Swój wniosek o członkostwo w Unii Europejskiej Serbia złożyła 22 grudnia 2009 r. Od tamtej pory minęło już ponad 12 lat, a państwo to nadal jest krajem kandydującym. W marcu 2012 r. Rada Europejska zatwierdziła status Serbii jako kraju kandydującego, a ponad rok później zadecydowała w sprawie rozpoczęcia negocjacji akcesyjnych z Serbią. Z kolei pierwsza konferencja międzyrządowa (Rada Unii Europejskiej, Komisja Europejska i Serbia) stanowiąca oficjalne rozpoczęcie negocjacji w sprawie przystąpienia Serbii do Unii miała miejsce w styczniu 2014 r. Jednak praktyka pokazała, że bardziej opłaca się pozostać kandydatem.
Na razie serbscy politycy umiejętnie lawirują pomiędzy Rosją, Zachodem, Chinami i innymi państwami. W kwestii członkostwa w Unii Europejskiej otwierane są kolejne rozdziały negocjacyjne, ale jak na razie nie są one zamykane, ponieważ negocjatorzy nie dochodzą do porozumienia. Oznacza to, że Serbia nie wdraża u siebie unijnego prawa, czyli tzw. acquis communautaire. Przeszkodą jest też sprawa uznania niepodległości Kosowa: Bruksela na to nalega, a dla Belgradu jest to absolutnie nie do pomyślenia.
Serbia jako państwo kandydujące ma cały szereg korzyści, jakie daje członkostwo w Unii Europejskiej. Jakie? Przede wszystkim wolny handel z krajami UE, co jest najistotniejszą zaletą członkostwa w bloku. Otóż 1 września 2013 r. wszedł w życie negocjowany od 2005 r. układ o stabilizacji i stowarzyszeniu między UE a Serbią, który serbskim firmom daje bezcłowy dostęp do unijnego rynku. W rezultacie zdecydowana większość handlu zagranicznego Serbii to wymiana handlowa z krajami Unii Europejskiej. Kraj ma też korzyści z inwestycji zagranicznych płynących z UE. Na serbskim rynku z powodzeniem funkcjonują unijne przedsiębiorstwa. Jednak podobnie jak w Polsce niemieckie firmy przejęły znaczną część handlu: Lidl – spożywczego, KiK – tekstylnego, marka dm – drogeryjnego, Ceresit – materiałów budowlanych, a Flixbus – usług transportowych. Na otwarciu Serbii zyskują również firmy z innych krajów członkowskich: z Włoch (Fiat), Danii (Velux, Ecco) czy Austrii (OMV). Także polskie firmy są obecne na rynku serbskim: ceramika sanitarna firmy Cersanit czy marka odzieżowa Reserved.
Co ważne, w przeciwieństwie do państw członkowskich Serbia może prowadzić dowolną politykę handlową z państwami trzecimi czy blokami państw. Dlatego podpisała bilateralne umowy z EFTA (Szwajcaria, Norwegia, Islandia, Lichtenstein), CEFTA (aktualnie państwa bałkańskie i Mołdawia), Rosją, Białorusią, Turcją i Kazachstanem. Ponadto ma zawartą umowę o preferencjach celnych z USA. Kolejną korzyścią jest to, że już od 2009 r. Serbowie mają możliwość bezwizowego podróżowania do strefy Schengen.
Jednocześnie Serbia nie ma problemów i nie ponosi kosztów, które wynikają z członkostwa w Unii Europejskiej. Po pierwsze, nie płaci składki członkowskiej. Po drugie, nie musi absorbować unijnych dotacji, które są nieefektywne, szkodzą gospodarce, generują biurokrację i inne koszty. Fundusze przedakcesyjne, które otrzymuje, to stosunkowo niewielkie kwoty. W latach 2013–2020 było to zaledwie nieco ponad 1,5 mld euro. Dzięki temu w centrach serbskich miast nie ma betonozy, która jest tak powszechna w Polsce i wielu innych marnotrawnych wydatków, jak tych na farmy wiatrowe, których niemal się nie spotyka. Okazuje się też, że autostrady i szybką kolej da się wybudować bez unijnych srebrników.
Po trzecie, jako kandydat Serbia nie musi implementować kosztownych i niejednokrotnie absurdalnych unijnych regulacji do swojego prawa. Nie obowiązuje jej unijna polityka energetyczno-klimatyczna (np. nie muszą być zamykane kopalnie węgla, a elektrownie węglowe i inne zakłady przemysłowe nie muszą płacić opłat od emisji dwutlenku węgla, nie będzie musiała zostać zakazana sprzedaż samochodów spalinowych ani kotłów na paliwa kopalne) ani kosztowna unijna polityka dotycząca segregacji śmieci oraz poziomów recyklingu. Nie ma też europodatków, kraj nie musi gwarantować eurokredytów, a papierosy obłożone są niższą akcyzą, dzięki temu są sporo tańsze niż w Polsce. W Serbii nie funkcjonuje też „drobne” utrudnianie życia ludziom przez eurokratów: w sklepach klienci mają udostępniane foliówki, a w restauracjach i kawiarniach nadal napoje mogą być serwowane z plastikowymi rurkami.
Po czwarte wreszcie, Serbia nadal jest państwem suwerennym. Może prowadzić własną politykę zagraniczną, czego dowodem jest choćby podpisana ostatnio korzystna z jej punktu widzenia umowa z Rosją na dostawy gazu ziemnego. Władzom w Belgradzie udało się to, mimo politycznego nacisku ze strony polityków unijnych, by wprowadzały sankcje przeciwko Rosji w kontekście wojny na Ukrainie. – Nie powiedziałbym, że kraje, które nas zbombardowały, mają moralne prawo, aby prosić nas, byśmy dołączyli do ich polityki – stwierdził w rozmowie z EURACTIV Aleksandar Vulin, serbski minister spraw wewnętrznych. Po piąte, będąc poza Unią, Serbia nie musi też przyjmować wspólnej europejskiej waluty euro ani nie podlega orzeczeniom Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który lubi wydawać hucpiarskie decyzje, takie jak ta dotycząca Turowa czy puszczy białowieskiej.
Niezależnie od tego, że Bruksela blokowała i blokuje szybsze przyjęcie Serbii (sprawa wydania Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu dla byłej Jugosławii serbskich zbrodniarzy wojennych), społeczeństwo serbskie jest mocno podzielone, jeśli chodzi o chęć przynależności do bloku. Sondaż z kwietnia br. pokazuje, że aż 44 proc. Serbów sprzeciwia się wejściu do Unii Europejskiej, a zaledwie 35 proc. opowiada się za tym rozwiązaniem. Serbski lud zdaje też sobie chyba sprawę z tego, co tak naprawdę oznacza członkostwo. Jadąc przez kraj, widziałem tablice informujące o unijnych funduszach przedakcesyjnych, na których ktoś domalował sprayem wielkie swastyki, a na innej – nakleił nalepkę z napisem: „EU – diktatur”.
Tomasz Cukiernik