Tak sobie pomyślałem, że od bardzo długiego czasu w przestrzeni publicznej niewiele mówi się o podatkach. Wiadomo, portale „branżowe” o tematyce ekonomicznej coś tam wspomną, w kontekście kolejnych kandelabrowych zmian, np. wymuszonych przez przepisy UE lub gdy nieubłaganie zbliża się termin obowiązywania jakiejś regulacji, dajmy na to z tzw. Polskiego Ładu, uprzednio odwleczonej w czasie. Ale nawet na „branżówkach” jakoś o tych podatkach mało informacji. Prawie nie widać analiz dotyczących wpływu określonych regulacji na gospodarkę. Ba! Niemal brak ocen i opinii w przedmiocie systemu podatkowego, którymi nierzadko żyła cała bohema ekonomiczna – od poważnych inwestorów czy analityków dużych podmiotów finansowych zaczynając, a na politycznych aktywistach internetowych kończąc. Jednym słowem dziwna cisza, niezmącona nawet chwilowym przypływem bulwersacji przy – nieudanej zresztą – próbie opodatkowania darowizn ze zbiórek, wszak przeznaczanych na szczytne cele.
Czy to oznacza, że kluczowy temat gospodarczy, tak naprawdę ten, który realnie ocenia poziom interwencji państwa w gospodarkę, nagle przestał wszystkich interesować? Oczywiście żyjemy pod presją prasowych doniesień, które mogłyby przykryć niemal każdą istotną kwestię. Ot, dla przykładu od kilku dni grillujemy „bohaterską” podróż prezydenta USA Joe Bidena prawie na pierwszą linię frontu wojny rosyjsko-ukraińskiej. Dyskutujemy o tym, co „Józio” powiedział, czego nie powiedział albo czy cokolwiek powiedział, z kim się spotkał, a z kim nie. Osobiście mam szereg wątpliwości, czy to akurat jest ważne. W końcu decyzje i tak zapadają w gabinetach, co się nie zmieniło od co najmniej kilku wieków. Dzieje się to przecież niezależnie od jakiegoś paradoksalnego i niczym nieuzasadnionego przeświadczenia społeczeństwa o otwartości i transparentności najwyższych władz, w kontekście prowadzenia tak istotnych kwestii, jak te militarne i polityczne. Na dodatek przeświadczenia, które się pogłębia wraz z cywilizacyjnym zbliżeniem obywatela do członków władz.
Podobnie jest z wszystkim, co wiąże się z kryzysem, jaki został podobno sprowokowany przez agresję rosyjską, głównie gdy chodzi o energetykę. Ludzi absorbuje fakt zamykania biznesów przez poszczególnych przedsiębiorców branży gastronomicznej i rozgrzewa oczekiwanie na kolejną transzę pomocową rządu. Gdy mówi się o kosztach energii, przy okazji choćby nadzwyczajnego wzrostu cen, jakoś pomija się kwestię poruszaną przez niewielką część sceny politycznej, wpływu podatków i bezsensownych regulacji, szczególnie unijnych, wymiernie wpływających na wysokość taryf.
I w tym miejscu jakoś dziwnie uderza mnie tytuł jednego z wykładów prof. Roberta Gwiazdowskiego, chyba sprzed siedmiu lat, dostępny w serwisie youtube, który – jak zauważyłem podczas rutynowego przeglądania Twittera – ktoś udostępnił, a pod jakże urzekającym tytułem: „Generalnie – system podatkowy na całym świecie jest zły!”. Szczerze mówiąc, nie słuchałem tegoż wykładu, bo już samo stwierdzenie zawarte w tym tytule zmusiło mnie do głębokich refleksji i można rzec krytycznych wniosków.
Obiektywnie, każdy normalny człowiek się z tym zgodzi, no może poza zwolennikami liberalnej lewicy, że system podatkowy na świecie, a rozpatrywany choćby na przykładzie polskiego systemu prawnego, jest zły. I nie chodzi o takie incydentalne przykłady zepsucia tego, co się jeszcze da, jak to jest w przypadku tzw. Polskiego Ładu. Chodzi o pewne zasady, a konkretniej rodzaje opodatkowania, jakim każda władza z niewysłowioną wręcz błogością stosuje. Chodzi oczywiście o modele opodatkowania pracy, czyli dochodu, dziedziczenia, dóbr uznawanych za szczególnie ekskluzywne, jak np. nie wiedzieć czemu paliw, czy pośrednie opodatkowanie zysku liczone od obrotu zwane potocznie podatkiem VAT.
Jednak, jak wskazywałem wcześniej, tematyka oczywistych rzeczy nie znajduje szczególnej atencji. Nawet biorąc pod uwagę to, że większość ludzi niespecjalnie może sobie pozwolić na zrozumienie mechanizmu „zła” ukrytego w tych rodzajach opodatkowania, dzięki doświadczeniu życiowemu czuje podświadomie, jak dotkliwe jest zmaganie z owym „złym” systemem podatkowym. Skąd więc ta postępująca znieczulica?
Szczerze mówiąc, to nie wiem. Przyzwyczajenie, brak emocji, beznadzieja, brak perspektywy zmian, czy wreszcie notorycznie przekazywany rodzaj informacji przez media? Z pewnością dla wielu tak. Jednakże sami wiemy, że w biznesie, w tym w kwestiach branżowych, emocje ustępują twardej analizie i postawie raczej krytycznej.
A może to właśnie jest tak, jak w przypadku przyjazdu prezydenta USA do Polski. Dużo zachwytu, a przemówienia takie sobie, pomimo że – jak donosi onet.pl – „Polska była na czołówkach wszystkich gazet świata”. Jednakże z pewnością wizyta nie była bezowocna, a jej celem nie było orędzie do Narodu Polskiego czy rzeszy kolektywu międzynarodowego. Oczywistym jest, że przy okazji wizyty załatwiono wiele konkretnych spraw, jak choćby owa technologia jądrowa, która ma być dostarczona Polsce, jakoby lepsza niż np. ta sama tylko francuska.
I tu znowu warto powrócić do tytułu internetowego wystąpienia prof. Gwiazdowskiego i poddać je krytyce. Generalnie system podatkowy na całym świecie jest dobry! Dobry dla imperium władzy państwowej. Nawet jeśli PIT-u i CIT-u nikt specjalnie nie płaci, to ten podatek, jak żaden inny, wykryje każdy grosz obywatela ukryty w najciemniejszych zakamarkach jego kieszeni (nawet taki, o którym zapomniał). Nieważne przez ile ceregieli będzie musiał przejść podatnik przy okazji transakcji opodatkowanej VAT, skoro to i tak będzie ją rozliczał sam, a na dodatek w łańcuszku pośrednictwa będzie pilnował swoich kontrahentów. Cóż za piękne perpetuum mobile. Ale to już rozważania na odrębny felieton.
A obywatele? Ci wolą żyć emocjami i liczyć, ile pieniędzy z KPO, których na razie jakoś nie widać, łaskawą ręką rozda władza państwowa do ich kieszeni. A potem ściągnie z tego podatek.
Jacek Janas