Zwyczajowo uznaje się, że recesją jest nazywana sytuacja, w której gospodarka danego kraju zmniejsza się przez co najmniej pół roku. Podobne okoliczności mamy obecnie w USA. W pierwszym kwartale obecnego roku PKB spadł tam o 1,6 proc. a w drugim o 0,9 proc. Jednocześnie inflacja przekroczyła już 9 proc. Bank centralny zareagował na te wskaźniki podnosząc stopy procentowe o najwyższą wartość od lat 80. XX wieku.
Waszyngton stara się jednak walczyć z powszechnie stosowaną definicją recesji. Władze podkreślają, że nie można używać tego określenia w sytuacji rekordowo niskiego bezrobocia (sięgającego zaledwie 3,6 proc.) i w czasie, gdy co miesiąc powstaje 400 tysięcy nowych miejsc pracy. Ponadto cały czas napływają do kraju potężne inwestycje zagraniczne, wydatki konsumpcyjne utrzymują się na równym poziomie, a zdolność kredytowa Amerykanów nie budzi niepokoju.
W USA o rozpoczęciu i zakończeniu recesji informuje organizacja non-profit National Bureau of Economic Research. Ocena zaistnienia tego stanu pozostaje w rękach najważniejszych ekonomistów zrzeszonych w NBER. W swoich decyzjach kierują się ogólną zasadą mówiącą, że za recesję przyjmuje się stan „znaczącego spadku aktywności gospodarczej, który jest rozłożony na całą gospodarkę i trwa dłużej niż kilka miesięcy”.
npr.org