Należę do tego pokolenia, dla którego dziecięcy wyjazd do popularnej amerykańskiej restauracji na początku lat 90. był jeszcze powiązany z wielkim wydarzeniem. Urodzinami albo wycieczką szkolną do innego miasta. Wbrew temu, jaki target restauracja ta zaczęła mieć w rodzimych Stanach Zjednoczonych, w postkomunistycznej Polsce wizyta w takim przybytku nadal była oznaką pewnego luksusu. Stało się tak, bo mój umęczony wojnami kraj, oszukany przez mieszankę geografii, polityki i własnego zaprzaństwa, znalazł się po niewłaściwej stronie żelaznej kurtyny. Pamiętam też często powielane w prasie obrazki z wielkiego otwarcia pierwszej restauracji tej sieci w Moskwie. Globalizacja wkroczyła poza żelazną kurtynę, wszystko szło ku dobremu. Czech, Polak, Rosjanin – wszyscy oni mieli stać się prawdziwie równi ich odpowiednikom ze Sztokholmu, Paryża i Waszyngtonu.
Aktualnie prasa podaje informacje, że objęta sankcjami Rosja próbuje skopiować znak handlowy i klimat tej amerykańskiej restauracji, tworząc własną markę pod nazwą „Dziadzia Wania”. Europejczyków to zwyczajnie śmieszy i kojarzy się ze wschodnią kiczowatością oraz brakiem poszanowania dla praw własności intelektualnej. W obliczu aktualnej wojny i zawirowań geopolitycznych mam zarazem wrażenie podróży w czasie o kilkadziesiąt lat, jak to mawiają Rosjanie, „na zad”. W mojej głowie zrodziło się jednak pytanie, na ile to ówczesna Rosja i jej satelity same chciały się odizolować od reszty świata? Z jednej bowiem strony, jak słusznie zauważa Bartosz Gołąbek w książce Lew Gumilow i Aleksander Dugin. O dwóch obliczach Eurazjatyzmu w Rosji po 1991 roku (Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2012), choćby zdaniem rosyjskiego ideologa Aleksandra Dugina „(…) archaiczna zdawałoby się autarkia jest jedynym słusznym rozwiązaniem dla ekonomicznego sukcesu rosyjskiego imperium (…)”. Z drugiej strony, na ile Rosja była i jest odizolowywana przymusowo, bo Zachód nie chce mieć z nią wiele wspólnego? Pytanie to wydaje się aktualne i dziś.
Proszę mnie źle nie zrozumieć. Ja jestem rozkapryszonym dzieckiem Zachodu. Wierzę w rządy prawa, prawo do sądu, prymat własności prywatnej nad państwową i liberalizm gospodarczy, autonomię jednostki i wszystkie te inne instytucje, które my ludzie postępu chyba zresztą trochę hipokrytycznie odrzucamy, gdy przyjdzie jakiś „kryzys” i zajdzie „wyższa konieczność”. Niemniej przestałem, zdaje się, wierzyć w radykalnie naiwne, kosmopolityczne i globalistyczne posłannictwo ludzi Zachodu, którym wydaje się, że w Brukseli będą takie same priorytety polityczne i standardy ochrony praw mniejszości, jak w Moskwie lub Kabulu.
Oczywiście, nienałożenie sankcji na Rosję i dalsze z nią handlowanie albo akceptowanie udziału w wydarzeniach sportowych byłoby niemoralne. Ukraińcy naszym „business as usual” czuliby się słusznie oszukani i oburzeni. Pewnie kilka narodów w ciągu ostatnich 30 lat czuło się tak oszukanych przez Zachód. Nie chodzi mi też nawet o to, że sankcje są niszczące dla zwykłych ludzi, zresztą po obu stronach barykady. Nie mówię też tutaj o współczuciu dla „przeciętnych Rosjan”, bo znacznie bardziej mimo wszystko współczuję umierającym ukraińskim dzieciom.
Rzecz w tym, co my zamierzamy dalej z Rosją zrobić? Chodzi o pewien realizm. Znowu chcemy na kilkadziesiąt lat zepchnąć ją do pozycji izolowanego kolosa na glinianych nogach, z własnym i kulawym systemem gospodarczym oraz niskim standardem ochrony praw jednostki? Chcemy z Rosjan zrobić pariasów, prześladować, a może nie daj Boże eksterminować? Może naiwnie wierzymy, że nasze globalistyczne macki sięgną do Moskwy i jakiś postępowy dysydent zostanie tam prezydentem, zaprowadzi wieczny pokój i liberalną demokrację, a od Lizbony po Nowosybirsk będziemy mieli Unię Europejską z tęczową flagą powiewającą na szczycie Soboru Chrystusa Zbawiciela w Moskwie? Planujemy otwartą wojnę z Rosją i utworzenie Republiki Federalnej Rosji na zachodzie, z podzieloną na pół Moskwą i Rosyjską Republiką Demokratyczną o wpływach chińskich na wschodzie?
Myślę, że pytanie o długoterminowy cel nie jest nie na miejscu, skoro znaczna część ze 144 milionów ludzi świata, zamieszkujących przeszło 17 milionów kilometrów Eurazji, po prostu się z nami nie zgadza. Myśli i czuje inaczej niż my. Widzi ten świat w innych barwach. Zauważmy, że rosyjskości raczej nie da się eradykować. Na rosyjskość nie ma też prostej szczepionki, a nawet jakby istniała, to przypominam, że nie każdy może chcieć ją przyjąć w zgodzie ze standardami, w które sami wierzymy.
Michał Góra