Do rządzenia nie potrzeba większości. Wystarczy mniejszość, ale zdeterminowana i przekonana o swojej słuszności. Działa to także w demokracji.

Populistyczną i nieodpowiedzialną wypowiedź Donalda Tuska na temat mieszkań, kredytów i dopłat do najmu słyszeli już chyba wszyscy. Niektórzy zdążyli też ją skomentować. W oczywisty sposób – przynajmniej dla każdego, kto ma elementarne pojęcie o tym, skąd się biorą ceny i że dorzucanie gotówki na rynek wcale ich nie obniża – omawiany pomysł byłego premiera jest błędny ekonomicznie, ponieważ nie spowoduje on, że mieszkania tanieją, nie rozwiąże więc problemu, jaki rzekomo ma rozwiązać. Da za to zarobić tym, którzy mają więcej niż jedno mieszkanie i mogą wynająć drugie, trzecie i kolejne. Bo to właśnie ta grupa będzie mogła podnieść czynsze. Bo przecież najemcy będą mieli więcej pieniędzy, prawda? Zarobią też swoje ci, którzy budują domy i mieszkania, bo wejście na rynek ludzi, których obecnie nie stać na kredyt, spowoduje, że będzie można sprzedać więcej.

W mojej opinii Tusk i jego doradcy próbowali wymyślić program 500+, ale adresowany do elektoratu wielkomiejskiego, gdzie głód mieszkań jest największy, a ich ceny – to logiczna konsekwencja tej sytuacji – wyższe. Nie byli jednak zupełnie oryginalni. Pożyczyli hasło od Lewicy. Ponieważ zabrakło własnych pomysłów na partię i jej przekaz, posiłkowali się cudzym.

Mieszkanie nie jest prawem, jest jak najbardziej towarem, ale doskonale rozumiem, że są ludzie, którzy uważają inaczej. Moim zdaniem uważają błędnie, ale żyjemy przecież w świecie, w którym o swoje walczą różne idee. Ja mam takie, ktoś ma inne. Normalna sytuacja. Dokładnie tak samo normalna jak to, że co bardziej nośne hasła odrywają się od swoich pierwotnych głosicieli i wędrują dalej – ale tylko pod warunkiem, że naprawdę dobrze je słychać. Nie ma to związku z tym, czy są dobre. Mieszkanie prawem, nie towarem – takim hasłem nie jest.

Ale ma konsekwentnych, dobrze zorganizowanych głosicieli, rzeczników tego poglądu, obecnie też już jego suflerów, bo Donald Tusk mówiący te słowa – w nadziei na wyborczy sukces, bo przecież na darmo nie zainwestowałby swojego wizerunku – stał się aktorem politycznej gry, któremu ktoś podpowiada. I wcale nie zrobił na tym dobrego interesu, bo nie przyciągnie wyborców Lewicy – ci nadal będą głosować na swoją partię, bo dla nich lepszy jest oryginał, nie kopia. W obliczu skrajnej polaryzacji polskiej sceny politycznej nowa odsłona rozdawnictwa nie będzie też ciekawa dla wyborców PiS-u. Bo ci zawsze znajdą 500+ powodów za tym, aby głosować po staremu. Niezdecydowani? Chyba tylko niektórzy z nich mogą uznać, że warto oddać swój głos na partię Donalda Tuska. Ale czy będzie ich na tyle, aby zrównoważyć niewątpliwy odpływ wyborców o poglądach liberalnych, których ten postulat zwyczajnie odrzuca?

Lewica odniosła więc gigantyczny sukces polityczny, największy w tej kadencji. Udało się jej w taki sposób promować swoje hasło, że aż jego głosicielem stał się polityczny konkurent. Lewica, podmiot mniejszy, wyborczo słabszy, okazała się być lepsza w narzucaniu pola walki, w kontrolowaniu tego, o czym się mówi i w jaki sposób się to robi. Trudniej jest przegrać na swoim boisku, łatwiej za to na cudzym, więc teraz Lewica może głosić jeszcze głośniej, że tak, jak najbardziej mieszkanie prawem, nie towarem. Skoro Tusk tak mówi, to jest to przecież oczywiste, prawda? Mogą też jednak dopowiedzieć, że to oni przecież ten program wprowadzą lepiej. Nie jest ważne, czy to zrobią, na razie nawet nie mamy jak się tego dowiedzieć. Już teraz jednak politycy i publicyści, dziennikarze i aktywiści, działacze lewicowej części trzeciego sektora, mogą świętować, bo świetnie przebili się ze swoim przekazem, wykorzystując przy tym kanały komunikacyjne konkurencji.

Marcin Chmielowski
* autor jest wiceprezesem Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości

Poprzedni artykułUnijne przepisy radykalnie zwiększą ilości plastiku
Następny artykułCo nam daje Polska Strefa Inwestycji?