Ostatnie lata to okres dynamicznego rozwoju polskiego sektora produkcji mięsa wołowego. Krajowy surowiec – choć nie oparł się pewnym mniejszym i większym, słusznym lub nie, sytuacjom podkopującym dobrą prasę sektora – sukcesywnie pnie się w górę. Mowa tu zarówno o jakości produkcji jak i o cyfrach, które dają najpełniejszy obraz tego, co dzieje się w branży. Niemniej – spoglądając w przyszłość – przed branżą rysuje się kilka poważnych problemów.
Jak ma się rynek wołowiny?
Sektor produkcji mięsa wołowego przetrwał (nawet uwzględniając załamanie się rynku HoReCa) najtrudniejsze momenty pandemii. Nie odczuł też aż tak silnie trudów następstw wojny na Ukrainie. Dziś, jako jedna z nielicznych składowych polskiego sektora rolnego, branża może powiedzieć, że jej pozycja jest stabilna, choć nie jest pozbawiona problemów. Rynek, podobnie do innych sektorów produkcji mięsnej, odczuł skutki inflacji i związane z nią oszczędności czynione przez konsumentów nie tylko w Polsce, ale także poza jej granicami. Spożycie wołowiny w kraju – z małymi wyjątkami – rośnie i wynosi dziś około 2,4-2,5 kg na osobę rocznie. To wciąż niewiele w porównaniu z najbogatszymi rynkami konsumenckimi, niemniej branża tak czy owak, jako produkująca towar premium, nastawiona jest w największym stopniu na eksport.
W ostatnim roku pogłowie krów w Unii Europejskiej – jak wynika z danych KE – spadło o 1,5 proc., a krów mlecznych o 1,3 proc. Spadki liczebności stad widoczne są u największych producentów we Wspólnocie, co znalazło swoje odzwierciedlenie w cenach mięsa, które – choć są niższe niż jeszcze przed rokiem – pozostają na relatywnie wysokim poziomie. Jest to także efekt przerzucania części ponoszonych kosztów na konsumentów i to w najbliższym czasie się nie zmieni. Na efekty nie trzeba było długo czekać, bo niewielkie spadki konsumpcji odnotowano na silnych rynkach Niemiec i Francji. Zbiegło się to jednak w czasie z otwarciem się bram Turcji. Ten znaczący rynek to jednak kierunek, który wciąż czeka na zwiększenie zainteresowania ze strony polskich eksporterów. Niepokoić mogą – w długoterminowej perspektywie – spadki cen w wymiarze globalnym, które są konsekwencją zwiększonej podaży u największych światowych dostawców.
Zagraniczne szanse, zagraniczne zagrożenia
Embargo na eksport polskiej wołowiny zniosły Chiny, otwarta jest także Tajlandia. Dobre perspektywy wiążą się z Wietnamem, z którym uzgodnione zostały świadectwa eksportowe. Problemy mogą jednak pojawić się na krajowym podwórku. Wiążą się one z wciąż negocjowanymi umowami handlowymi między Unią Europejską a krajami grupy Mercosur, Indiami i Australią. Większość wymiany handlowej będzie odbywać się tu na preferencyjnych warunkach, co oznacza znaczne ułatwienia dla każdego z trzech wymienionych kierunków. Wszystkie te państwa są znaczącymi światowymi eksporterami mięsa wołowego i zdaniem ekspertów Copa-Cogeca potencjalne nadmierne ustępstwa ze strony Unii Europejskiej (a takie są możliwe) mogą zachwiać stabilnością unijnego rynku wołowiny.
Potencjalnie największym zagrożeniem może okazać się tu rywalizacja z australijskimi farmerami, którzy po okresie spadku pogłowia ponownie stają się niekwestionowaną potęgą na rynku produkcji mięsa wołowego. Australia zagospodarowuje dziś także najbardziej intratne kierunki eksportowe, takie jak Stany Zjednoczone, Chiny czy Japonia.
Nie można przy tym zapominać o znaczeniu dwustronnych umów handlowych zawieranych przez Wielką Brytanię, co także może rezonować na rynek unijny. Słowem – UE może być szturmowana wołowiną tego samego pochodzenia, ale z dwóch kierunków.
W opinii branży Unia Europejska wydała w ostatnich latach zbyt wiele koncesji. Kluczowe w tym przypadku powinno okazać się dopilnowanie, by towary napływowe spełniły wszelkie wyśrubowane unijne normy. Jeśli tak się nie stanie, konkurencja między produktami wytwarzanymi w UE, a importowanymi zostanie zachwiana.