Film jest dziełem polskiego reżysera Michała Kwiecińskiego. Ten na rynku filmowym znajduje się już dość długo, a pochwalić się może stworzeniem takich tytułów jak „Statyści”, „Jutro idziemy do kina” czy „Biała sukienka”. Kwieciński w swojej twórczości zdecydowanie koncentruje się na wątkach typowo wojennych. Jest też producentem nominowanego do Oscara „Katynia” Andrzeja Wajdy i głośnego „Miasta 44” w reżyserii młodego Jana Komasy. Tym razem Michał Kwieciński zabiera publiczność do Frankfurtu w roku 1941, gdzie odgłosy odstrzałów czy krzyki kolejnych ofiar są codziennością.
Inspirację do filmu „Filip” reżyser zaczerpnął z powieści Leopolda Tyrmanda o tym samym tytule. Fabuła rozpoczyna się jeszcze w warszawskim getcie, gdzie tytułowy bohater – polski Żyd – odgrywa monolog w jednym z wojennych kabaretów. Strzały nazistów przerywają występ, a śmierć ponosi narzeczona bohatera. I tak właściwa akcja przenosi się do Frankfurtu nad Menem, dwa lata później, gdzie chłopak, zapewne już około dwudziestoletni, pracuje jako kelner w luksusowym hotelu. Żyd z Warszawy kryje się pod fałszywą francuską tożsamością, wykorzystując swoje umiejętności językowe. Potrafi bowiem komunikować się płynnie po francusku, niemiecku i polsku. Wspólnie z wieloma innymi uciekinierami z różnych zakątków Europy próbuje wiązać koniec z końcem podając wykwintne dania niemieckim oficerom. Dla młodych kelnerów praca w hotelu jest w pewien sposób powodem do wstydu, lecz z racji braku innych możliwości są zmuszeni do jej wykonywania. Jedynym przejawem buntu z ich strony jest plucie do podawanej Niemcom herbaty.
Filip poza żmudną pracą para się też uwodzeniem, dla swoich mściwych celów, kobiet hitlerowców, chcąc przynajmniej przez chwilę upokorzyć blondwłose symbole zbrodniczego systemu. Kobiety bowiem nie mogą przecież poskarżyć się Gestapo, gdyż wówczas same naraziłyby się na karę za spółkowanie z cudzoziemcem.
Co wyjątkowe na tle naszych innych wojennych filmów – oglądając „Filipa” można zapomnieć, że twórcy produkcji pochodzą z Polski. Na ekranie brak jest bowiem sztucznego patosu, podkreślania honoru polskich obywateli i ich (niewątpliwej) odwagi. Nacisk położony jest na wewnętrzne rozterki Filipa. Bo chłopak stara się nie narażać. Tak często pokazywane w filmach wojennych akty sprzeciwu Polaków tutaj są nieobecne. Dwudziestolatek walczy bowiem o przeżycie. Wyższe wartości spadają na drugie miejsce. Młody chłopak jest pozostawiony sam sobie, w stanie ciągłej niepewności, czy kolejny dzień nie przyniesie mu śmierci i czy o jego niekończących się kłamstwach w końcu ktoś się nie dowie.
W tym obrazie pełnym cierpienia i smutku reżyser pozostawia też trochę miejsca na chwile radości i wolności. Idealnie pokazuje to conocna rutyna Filipa, gdy ten pozostaje sam na wielkiej hotelowej sali i „trenuje” – robi pompki i chwyty bokserskie, które przeradzają się w taniec. Taniec wolności.
Na pewno dużym atutem filmu, z czym każdy musi się zgodzić, jest znakomita gra aktorska Eryka Kulma w roli Filipa. Aktor jest obecny w każdej scenie, genialnie gra twarzą i emocjami. Genialnie też włada językami: niemieckim i francuskim, przy czym tego pierwszego zaczął się uczyć dla potrzeb filmu na trzy lata przed premierą. I tak jak niektóre wątki są w tym obrazie niedopieszczone lub przerysowane (np. romans Filipa z młodą Niemką), tak rola trzydziestodwuletniego Polaka pozostaje bez najmniejszego zarzutu i „robi” ten film. Nie można nie wspomnieć o tym, że także Toruń nad Wisłą znakomicie zagrał Frankfurt nad Menem.