Chodzi o autonomię cielesną, to znaczy odpowiedź na pytanie: czy człowiek jest dysponentem własnego ciała? W nowoczesnej, liberalnej demokracji odpowiedź powinna być zasadniczo pozytywna. Tak, człowiek jest właścicielem albo dysponentem własnego ciała, także na wypadek śmierci. Twierdzenie jakoby państwo, społeczeństwo lub jakaś inna organizacja, na przykład rodzina, mogła być właścicielem ludzkiego ciała, to przejaw zwykłego okrucieństwa, wstecznictwa i prymitywnego kolektywizmu. Wyleczyliśmy się już z tego, że rodzice decydują za kobietę o sprawach jej cielesności czy zamążpójścia. Pracownik nie jest już poddany swemu panu, gdy chodzi o pracę fizyczną. Nie obcinamy już rąk kieszonkowcom i tak dalej.
Rzecz w tym, że żadne ludzkie prawo nie jest absolutne. Niektórzy twierdzą, że prawo do życia ma taki charakter, ale to też nieprawda. Pomijają tutaj problem kary śmierci, można na przykład kogoś pozbawić życia w obronie własnej albo ratując samego siebie, gdy działamy w stanie wyższej konieczności. Systemowo także akceptujemy pewne zagrożenia dla życia w tym celu, aby społeczeństwo mogło normalnie funkcjonować. Przed 2020 rokiem nawet 200 tys. ludzi rocznie umierało w Unii Europejskiej na skutek powikłań wywołanych zwykłą grypą i absurdem byłoby ściganie wszystkich sprawców tych zakażeń albo dochodzenie od państwa odszkodowania za niezapewnienie totalnego bezpieczeństwa epidemicznego. Co więcej, nie stosujemy już przepisów prawnych, które rygorystycznie i paternalistycznie chronią ludzi przed samymi sobą, choćby poprzez zakaz samobójstwa i objęcie infamią samobójcy albo jego rodziny. Wojna na Ukrainie pokazała także, że państwo ma czasem prawo zmusić każdego obywatela – nie tylko profesjonalistów i ochotników – do narażenia swojego życia w celu obrony ojczyzny.
Na marginesie, zresztą z tego względu nie zgadzam się z argumentem tych, którzy twierdzą, że prawo nie może zmuszać ludzi do bohaterstwa. Jeśli nie może, to znieśmy przepisy o poborze, mobilizacji i powszechnym obowiązku obrony ojczyzny. Jeśli może, to przestańmy używać tego argumentu choćby w sprawie aborcji.
Wracając jednak do zasadniczego wątku, nie inaczej jest z prawem do dysponowania własnym ciałem, które również nie jest absolutne. W dużej mierze nie dotyczy ono przestępców i osób podejrzanych o popełnienie przestępstwa. Zgodnie choćby z art. 74 § 2 k.p.k. oskarżony jest obowiązany poddać się, pod pewnymi warunkami, na przykład pobraniu krwi, włosów lub wydzielin organizmu. Gdy chodzi jednak o rzeczywistość postępowania karnego, wiele osób jest w stanie zaakceptować humanitarne naruszenie autonomii cielesnej w celu przeciwdziałania przestępczości. Gdyby jednak się nad tym głębiej zastanowić, to jest to w istocie zagadnienie kontrowersyjne. Oskarżony nie ma bowiem obowiązku dostarczania dowodów przeciwko samemu sobie. Przymusowe zaś naruszenie nietykalności cielesnej jest swego rodzaju zmuszeniem do dostarczenia dowodów pochodzących z własnego organizmu. Jest to jednak powszechnie akceptowane przez liczne systemy prawa karnego w Europie.
Bardziej interesujące jest to, że czasami państwo chce ingerować w naszą integralność cielesną pomimo tego, że formalnie nie popełniamy żadnego przestępstwa. W ostatnich latach spór szczególnie nasilił się wokół dwóch zagadnień, które się z tym wiążą. Chodzi o aborcję i szczepienia. Istnieją w tym zakresie co najmniej cztery grupy poglądów:
- poparcie prawa do aborcji i jednocześnie obowiązku szczepień;
- poparcie prawa do aborcji i brak poparcia obowiązkowych szczepień;
- brak poparcia dla aborcji i poparcie obowiązkowych szczepień;
- brak poparcia dla aborcji i brak poparcia obowiązkowych szczepień.
Jeśliby na ten problem spojrzeć wyłącznie przez pryzmat ingerencji państwa w integralność cielesną niewinnych osób, to tylko dwie grupy wydają się w swoich poglądach konsekwentne. Z jednej strony ci, którzy generalnie godzą się na ingerencję państwa, a więc na ograniczenia prawne w dostępie do aborcji oraz obowiązkowość szczepień. Z drugiej strony są osoby, które w ogóle nie godzą się na naruszanie autonomii cielesnej i stawiają na pierwszym miejscu wolny wybór kobiety co do przerywania ciąży, ale też całkowitą autonomię pacjenta w przypadku szczepień.
Osobiście skłaniam się do umiarkowanego stanowiska, które przed chwilą określiłem jako potencjalnie niekonsekwentne. Chodzi o to, że nie popieram zupełnej dowolności w sprawie aborcji, natomiast skłaniam się ku woluntarystycznemu systemowi szczepień, zwłaszcza dla osób dorosłych i zdolnych do swobodnego wyrażenia swojej woli.
Jest tak z kilku względów. Po pierwsze, uważam, że prawo do aborcji nie jest i nie powinno być odrębnym prawem człowieka. Sam fakt, że państwo toleruje w pewnych przypadkach możliwość usunięcia ciąży wynika z innych wartości chronionych przez prawo, przykładowo z poszanowania wolności (art. 31 ust. 1 Konstytucji), prawa do decydowania o swoim życiu osobistym (art. 47 Konstytucji) czy ochrony zdrowia (art. 68 ust. 1 Konstytucji) ciężarnej kobiety. Inaczej jest natomiast w przypadku szczepień. Otóż istnieje w mojej ocenie odrębne prawo człowieka do decydowania o poddawaniu się lub nie zabiegom medycznym (co oczywiście nie oznacza hipotetycznej możliwości wdrożenia wyjątków). Jest ono chronione nie tylko przez polskie ustawodawstwo (np. art. 15 i następne ustawy z dnia 6 listopada 2008 r. o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta), ale także przez dokumenty międzynarodowe (np. art. 3 Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej albo art. 5 tzw. Konwencji Bioetycznej z Oviedo). Czym innym jest pasywne zmuszanie przez państwo do znoszenia pewnego stanu fizjologicznego organizmu (donoszenia ciąży), a czym innym aktywna ingerencja w ciało (przez zabieg medyczny przy zastosowaniu przymusu państwowego). Nie uważam także, żeby prawo do aborcji można było traktować jako prawo człowieka, ponieważ nie jest ono uniwersalne i z uwagi na biologiczny determinizm, nie może dotyczyć nigdy mężczyzn. Bardziej ogólna formuła swobodnej i świadomej zgody na interwencję medyczną dotyczy już potencjalnie wszystkich ludzi, niezależnie od płci, rasy czy wieku.
Oczywiście nie oznacza to, że – po pierwsze – wola kobiety nie powinna być szanowana tam, gdzie aborcja jest dopuszczalna, a po drugie nie znaczy to wcale, że musi obowiązywać absolutny zakaz aborcji. Po prostu państwo ma obowiązek chronić tutaj inną wartość, jaką są potencjalne przynajmniej prawa nienarodzonego jeszcze płodu ludzkiego. W ten sam sposób państwo chroni przecież przyrodę przed samowolnym niszczeniem przez człowieka albo życie zwierząt, chociaż nie są one ludźmi. Trudna do zaakceptowania byłaby aksjologia takiego systemu prawnego, który nie pozwalałby na przykład niszczyć drzew lub zabijać zwierząt na podstawie tylko kaprysu człowieka (obowiązują przecież ścisłe reguły humanitarnego uśmiercania zwierząt, polowań itd.), ale pozwalałby na absolutną samowolę w przypadku przerywania ciąży.
Kontrowersyjne kwestie, o których w tym felietonie mowa, będą zapewne do nas powracać co jakiś czas. W Polsce i Europie odnowiły się z uwagi na pandemię COVID-19, czy też orzeczenie polskiego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie przesłanek przerywania ciąży. Obecnie świat obserwuje z uwagą losy amerykańskiego precedensu ustanowionego w sprawie Roe vs. Wade, który może zostać uchylony przez tamtejszy Sąd Najwyższy. I prawdopodobnie nie będzie to oznaczało zakończenia odwiecznego sporu etycznego.
Michał Góra