„Głęboka rekonstrukcja rządu”, jaką Jarosław Kaczyński przeprowadził na przełomie roku 2017 i 2018, była następstwem felonii, jakiej względem swego wynalazcy dopuścił się pan prezydent Duda latem 2017 roku. Jak pamiętamy, po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią Angelą Merkel, pan prezydent zapowiedział zawetowanie ustaw „sądowych”, będących oczkiem w głowie Naczelnika Państwa, a dziełem ministra Ziobry. I rzeczywiście je zawetował. Naczelnik Państwa nie forsował żadnych projektów „uzupełnionych i poprawionych”, tylko zaproponował, żeby w takim razie prezydent sam przygotował „poprawne” projekty.
I tak się stało – a projekty te zostały przez Sejm uchwalone i weszły w życie, budząc sprzeciw niezawisłych sedziów, którzy przez ostatnie 30 lat przyzwyczaili się do całkowicie bezkarnego dokazywania. W dodatku część z nich z pewnością jest konfidentami ABW, która w swoim czasie prowadziła operację „Temida”, mającą na celu werbunek konfidentów właśnie ze środowiska sędziowskiego. Dlatego niemieckiej BND bardzo łatwo posługiwać się kontrolowanym w ten sposób środowiskiem sędziowskim do szantażowania Polski pod pretekstem niedostatków „praworządności”.
O ile prawdziwym powodem „głębokiej rekonstrukcji rządu” było polityczne osłabienie Naczelnika Państwa na skutek felonii prezydenta Dudy i w rezultacie musiał on pójść na kompromis z wpływowymi i niechętnymi mu środowiskami, o tyle pretekstem była inicjatywa „ocieplenia” stosunków z Unią Europejską, która, zwłaszcza od połowy 2017 roku, nawet specjalnie nie ukrywała zamiaru podporządkowania Polski swoim zachciankom, a konkretnie – zachciankom niemieckim. Środowiskami, a właściwie środowiskiem, z którym Naczelnik Państwa musiał pójść na kompromis, były „stare kiejkuty”, czyli komunistyczny wywiad wojskowy, który w ramach transformacji ustrojowej opanował sektor finansowy w Polsce i nadal go kontroluje. Pan Mateusz Morawiecki z jakiegoś powodu cieszył się zaufaniem tego środowiska i to było przyczyną powierzenia mu w rządzie pani Beaty Szydło stanowiska wicepremiera, a de facto – gospodarczego dyktatora Polski – chociaż był on poprzednio doradcą premiera Donalda Tuska, które to nazwisko w otoczeniu Naczelnika Państwa uważane jest za jedno z imion Szatana. W ramach „głębokiej rekonstrukcji” pani Szydło, podobnie jak inni „byli ludzie”, została wysłana na polityczną emeryturę do Parlamentu Europejskiego, a ster rządu objął Mateusz Morawiecki z zadaniem – jak już wspomniałem – „ocieplenia” stosunków z UE. Z perspektywy pięciu lat, jakie upłynęły od owej „głębokiej rekonstrukcji”, możemy powiedzieć, że pod tym względem premier Mateusz Morawiecki zawiódł na całej linii. Stosunki Polski z UE są gorsze niż kiedykolwiek wcześniej i nie widać najmniejszej nadziei na ich poprawę. Unia Europejska nie tylko nie dała się zwieść pozornymi zmianami, jakie w systemie sądowniczym zamarkował pan prezydent Duda, ale w dodatku eskaluje konflikt, zabierając się tym razem już nie za Sąd Najwyższy, tylko za polski Trybunał Konstytucyjny, przez Judenrat „Gazety Wyborczej” lekceważąco nazywany „trybunałem Julii Przyłębskiej”. Ale nie to wydaje się najgorsze. Najgorsze wydaje się to, że w ramach „ocieplania” stosunków Polski z UE premier Morawiecki podpisywał rozmaite cyrografy „ekologiczne”, w których w imieniu Polski zobowiązał się do „dekarbonizacji”, to znaczy – do rezygnacji z węgla, którym Polska dysponuje, na rzecz gazu ziemnego, którym Polska w wystarczających ilościach nie dysponuje – a w momencie podpisywania tych cyrografów wydawało się, że ich następstwem będzie konieczność kupowania rosyjskiego gazu od Niemiec, które dzięki rurociągom Nord Stream 1 i Nord Stream 2 uzyskają monopol na dystrybucję rosyjskiego gazu na Europę. Wojna na Ukrainie trochę to skomplikowała, bo Amerykanie wykorzystali ten pretekst do chwycenia całej Europy mocno za twarz, ale w miarę kiedy przechodzi ona w stan przewlekły, a być może nawet chroniczny, Amerykanom coraz trudniej będzie ten buldoży chwyt kontynuować.
Pierwsze oznaki pojawiły się za sprawą prezydenta Putina, który zamknął gazociąg Nord Stream 1 pod pretekstem rutynowej przerwy konserwatorskiej. Wprawdzie takie przerwy występowały i przedtem, ale tym razem towarzyszyła jej niespotykana wcześniej panika. Myślę, że nie była ona spontaniczna, tylko inspirowana przez niemiecki rząd, który – jako kierownik państwa poważnego – nigdy tak naprawdę z monopolu na dystrybucję rosyjskiego gazu na Europę nie zrezygnował – a wzniecając nastroje paniczne, chce przygotować niemiecką, a także europejską opinię publiczną na aprobatę uruchomienia gazociągu Nord Stream 2, w który Niemcy tyle przecież zainwestowały. W tej sytuacji działania rządu premiera Morawieckiego, który, niczym wzorowy ormowiec, zrezygnował z bezpośredniego kupowania rosyjskiego gazu, musi kupować go „na giełdzie”, a na skutek zamrożenia importu rosyjskiego węgla ceny węgla w Polsce poszybowały w górę, zachęcając mnóstwo ludzi do rozglądania się za jakimś paliwem zastępczym, o którym wspominał nie będę, bo jeden proces mi wystarczy.
Pojawienie się wyliczenia, na podstawie którego poseł Janusz Kowalski, były podsekretarz stanu w kierowanym przez ministra Jacka Sasina Ministerstwie Aktywów Państwowych, twierdzi, że zimą w Polsce zabraknie gazu, pokazuje, że Naczelnik Państwa postanowił spuścić premiera Morawieckiego z wodą. Że gazu zabraknie, to wydaje się całkiem prawdopodobne, mimo zapewnień rządu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku – a w tej sytuacji Naczelnik Państwa nieubłaganym palcem będzie musiał wskazać osobę za to odpowiedzialną. Toteż nawet gdyby podgryzanie premiera Morawieckiego przez ministrów Sasina i Ziobrę nie miało miejsca, to premier Morawiecki na kozła ofiarnego nadaje się jak mało kto, bo rzeczywiście można by mu na odchodne kupić w prezencie szklany nocnik – żeby zobaczył, co narobił.
Bardzo możliwe, że i stare kiejkuty też uznały pana Morawieckiego za obciążenie, w związku z czym przestał on być ukochaną duszeńką tego środowiska, więc w tej sytuacji Naczelnikowi Państwa będzie łatwiej zwalić wszystko na niego i u progu roku wyborczego pokazać swoim wyznawcom, że wszystko idzie ku lepszemu, czego gwarancją może być powierzenie stanowiska premiera panu wicepremierowi i ministrowi obrony Mariuszowi Błaszczakowi, który bez szemrania kupuje u Naszego Najważniejszego Sojusznika wszystko, co tylko tamten mu zaproponuje i ponoć wcale się nie targuje. Jeśli ta zmiana dokona się w marcu, to zziębnięty naród od razu poczuje, że jest cieplej i może łatwiej wtedy uwierzy, że Polska uzyska również reparacje wojenne od Niemiec, którymi ostatnio Naczelnik Państwa coraz częściej próbuje uwodzić tych wyborców, którzy już przestali ekscytować się katastrofą smoleńską.
Stanisław Michalkiewicz