Morawiecki kombinuje inaczej. Najwyraźniej nauczył się korzystać nie tylko z wojny, ale i z COVID-19. Właśnie Wielce Czcigodna pani Izabela Leszczyna z Platformy Obywatelskiej, gdzie koleguje się z Wielce Czcigodnym posłem Pupką, poinformowała o „Funduszu Przeciwdziałania COVID-19”. Zanim przejdziemy do rzeczy, kilka słów o pani Leszczynie. Jej kariera podobna jest do kariery pana premiera Morawieckiego i pani Kierowniczki Sejmu Elżbiety Witek, co to lubi stawiać niegrzecznych posłów do kąta, a nawet każe im przychodzić z rodzicami. Pani Leszczyna skończyła filologię polską, dzięki czemu uchodzi za wybitną znawczynię problematyki gospodarczej i niedawno zasłynęła z opinii, że najlepszym sposobem na opanowanie inflacji są „wolne sądy” i „wolne media”. Pan premier Morawiecki ukończył historię, ale za wybitnego znawcę problematyki gospodarczej uchodzi chyba z innych przyczyn. Otóż z inicjatywy pana premiera ów Fundusz utworzony został w roku 2020 i początkowo był on jednym z tak zwanych funduszy celowych, ale już w kilka miesięcy później, kiedy ministrem finansów był pan Tadeusz Kościński, obecnie zajmujący się w Kancelarii Premiera zakupami uzbrojenia, przekształcony został w tzw. fundusz przepływowy przy Banku Gospodarstwa Krajowego. Uzasadnieniem tej metamorfozy był oczywiście… COVID-19 – co przybrało postać tzw. II ustawy covidowej. Teoretycznie chodziło o to, by „błyskawicznie” podejmować decyzje.
Ale rewolucyjna praktyka jest trochę inna. Otóż dysponentem tego pozabudżetowego funduszu jest właśnie pan premier Morawiecki. Gdyby używał pluralis majestatis, to mógłby za towarzyszem Szmaciakiem powiedzieć, że „my tutaj rządzim i my dzielim, bez nas by wszystko diabli wzięli”. Chociaż może rzeczywiście namawia się z panem Tadeuszem Kościńskim? Tak czy owak, do tej pory z funduszu wyprowadzonych zostało 161 mln zł. Pieniądze te zostały pożyczone, podobnie jak pieniądze, z których korzystają inne fundusze pozabudżetowe, a wygenerowane w ten sposób zadłużenie ma sięgać 422 mld zł, co oznacza, że co najmniej 25 proc. całego długu publicznego znajduje się poza jakąkolwiek kontrolą, a obsługa tej części długu wyniosła w ubiegłym roku co najmniej 6 mld zł. Dzięki temu lepiej rozumiemy, dlaczego rząd „dobrej zmiany” zachowuje się tak, jakby znał zaklęcie otwierające wrota do Skarbów Sezamu. Myślę jednak, że to nie żadne zaklęcia, tylko stare kiejkuty, którymi podszyta jest nasza młoda demokracja.
Stanisław Michalkiewicz