W roku 2020 w Unii Europejskiej było około 9,1 mln gospodarstw rolnych. Niemal 32 proc. z nich znajdowało się w Rumunii, 14,4 proc. w Polsce, 12,5 proc. we Włoszech, a 10,1 proc. w Hiszpanii. Czy zatem Francja, Niemcy, Czechy czy Dania to kraje, które nie liczą się na wspólnotowym rynku rolnym? Oczywiście, że się liczą.
Gospodarstwa rolne w UE
Średnia wielkość gospodarstwa rolnego w 2022 r. w UE wynosiła 17,4 ha, a w Polsce – według danych publikowanych przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi – 11,32 ha. Dla porównania: we Francji i Niemczech było to nieco ponad 60 ha, w Danii 74,6 ha, a w Czechach, jak podaje Obserwator Finansowy, ponad 120 ha (nie ilość zatem, a jakość). Co ciekawe, we Włoszech zaledwie 11 ha. To interesujący przykład. Wniosek z tych danych jest jednak taki, że to – z pewnymi wyjątkami – państwa o dużej średniej powierzchni gospodarstwa rolnego rozdają karty na unijnym rynku.
Na Ukrainie średnia wielość gospodarstw rolnych wynosi 132 ha, ale 80 proc. największych gospodarstw ma w swoim ręku obszar powyżej 500 ha – Ukraina to rolniczy gigant. W Ameryce Północnej (licząc kontynentalnie) jest to 117,8 ha – USA i Kanada to rolniczy globalni hegemoni. Na świecie liczą się duże podmioty.
Panujący od ponad dekady trend prowadzi do systematycznego zmniejszania się liczby gospodarstw rolnych w Unii Europejskiej. Według danych Komisji Europejskiej, w latach 2010-2020 – uśredniając – każdego dnia odnotowywaliśmy utratę około 800 przedsiębiorstw rolnych różnej wielkości – choć trend ten nasilał się proporcjonalnie do zmniejszającej się średniej powierzchni gospodarstwa. Fakty są takie, że w dekadę liczba gospodarstw w UE spadła z 12 do zaledwie 9 mln. Trend dotyczył wszystkich państw Wspólnoty, poza Czechami. Co jednak ważne, ustawicznie zwiększała się średnia wielkość unijnego gospodarstwa.
Dlaczego tak się dzieje?
Duże gospodarstwa są bardziej konkurencyjne – to fakt. W większym stopniu potrafią także efektywnie wykorzystywać efekt skali. Narażają się na znaczące ryzyka, ale jednocześnie umiejętniej je dywersyfikują, co przekłada się na zwiększoną zdolność do kumulowania kapitału. Wciąż jeszcze Polacy niwelują różnice wynikające z rozdrobnienia stosunkowo niższymi kosztami pracy, ale i ten „atut” powoli odchodzi w niepamięć. Fakty są takie, że jeśli nagle nie zmieni się struktura polskich gospodarstw i szybko nie staną się one znacznie większe niż dziś, to nie wytrzymają rynkowej presji – bo i czym rolnik gospodarujący na 5 ha ma się bronić w starciu z konkurentem, który dzierży w ręku areał 150 ha? Można też radzić sobie inaczej. Ale jak?
Ratunek w spółdzielniach
Podstawową ścieżką, którą podążać powinno polskie rolnictwo jest dążenie do zwiększania odsetka gospodarstw funkcjonujących w formie zorganizowanej. W Polsce spółdzielczość rolna, z pewnymi wyjątkami, kuleje. Udało się ją zorganizować na rynku mleczarskim, funkcjonuje też na rynku sadowniczym, ale to raczej na tyle. Tymczasem w Europie Zachodniej, w najważniejszych rolniczo krajach, w formie zorganizowanej działa często nawet 90 proc. gospodarstw. Oznacza to, w dużym uproszczeniu, że 100 rolników mających po 10 ha, dysponuje nagle areałem 1000 ha, co sprawia, że stają się liczącym na rynku podmiotem. Naturalnie w Polsce wciąż brakuje płynących z odpowiednich przepisów zachęt do zrzeszania się, ale przede wszystkim potrzebne są tu chęci samych gospodarzy. Pewne nadzieje wiązać należy ze zmianą pokoleniową, ale trudno powiedzieć, kiedy rolnicy masowo zaczną dostrzegać biznesowe korzyści płynące ze spółdzielczości rolnej czy działań w ramach grup producenckich.
Nie tylko produkcja
Kolejnym celem powinno być umiejętne usadowienie się na wyższych ogniwach łańcucha handlowego. Już nie tylko produkcja, ale przetwórstwo, transport, przechowalnictwo czy trading muszą zacząć realnie budować krajowy system rolniczy czy okołorolniczy. Dziś, w kontekście Ukrainy, Polska stoi tu przed dziejową szansą, która z każdą kolejną polityczną kłótnią jest marnotrawiona.
Gospodarstwa rolne we wspomnianych Włoszech nie są duże, ale włoskie rolnictwo odnosi sukcesy. Dzieje się tak dlatego, że Włosi produkują pszenicę, którą zbierają, a potem produkują z niej makaron, znany np. z włoskich restauracji. Włosi w swoich słynnych winnicach wytwarzają winogrona, a z nich powstają słynne włoskie wina. Zajmują się tym te same osoby, które dzierżą w swoich rękach także niższe ogniwa łańcucha. Oddawanie korzyści z przetwórstwa żywności to oddawanie za bezcen zysków firmom z innych państw. Polacy muszą dążyć do realizacji modeli włoskiego czy francuskiego (kto nie kocha francuskich serów czy win?). Wiemy, skąd czerpać wzorce – dlaczego w takim razie nie wyciągamy wniosków z cudzych sukcesów?