Już kilka dni minęło od rozgłaszanego przez wszystkie, nie tylko branżowe media, odejścia twarzy naszego klejnotu w koronie, czyli Orlenu – prezesa Daniela Obajtka. Abstrahując od politycznego wymiaru tej personalnej roszady, spełniania tych najprostszych obietnic złożonych wyborcom, jakby na to nie patrzeć, pragnących przysłowiowej krwi, ciekawą jest reakcja rynku na tę informację. A ta była… optymistyczna. Nagłówki prasowe nie pozostawiały złudzeń: „Inwestorzy nie płaczą po Danielu Obajtku. Wręcz przeciwnie, zarobili miliardy złotych”. Trudno w to uwierzyć. Tak mocnych notowań, jakie miały akcje Orlenu po ujawnieniu tej informacji, nie było od kilku miesięcy. Wartość rynkowa całego biznesu Orlenu wzrosła wtedy jednego dnia w sumie o ok. 3,3 mld zł i przekroczyła 76 mld zł.
Dziwne, bo przecież „twarz” naszego narodowego giganta, nieustraszony prezes, mistrz zagranicznej, agresywnej ekspansji, kojarzony był, przynajmniej przez środowisko polityczne, z którym był związany, za twórcę sukcesu tej (i nie tylko tej zresztą) superspółki. Tylko jak widać z punktu widzenia inwestorów, a zatem i stojącego za nimi biznesu, wszak tak zdominowanego przez duże podmioty, coś w tym zarządzaniu nie grało. Patrząc też przez pryzmat drugiej strony medalu – tej, której zdawał się nie zauważał Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, o czym kilkukrotnie wspominałem na łamach FPG24.pl, „sukces Orlenu”, albo by użyć synonimu – sukces prezesa Obajtka, to tak naprawdę zakłócanie konkurencji na rynku, wątpliwa pod względem przestrzegania polityki antymonopolowej fuzja podmiotów kluczowych w sektorze paliwowym, podejrzana polityka cenowa względem konsumentów, którą tylko przez zachowawczość bezpieczniej nie nazywać wykorzystaniem pozycji dominującej, czy wreszcie, z punktu widzenia każdego wolnościowa i obrońcy wolnego rynku, grzech wołający o pomstę do nieba, czyli pomoc publiczna lub jak kto woli „dopalacz z publicznej kasy”. Przywileje, o których prywatny biznes może z reguły pomarzyć.
Oczywiście hipokryzją byłoby stawianie hipotezy, że prywatny biznes nie lubi czerpać zysków ze spółek państwowych – wszak tylko głupek by nie korzystał. Stąd i spora (a w przypadku Orlenu nawet i większościowa) część akcjonariatu znajduje się w rękach podmiotów nie będących Skarbem Państwa. Jednak i tu jest druga strona medalu, bo przecież chyba każdy inwestor wie, że nawet ów zysk, z wydawałoby się pewnej inwestycji, jaką jest spółka skarbu państwa, zostanie uszczuplony przez państwo i w jakiejś części przekazany na wsparcie owych spółek. Koło się zamyka, a nieprzyjemny posmak pozostaje.
Nieprzyjemny, bo jak się okazuje, przedsiębiorcy w poprzednim roku przygotowali, już nowemu rządowi, chociaż pewnie będącą odpowiedzią na politykę poprzedniej ekipy, niemiłą niespodziankę. W grudniu, gdy kumulują się całoroczne wydatki sektora finansów publicznych, a wie o tym każdy skarbnik od szczebla gminnego pod centralny, tak oczekiwane dochody z VAT, do tej pory utrzymujące się na przewidywalnym poziomie, nagle spadły o niebagatelne 36 proc. I to w roku, który kończył się deficytem na poziomie ponad 86 mld zł.
Czy zatem biznes chce mieć mniej państwa w gospodarce? Niech odpowiedzią będą kolejne przykłady z nagłówków prasowych. Ot, pierwszy z brzegu, który wskazuje na nagłe załamanie się popytu na kredyty mieszkaniowe. Gdy z ciekawości chciałem dociec, co tak naprawdę wydarzyło się w tym sektorze, dotarłem do informacji, że właśnie w styczniu zakończył się program, oczywiście rządowy, dopłat do odsetek kredytów mieszkaniowych, czyli „Bezpieczny kredyt 2 proc”. Dane nie pozostawiają złudzeń – popyt w styczniu był mniejszy o 52,2 proc. od tego w grudniu.
Gdy na poważnie zacząłem zastanawiać się, czego tak naprawdę polski biznes oczekuje od państwa, wpadł mi ręce ciekawy materiał ze strony Bussines Insider, traktujący o pompach ciepła. Temat o tyle ciekawy, bo kontrowersyjny. Jak wiadomo, pompy ciepła są teraz na topie, szczególnie wobec iście komunistycznej polityki klimatycznej, jaką prowadzi UE. Sam temat polityki klimatycznej jest niezwykle istotny z punktu widzenia jakiegokolwiek rozwoju i z pewnością do niego jeszcze wrócimy, ale skupiając się na jego związku z pompami ciepła, można wskazać na głęboką hipokryzję UE, bowiem w myśl przepisów unijnych stosowanie w ogrzewaniu większości pomp ciepła nie powinno być dozwolone z uwagi na wykorzystywany przy ich funkcjonowaniu gaz (o czym wspominały swego czasu media). Tyle tylko, że w celu promowania sprzedaży tej technologii panuje jakieś ciche memorandum w przedmiocie naruszania przepisów unijnych, na tyle skuteczne, że – jak pisze Bussines Insider – rynek pomp ciepła po okresie wyraźnego spowolnienia w zeszłym roku szykuje się do znacznego wzrostu produkcji pomp i ich sprzedaży.
Z ciekawości zagłębiłem się w temat, by dowiedzieć się, co jest powodem takiego optymizmu, gdyż powody uprzedniego spowolnienia na rynku pomp ciepła wydają się nader oczywiste. Pomijając przytaczaną wyżej kwestię niezgodności z przepisami klimatycznymi tej technologii (o czym większość osób zapewne nie wie), przecież pompy ciepła są inwestycją niezwykle kosztowną w porównaniu do innych źródeł ciepła. Dodatkowo większość kupowanych pomp ciepła korzysta z energii elektrycznej, której cena ciągle rośnie, a w wielu przypadkach, co potwierdzają też eksperci działający w tej branży wypowiadający się dla Bussines Insider, pojawiły się u użytkowników rachunki grozy, tłumaczone rzekomym pojawianiem się na rynku urządzeń słabej jakości, tańszych od produktów „topowych” marek. Dodatkowo okazuje się, że wiele urządzeń jest też technologicznie niestabilnych, wymagających częstego i niestety kosztownego serwisowania. W konsekwencji spadło zaufanie do tej technologii. Więc jeszcze raz pytanie: skąd ten optymizm? Tym bardziej że eksperci wskazują na większą produkcję i konkurencyjność w przyszłości, która może spowodować spadek cen.
Odpowiedź jest banalnie prosta! Dostępność oczywiście rządowych dotacji i – uwaga! – wprowadzenie specjalnych taryf energetycznych tylko dla posiadaczy pomp, o które na razie branża apeluje do władz, ale oceniając wypowiedzi ekspertów, jest raczej pewna ich wprowadzenia.
Tu nasuwa mi się smutne spostrzeżenie. Polski (zresztą nie tylko) biznes chce państwa w gospodarce. Chce państwa, które napędza klientów, kreuje popyt, interweniuje, reguluje, oczywiście w kierunku, jakim chce dana branża. Czasami wydaje mi się, że realizacja zasady konkurencji na rynku odbywa się w myśl innej zasady: kto szybciej nie ureguluje swojej branży, ten frajer. Okazyjnie tylko zdarza się wypadek przy pracy, gdy władza polityczna wejdzie do gry o rynek i napompuje państwowe spółki pieniędzmi. Tylko że i ta władza wiecznie nie trwa.
Ale z drugiej strony może mylimy się my, wolnorynkowi idealiści? Może tak wygląda idealny ustrój gospodarczy?
Jacek Janas
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie