Rozpanoszywszy się jak nigdy żadna arystokracja, klasa średnia, którą należy nazwać klasą rządową, utwierdziła się w swym panowaniu, a wkrótce w egoizmie i poczynała sobie niczym w prywatnej firmie; każdy z jej członków tyle myślał o sprawach publicznych, ile mógł z nich wyciągnąć korzyści dla swych spraw prywatnych, i w swym małym dobrobycie łacno zapomniał o ludziach z ludu.
Te słowa napisał w swoich Wspomnieniach, stanowiących głęboką refleksję nad wydarzeniami z lat 1848–1851, Alexis Henri Charles Clérel, wicehrabia de Tocqueville, ubóstwiany przeze mnie filozof, o którym śp. prof. Bogusław Wolniewicz zwykł mawiać: „wielki Myśliciel Francuski”. Poraża mnie nie tylko przytłaczająca błyskotliwość, która wybrzmiewa w stwierdzeniu francuskiego myśliciela, ale również to, że w dzisiejszych czasach sami na każdym kroku odczuwamy, w jak ogromnym zakresie, a zarazem w jak zawoalowany sposób, realizowany jest opisany mechanizm.
Dlaczego jestem takim pesymistą? Wystarczy lektura codziennej prasy. Wystarczy, że materializuje się to, o czym samemu się pisze od dobrych kilku lat. Odłóżmy jednak na bok inflację, dług publiczny czy niezliczone ilości programów socjalnych służących drenowaniu kieszeni tych ludzi, którym jeszcze chce się pracować. Pomyślmy za to od drugiej strony, od strony troski o sprawy publiczne klasy rządzącej, a konkretnie o sprawy konsumentów.
To jest temat niezwykle ciekawy i o dziwo, mało kto wie – konstytucyjny. Art. 76 Konstytucji RP stanowi bardzo górnolotnie: „Władze publiczne chronią konsumentów, użytkowników i najemców przed działaniami zagrażającymi ich zdrowiu, prywatności i bezpieczeństwu oraz przed nieuczciwymi praktykami rynkowymi. Zakres tej ochrony określa ustawa”.
Wprawdzie Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie jest organem konstytucyjnym, ale właśnie przez ten organ, a konkretnie przez prezesa tego urzędu, władza publiczna realizuje swój obowiązek ochrony konsumenta. Jak pisałem w jednym z wcześniejszych felietonów, podając stosowne regulacje z naszej rodzimej ustawy o ochronie konkurencji i konsumentów, osobiście uważam, że konsument jest zdecydowanie bardziej świadomy rynku i swojej pozycji, gdy żaden urząd jego sprawami się nie zajmuje. Tymczasem UOKiK tak się przejmuje swoim wiekopomnym zadaniem, że chce regulować prowadzenie płatnej reklamy przez internetowych influencerów. Temat, a takich jest wiele, trąci absurdem, chociaż potraktowany został na tyle poważnie, że doczekał się wytycznych urzędu w przedmiocie poprawnej reklamy produktów przez szerokie grono internetowych streamerów, z których większość nie ma działalności gospodarczej (aczkolwiek ich zyski są bardzo pokaźne), a większa ich część to osoby bardzo młode, które pewnie nawet nie wiedzą, że takie wytyczne zostały wydane.
Trochę mnie to śmieszy, ale i trochę przeraża. Bo nie tak dawno (konkretnie w środę) na portalu www.businessinsider.pl przeczytałem, że jeszcze dobrze nie „uleżała się” tzw. dyrektywa Omnibus, a już UOKiK wspólnie z Inspekcją Handlową „wchodzą do gry”. Oczywiście z kontrolami cen. W każdym razie influencerzy, miejcie się na baczności, bo nie znacie dnia ani godziny.
O wiele bardziej (i tu się zgodzę) potrzebny jest UOKiK, jeżeli chodzi o ochronę konkurencji na rynku. To jest oczywiście też ochrona konsumentów, bo wszelkiego rodzaju nieuczciwe praktyki, w szczególności monopole, dumpingi cenowe etc. (a katalog wyrażony w ustawie jest spory) na pewno nie służą konsumentowi. I nie jest tak, że wolny rynek sobie z takim procederem nie poradzi. W końcu zawsze znajdzie się kapitał, który dostrzeże pewną lukę i postara się ją wykorzystać. Jednak państwo (w tym wypadku UOKiK) interweniując, skraca, i to zdecydowanie, czas przywrócenia równowagi rynkowej. Jest tylko jedno ale…
I tu wracamy do początku, do cytowanej przeze mnie myśli wielkiego Myśliciela Francuskiego. Problem pojawia się w tym momencie, gdy misja publiczna ochrony konsumentów zbliża się niebezpiecznie do misji zabezpieczenia spraw prywatnych albo politycznych. Ja to nazywam komicznym paradoksem „stanu wyższej konieczności”. W teorii prawa stanem wyższej konieczności nazywamy zasadę polegającą na naruszeniu dobra prawnego celem ratowania dobra oczywiście ważniejszego. Trzeba sobie zadać pytanie zatem, które dobro – ochrony konsumenta czy interesów politycznych, jest oczywiście ważniejsze?
Niemal wszystkie media w Polsce szeroko komentowały noworoczny cud, jaki miał miejsce na stacjach paliw. Bardzo szybko cały kraj obiegła informacja, że przyczyną cudu, tzn. braku wzrostu cen paliw od 1 stycznia br. pomimo wzrostu stawki podatku VAT, jest zawyżanie marż w roku ubiegłym przez… państwową spółkę Orlen. Nie wdając się w wyjaśnianie motywów takiego działania, warto jednak zwrócić uwagę, że jeżeli informacja ta jest prawdziwa, to niewątpliwie zahacza o czyn nieuczciwej konkurencji. I tu pojawia się pytanie, gdzie był UOKiK, skoro ma stać na straży interesów konsumenta, tym bardziej że jak pisałem wyżej, inwencji i zaradności temu urzędowi nie brak. Może odpowiedzią jest stan akcjonariatu spółki Orlen?
Można takie wnioski wyciągnąć, bowiem to samo pytanie zadawane było podczas sławetnej fuzji Orlenu z Lotosem, która nawet dla postronnego człowieka zalatywała stęchlizną o charakterze monopolistycznym. W tym przypadku UOKiK badał sprawę ustawowo i musiał na taką fuzję zgodę wyrazić.
Pikanterii zaś dodaje środowa informacja, którą przeczytałem na portalu www.money.pl pod jakże dobitnie brzmiącym tytułem: Nie tylko Orlen zawyżał ceny? Firmy wskazują na PGNiG i producentów energii.
Dziwnym trafem takich problemów nie ma UOKiK ze spółkami takimi jak Kärcher, na którą nałożył niedawno 26 mln zł kary (za: www.businessinsider.pl), gdyż „od końca lat 90. przedsiębiorca w porozumieniu ze swoimi dystrybutorami ustalał minimalne i sztywne ceny detaliczne produktów”.
Jacek Janas