Podczas spotkania ze studentami na Uniwersytecie Princeton w USA Urszula von der Leyen skandalicznymi słowami ostrzegła Włochy przed głosowaniem na centroprawicę: „Jeśli sprawy [we Włoszech – TC] pójdą w trudnym kierunku [chodzi o zwycięstwo wyborcze centroprawicy – TC], wspominałam o Węgrzech i Polsce, to mamy narzędzia”.
Te narzędzia to blokada przez Komisję Europejską wypłaty należnych unijnych srebrników, co nastąpiło już w przypadku Węgier i Polski. Jednym słowem, przewodnicząca Komisji otwartym tekstem chciała wpływać na decyzje wyborcze Włochów. Tym samym podważyła fundamentalne rzekomo w Unii Europejskiej zasady demokracji. Ta niesłychanie bezczelna próba ingerencji wywołała wielkie oburzenie wśród Włochów. Można się spodziewać, że wielu z nich poszło głosować na przekór. – Pieniądze Europy to pieniądze państw i są to pieniądze Włochów. Europa nikomu nic nie daje, wręcz przeciwnie, przez lata jako Włosi oddaliśmy do kasy sto miliardów euro – słusznie zauważył Matteo Salvini, były wicepremier Włoch, szef Ligii Północnej.
„Przewodnicząca Komisji Europejskiej von der Leyen publicznie przyznała, że jest gotowa używać różnych „narzędzi”, by wpływać na wewnętrzną sytuację polityczną w krajach UE, wymieniając Włochy, Polskę i Węgry. To dowód na jawne łamanie zasad UE, ale nie przez te kraje, a przez KE” – napisała na Twitterze była premier i europosłanka Beata Szydło. – Wypowiedź pani von der Leyen była skandaliczna. Ona powiedziała, że Bruksela ma narzędzia, by zdyscyplinować Włochy, jeśli powołają taki rząd, który nie będzie na rękę Brukseli – skomentował premier Mateusz Morawiecki. – Mam apel nie tylko do naszych drogich rodaków, a także do obywateli państw Unii Europejskiej. Drodzy państwo, czy takiej Europy chcemy? Czy to jest demokracja, czy to jest praworządność? Że eurokraci w Brukseli dyktują, jaki ma być rząd? Kto ma wybierać rządy? Narody europejskie czy Bruksela z Berlinem mają się naradzać i dyktować, jaki ma być rząd. To nie jest praworządność, to jest dyktat i brak praworządności – dodał. Premier ma całkowitą rację, ale zwróćmy uwagę, że to ten sam polityk, który tak niedawno głosował za tym, by to właśnie von der Leyen została przewodniczącą Komisji Europejskiej. Prorządowa „Gazeta Polska Codziennie” cieszyła się wtedy z historycznego wyboru tej polityk na szefa Komisji Europejskiej jako sukcesu Polski.
Niestety, ten rzekomo antyunijny rząd PiS bez zastanowienia robi wszystko, czego żąda od niego Bruksela. Polskie władze bez mrugnięcia okiem podpisują wszelkie podkładane przez Unię Europejską dokumenty, jak np. dotyczące zasady warunkowości przy wypłacie eurofunduszy, grzecznie wdrażają do polskiego systemu prawnego nawet najbardziej absurdalne euroregulacje oraz realizują szkodliwą dla Polski unijną politykę energetyczno-klimatyczną, co objawia się m.in. likwidacją kopalni węgla kamiennego, który to surowiec jest podstawą naszego systemu energetycznego. – My się nie spieramy z Unią Europejską, my jesteśmy jej lojalnymi członkami – przyznał ostatnio w Nysie prezes Jarosław Kaczyński. Mimo to eurokraci i tak szantażują Polskę wstrzymywaniem pieniędzy z tzw. Funduszu Odbudowy.
Prawda jest taka, że nadrzędnym celem lewackich euroelit rządzących aktualnie Unią Europejską jest zmiana rządu w Polsce, a sprawa Sądu Najwyższego to wyłącznie wygodny pretekst. Gdyby nie ten, wymyślono by inny. Po prostu dopóki PiS będzie u władzy, eurokraci będą sekowali Polskę na unijnej arenie. Do skutku – aż PiS przegra wybory. Eurokratom PiS nie przypadło do gustu od samego początku. Nie było akceptowane od zwycięstwa wyborczego w 2015 r. Już wtedy mówili o zamachu stanu, demokracji w stylu Putina, szykowanych karach finansowych i sankcjach wobec Polski. To samo dotyczy Węgier Wiktora Orbana, a teraz Włoch.
O co więc chodzi rządzącym Unią Europejską? O to, że Bruksela, wbrew traktatom, dąży do likwidacji państw narodowych i federalizacji bloku pod politycznym kierownictwem Berlina. Zostało to nawet otwarcie wpisane do ostatniej umowy koalicyjnej w Niemczech. Tymczasem ani prezes Jarosław Kaczyński, ani premier Wiktor Orban, ani prawdopodobna kandydatka na premiera Włoch Giorgia Meloni z konserwatywnej partii Bracia Włosi nie zamierzają się na to godzić. Stoją oni na stanowisku utrzymania państw narodowych i ich tożsamości oraz nieoddawania resztek władzy Brukseli, czyli Berlinowi.
No i pamiętajmy, że według Brukseli demokracja jest dobra tylko wtedy, gdy wygrywają nasi. Przykłady na to, że Unii Europejskiej nie chodzi o demokrację, można wymieniać w nieskończoność. Austria z dnia na dzień przestała być pożądanym celem wycieczek narciarskich i została ukarana unijnymi sankcjami za to, że w całkowicie demokratycznych wyborach w 2000 r. duże poparcie uzyskała prawicowa Austriacka Partia Wolności śp. Jörga Haidera. Podobnie było na Ukrainie. Kiedy w 2004 r. wybory prezydenckie – nie po myśli Brukseli – wygrał prorosyjski Wiktor Janukowycz, ogłoszono, że wyniki zostały sfałszowane. Unia uznała dopiero rezultat powtórzonego głosowania, w wyniku którego prezydentem został prounijny Wiktor Juszczenko.
Podobnie było z referendami. Kiedy w 2005 r. Francuzi i Holendrzy odrzucili Konstytucję Unii Europejskiej, postanowiono zmienić kilka artykułów oraz tytuł i poddać ją pod głosowania z nazwą „traktat lizboński”. Po przegranym w Irlandii referendum w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego, który został odrzucony w głosowaniu w 2008 r., pod wpływem unijnych nacisków rząd w Dublinie powtórzył plebiscyt już rok później. Tym razem traktat przeszedł, a pomogła w tym kwota 1,8 mln euro, którą Komisja Europejska wydała na akcję propagandową w Irlandii. Z kolei po przeprowadzonym w 2009 r. referendum, kiedy to ponad 57 proc. Szwajcarów poparło zakaz budowy minaretów, rozpoczęła się unijna nagonka na Szwajcarię. Pamiętamy też bezceremonialne euronaciski na prezydenta Czech Wacława Klausa, by podjął „suwerenną” decyzję i w końcu podpisał traktat lizboński, z czym ociągał się przez dłuższy czas. Jose Manuel Barroso, ówczesny przewodniczący Komisji Europejskiej, bezczelnie groził, że jeśli Klaus nie przestanie „stawiać przeszkód” na drodze do wejścia w życie traktatu lizbońskiego, to Czechy stracą stanowiska w Komisji Europejskiej.
Tak właśnie wygląda ta cała eurokracja. Rządzący Unią Europejską wobec państw członkowskich zachowują się jak władza centralna wobec zależnych od niej samorządów wojewódzkich. Jeśli się będziecie słuchać – dostaniecie dotacje, jeśli nie – pieniądze zostaną wstrzymane, a pojawią się kary finansowe od TSUE. To uskutecznianie starej zasady kija i marchewki. Czy ktoś w tej sytuacji jeszcze się łudzi, że kraje członkowskie są niezależne? No ale to one same wcześniej oddały Brukseli znaczną część własnej suwerenności, a po resztę Unia już sięga wbrew traktatom. Na drodze na razie stoją Węgry, Polska i po niedzielnych wyborach Włochy.
Tomasz Cukiernik