fbpx
środa, 24 kwietnia, 2024
Strona głównaFelietonGardzę politykami

Gardzę politykami

Gardzę politykami, którzy zamiast ułatwić Polakom prowadzenie działalności gospodarczej, wolą żebrać w Brukseli o dotacje mogące tylko przynieść szkodę.

Gardzę politykami, którzy płaszczą się przed Unią Europejską, jak w przypadku sprzecznych z konstytucją zmian dotyczących wymiaru sprawiedliwości, szkodzą Polsce, wprowadzając niekorzystne dla nas regulacje i zmiany prawne, jak te dotyczące zakazu samochodów spalinowych i pieców na paliwa stałe, płacenia za emisję dwutlenku węgla czy zamykania kopalni węgla po to tylko, by uzyskać unijne srebrniki. Takie działanie to nie tylko domena obecnego rządu, ale wszystkich poprzednich od lat 90., kiedy Polska zaczęła wdrażać unijną legislację. Tymczasem unijne srebrniki nie tylko nie przyniosą nikomu dobrobytu (może poza tymi osobami, które zajmują się ich rozdysponowaniem lub kradzeniem), ale na dodatek utrwalą szkodliwą postawę żebraczą. W ten sposób – podobnie jak w przypadku coraz bardziej rozbudowanego socjalu – nie promuje się uczciwej i ciężkiej pracy, która dobrobyt buduje, ale uzależnieniową mentalność dostawania czegoś „za darmo”. Pomijając fakt, że „za darmo” nic nie ma, a zwykle za coś „bezpłatnego” płaci się dwa razy, władza na dodatek niszczy i zniechęca do pracy ludzi, którzy nie chcą dotacji i socjali, a chcą jedynie, żeby im państwo nie przeszkadzało w prowadzeniu działalności gospodarczej.

We współczesnej Polsce niestety nie można na to liczyć. Dlatego gardzę Brukselą, która kolejnymi regulacjami utrudnia i podnosi koszty prowadzenia firm, jak to jest np. w przypadku Fit for 55 czy ETS-u, który zwiększa koszty wytworzenia energii elektrycznej i gardzę polskimi władzami, które w podskokach wdrażają te unijne przepisy, ale i swoje dodatkowe, jak ciągła walka z oszustami na podatku VAT. To nie przedsiębiorcy są winni, że państwo wprowadziło dziurawy system. Winni są politycy, którzy ten system wymyślili. Skoro nie da się, by był on całkowicie szczelny, to może trzeba by w ogóle zrezygnować z tego podatku, a nie karać często Bogu ducha winnych przypadkowych przedsiębiorców wkręconych w proceder?

Ale politykom chodzi właśnie o to, by na każdego przedsiębiorcę mieć haka. A to umożliwiają skomplikowane i często zmieniające się przepisy, które na dodatek każdy urzędnik interpretuje na swój sposób. Niektóre niemal identyczne produkty, jak herbaty są obłożone różnymi stawkami VAT: zerową stawką VAT (np. herbata granulowana), 8-procentową (np. herbata owocowa) lub 23-procentową (np. herbata zwykła). Podobnie zwykła kawa obciążona jest 23-procentową stawką VAT, a kawa zbożowa – 8-procentową. Dlaczego akurat tak, a nie na odwrót? To ewidentne, że chodzi o to, by łatwo znaleźć błędy u przedsiębiorcy. W pogmatwanym systemie bardzo łatwo się pomylić, a skarbówka tylko na to czeka, by wystawić wielotysięczny mandat. Urzędnik od tego otrzyma prowizję. Jemu także więc zależy na tym, by kary finansowe nakładane na przedsiębiorców, którzy de facto ich utrzymują, były jak najwyższe.

Przy otwarciu zwykłego sklepu spożywczego przedsiębiorca ma tyle obowiązków biurokratycznych, że to się w głowie nie mieści. Najpierw musi się zarejestrować w Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej prowadzonej przez ministra gospodarki, obligatoryjnie założyć konto bankowe i zgłosić siebie oraz pracowników do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Potem kasy fiskalne (uciążliwe i czasochłonne zakodowanie wszystkich produktów) i deklaracja VAT w urzędzie skarbowym, zalegalizowana waga i obowiązkowy terminal płatniczy, książeczki sanepidowskie i zgłoszenie do Państwowej Inspekcji Sanitarnej, a także do narzuconej przez Unię Europejską Bazy danych o produktach i opakowaniach oraz o gospodarce odpadami w urzędzie marszałkowskim (plus późniejsze raportowanie). Sama kasa fiskalna, terminal płatniczy z Internetem oraz zalegalizowana waga to wydatek kilku tysięcy złotych. Dodatkowo, jeśli sprzedaje się alkohol, to konieczne jest zezwolenie z urzędu gminy, do czego dochodzi potem raportowanie w tej sprawie. Ponadto jeśli sprzedaje się papierosy, to trzeba się zarejestrować w unijnym systemie Track&Trace. Z kolei jeśli sprzedaje się torby z tworzywa sztucznego, to dochodzi opłata recyklingowa w urzędzie marszałkowskim. A na koniec roku jeszcze niepotrzebna nikomu, a w szczególności przedsiębiorcy, inwentaryzacja, która może zająć nawet bity tydzień. Uffff.

Kiedy nowy przedsiębiorca ma mieć czas na dogadzanie klientom? Kiedy ma zastanowić się nad optymalnym asortymentem w sklepie? Kiedy ma znaleźć najlepszych i najtańszych hurtowników? Kiedy ma przygotować sklep? Kiedy ma mieć czas na przywiezienie towaru? Kiedy ma się zastanowić nad optymalnymi marżami? Kiedy wreszcie ma pomyśleć nad promocjami i nad tym, w jaki sposób przyciągnąć klienta? Władz centralnych i samorządowych oraz tych z Brukseli kompletnie to nie interesuje. Do tego dochodzą podatki i inne obciążenia fiskalne. Ale to wszystko wpisuje się w plan likwidacji opartej na małym biznesie klasy średniej. No bo duże koncerny dysponujące armią pracowników jakoś sobie z tymi wszystkimi obowiązkami biurokratycznymi i fiskalnymi przecież poradzą.

Tymczasem unijna i nasza rodzima biurokracja ciężko pracują, by tych obowiązków przedsiębiorcom dowalić coraz więcej. Od 1 stycznia 2023 r. obowiązek posiadania profilu na PUE ZUS będą mieli wszyscy przedsiębiorcy płacący składki na ZUS za siebie lub swoich pracowników. Nieco później ma zniknąć możliwość wystawiania faktur przy wykorzystaniu kas rejestrujących, bo Ministerstwo Finansów pracuje nad obowiązkiem wystawiania faktur z użyciem Krajowego Systemu e-Faktur. „Nie mogę (…) przejść obojętnie wobec pomysłów »dziadów zza okrągłego stoła« w sprawie upodlenia i wykrwawiania przedsiębiorców (tak, przedsiębiorców głupi dziadu, a nie prywaciarzy!). Od 2024 r. te dziady chcą zmusić każdego przedsiębiorcę, nawet tego najmniejszego do posiadania w działalności komputera, internetu, a tylko po to, aby wystawiać faktury w systemie tzw. Ksef. Po co Ksef? Aby każda faktura trafiała na biurko w ministerstwie finansów, bo przecież my przedsiębiorcy jesteśmy dla nich złodziejami, bandytami i utrudniamy pracę fiskusowi swoją obecnością. Powinniśmy wszyscy grzecznie zatrudnić się w korpo albo urzędzie, a nie wymyślać jakąś SWOJĄ! działalność” – skomentowała w mediach społecznościowych Beata Pachnik-Łodzińska, księgowa z Zielonej Góry. A za rogiem nowy unijny obowiązek ESG, czyli obowiązek raportowania działań z zakresu środowiska, odpowiedzialności społecznej i ładu korporacyjnego.

Na dodatek Związek Przedsiębiorców i Pracodawców zauważa jeszcze jeden problem: „z roku na rok tendencja do ograniczania długości okresu vacatio legis pogłębia się, zmuszając przedsiębiorców do natychmiastowego wdrażania nowych przepisów (…). Zbyt krótkie vacatio legis stanowi realną barierę rozwojową dla polskiego biznesu, ze szczególnym uwzględnieniem mikro, małych i średnich przedsiębiorstw stanowiących 99,8 proc. przedsiębiorstw w Polsce”. A przecież „stabilność i przewidywalność otoczenia prawno-regulacyjnego to jeden z podstawowych elementów niezbędnych do ustawicznego rozwoju krajowych przedsiębiorstw. Tymczasem prawo w Polsce zmienia się zbyt często, a przedsiębiorcy mają zdecydowanie za mało czasu na dostosowanie się do nowych regulacji. Zaufanie firm do państwa pozostaje zatem ograniczone, a to przekłada się na spadek potencjału inwestycyjnego”. W związku z tym Związek Przedsiębiorców i Pracodawców „postuluje wprowadzenie zasady, w myśl której wszystkie regulacje gospodarcze wchodzą w życie wyłącznie 1 stycznia danego roku i poprzedzone są co najmniej 12 miesięcznym vacatio legis”. Marzenie ściętej głowy.

– Kłopot z mądrym zarządzaniem państwem to niemal kłopot permanentny i wynika z tego, że klasa polityczna została ukształtowana jeszcze w systemie PRL-owskim. Nie miała szans nauczyć się, jak wygląda wolny rynek – mówił Paweł Tanajno, lider partii Strajk Przedsiębiorców/Polska Liberalna. Powiedział też, że w Polsce powinno się dążyć do tego, by jak najliczniejsza była grupa przedstawicieli średniej wielkości przedsiębiorstw. – Bo nie bogactwo firm decyduje o konkurencji, ale ilość firm. Dlatego trzeba za wszelką cenę zmienić w Polsce nastawienie do przedsiębiorczości, ułatwić każdemu tworzenie firmy i zatrudnianie ludzi – słusznie podkreślił Tanajno.

Cały żal do polityków przedstawił jeden z uczestników spotkania z Włodzimierzem Czarzastym, wicemarszałkiem Sejmu z Nowej Lewicy. – Wy, politycy jesteście największym złem dla ludzi, jesteście rakiem, który zżera Polskę. Takiej szkody, jaką naród dostaje od polityków, to od nikogo – stwierdził mężczyzna. Ja bym dodał, że za to, co robią zwykłym ludziom, a w szczególności przedsiębiorcom, czyli tym najbardziej pracowitym, innowacyjnym, przedsiębiorczym, rzutkim, energicznym i zaradnym mieszkańcom naszego nieszczęśliwego kraju zwyczajnie politykami gardzę.

Tomasz Cukiernik

Tomasz Cukiernik
Tomasz Cukiernik
Z wykształcenia prawnik i ekonomista, z wykonywanego zawodu – publicysta i wydawca, a z zamiłowania – podróżnik. Ukończył Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego oraz studia podyplomowe w Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Jest autorem książek: Prawicowa koncepcja państwa – doktryna i praktyka (2004) – II wydanie pt. Wolnorynkowa koncepcja państwa (2020), Dziesięć lat w Unii. Bilans członkostwa (2005), Socjalizm według Unii (2017), Witajcie w cyrku (2019), Na antypodach wolności (2020), Michalkiewicz. Biografia (2021) oraz współautorem biografii Korwin. Ojciec polskich wolnościowców (2023) i 15 tomów podróżniczej serii Przez Świat. Aktualnie na stałe współpracuje m.in. z miesięcznikiem „Forum Polskiej Gospodarki” (i z serwisem FPG24.PL) oraz tygodnikiem „Do Rzeczy”.

INNE Z TEJ KATEGORII

Można rywalizować z populistami w polityce, ale najlepiej po prostu ograniczyć rolę państwa

Możemy już przeczytać tegoroczny Indeks Autorytarnego Populizmu. Jest to dobrze napisany, pełen informacji raport. Umiejętnie identyfikuje problem, jaki mamy. Ale tu potrzeba więcej. Przede wszystkim takiego działania, które naprawdę rozwiązuje problemy, jakie dostrzegają wyborcy populistycznych partii.
4 MIN CZYTANIA

Urojony klimatyzm

Bardziej od ekologizmu preferuję słowo „klimatyzm”, bo lepiej oddaje sedno sprawy. No bo w końcu cały świat Zachodu, a w szczególności Unia Europejska, oficjalnie walczy o to, by klimat się nie zmieniał. Nie ma to nic wspólnego z ekologią czy tym bardziej ochroną środowiska. Chodzi o zwalczanie emisji dwutlenku węgla, gazu, dzięki któremu mamy zielono i dzięki któremu w ogóle możliwe jest życie na Ziemi w znanej nam formie.
6 MIN CZYTANIA

Policja dla Polaków

Jednym z największych problemów polskiej policji – choć niejedynym, bo ta formacja ma ich multum – jest ogromny poziom wakatów: ponad 9,7 proc. Okazuje się, że jednym ze sposobów na ich zapełnienie ma być – na razie pozostające w sferze analiz – zatrudnianie w policji obcokrajowców. Czyli osób nieposiadających polskiego obywatelstwa. W tym kontekście mowa jest przede wszystkim o Ukraińcach, Białorusinach i Gruzinach.
3 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Urojony klimatyzm

Bardziej od ekologizmu preferuję słowo „klimatyzm”, bo lepiej oddaje sedno sprawy. No bo w końcu cały świat Zachodu, a w szczególności Unia Europejska, oficjalnie walczy o to, by klimat się nie zmieniał. Nie ma to nic wspólnego z ekologią czy tym bardziej ochroną środowiska. Chodzi o zwalczanie emisji dwutlenku węgla, gazu, dzięki któremu mamy zielono i dzięki któremu w ogóle możliwe jest życie na Ziemi w znanej nam formie.
6 MIN CZYTANIA

Etapy rozwoju Unii

Niektórzy zarzucają mi, że bez powodu nienawidzę Unii Europejskiej. Albo uważają, że nawet jeśli mam jakiś powód, to nie mam racji, bo przecież Unia jest taka wspaniała i chce wyłącznie naszego dobrobytu. To kompletna nieprawda.
5 MIN CZYTANIA

Sri Lanka nie tylko tuk tukiem

Podczas targów książki w Łodzi, na których odbyła się prapremiera mojej najnowszej książki „Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa”, jedna z czytelniczek napomknęła, że planuje wyjazd na Sri Lankę. Odpowiedziałem, że właśnie cały styczeń przebywałem w tym kraju i co nieco wiem o wyspie. Kobieta spytała mnie, czy da się tam przeżyć za 20 dolarów. Spytałem, czy ma na myśli jeden dzień, ale po jej minie wywnioskowałem, że chyba myślała o znacznie dłuższym okresie czasu. Stwierdziłem, że jeden dzień jedna osoba może jakoś przeżyć za tę kwotę, ale na pewno nie cała rodzina przez miesiąc.
7 MIN CZYTANIA