Jak szybko nasi Umiłowani Przywódcy zapominają o swoich solennych deklaracjach! Co prawda czyn złowrogiego posła Grzegorza Brauna, który przy pomocy gaśnicy proszkowej zgasił chanukowe świeczki, przerywając w ten sposób liturgię, którą z zagadkowych powodów środowisko żydowskie w Polsce postanowiło odprawiać akurat w Sejmie, a nie – jak Najwyższy przykazał – w bożnicy, przyćmił expose premiera Tuska, ale przecież żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają, jak to premier Tusk, co prawda jeszcze przed zaprzysiężeniem, buńczucznie się przechwalał, że w Unii Europejskiej to nikt go nie ogra. Inna rzecz, że może miał na myśli nie żadną politykę, której uprawianie nasi Umiłowani Przywódcy mają od Naszych Sojuszników surowo zakazane, tylko tak zwane „haratanie w gałę”, z którego Donald Tusk słynął w okresie dobrego fartu, gdy przewodniczył swojemu pierwszemu gabinetowi w roku 2007. Jeśli to miał na myśli, to słowa dotrzymał, bo akurat w Brukseli nikt z nim w gałę haratać nie chce, jako że tam tylko brat brata harata. Na tym właśnie polega sławne Braterstwo, które obok Równości („By mogła zapanować Równość, trzeba wpierw wszystkich wdeptać w gówno, by człowiek był człowieka bratem, trzeba go wpierw przećwiczyć batem…” – i tak dalej) jest fundamentem IV Rzeszy.
Ale jeśli chodzi o politykę, to właśnie się dowiadujemy, że Polska, reprezentowana przez uczestniczącą w vaginecie Donalda Tuska feministrę, to znaczy – vice feministrę do walki ze złowrogim klimatem – Wielce Czcigodną Annę Sowińską, nie pisnęła nawet słowem, żeby się sprzeciwić nowelizacji traktatu lizbońskiego. Jak wiadomo, nowelizacja ta ma doprowadzić m.in. do likwidacji prawa veta, do zmniejszenia liczby uczestników Rady Europejskiej z 27 do 15 oraz na przekazaniu do wyłącznej kompetencji UE 65 obszarów decyzyjnych. Tymczasem pamiętamy, jak Donald Tusk zapewniał, że „żadne próby zmian unijnych traktatów nie wchodzą w rachubę”.
Mamy zatem dwie możliwości. Pierwsza, to taka, że Donald Tusk zwyczajnie kłamie, a druga – że nie panuje nad swoim vaginetem. Używam tego sformułowania za dyrektoressą Teatru Dramatycznego w Warszawie, panią Moniką Strzępką, która podobno też nie panuje nad swoim teatrem, a poza tym dlatego, że połowę dygnitarzy w rządzie Donalda Tuska stanowią feministry i to najwyraźniej te wojujące. Skoro one wojujące, to możliwe, że i Donalda Tuska uważają za „męską, szowinistyczną świnię” i ani myślą dotrzymywać zobowiązań złożonych przez niego w ramach inauguracyjnych przechwałek.
W takiej sytuacji panująca w naszym bantustanie anarchia jeszcze bardziej by się pogłębiła, niczym w XVIII wieku, co – jak pamiętamy – doprowadziło do rozbiorów. A pogłębiłaby się dlatego, że niezależnie od feministrycznych ekscesów, płomienni szermierze praworządności tak się za nią stęsknili, że powrót do niej próbują realizować „na rympał” – jak mawiają gitowcy. Oto pan minister Bodnar przekazał do międzyresortowych uzgodnień rozporządzenie m.in. zakazujące uwzględniania przy losowaniu do prowadzenia spraw sądowych tzw. neo-sędziów. Usunąć ich nie można, to znaczy – oczywiście można, mobilizując osiłków z jakichś gangów czy to w Gdańsku, czy nawet Warszawie – ale kto wie, jak na takie siłowe metody zareagowaliby przebierańcy z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu? Wprawdzie słuchają oni poleceń Naszej Złociutkiej Pani Urszuli, ale z drugiej strony solidarność przebierańcza też może dojść do głosu i takie metody uznaliby za sprzeczne z praworządnością. Dlatego pan minister Bodnar przy pomocy tego rozporządzenia chciałby na razie trwale odsunąć tych sędziów od orzekania – ale jeszcze bez ich usuwania do dołów z wapnem.
Pierwsza prezes Sądu Najwyższego, pani Małgorzata Manowska, napiętnowała wprawdzie projekt rozporządzenia pana ministra Bodnara, jako „gwałcący podstawowe fundamenty konstytucji”, ale z drugiej strony mój faworyt, pan prof. Wojciech Sadurski, daje wykładnię jurysprudencji nowego typu. Wykładnia jest taka: ponieważ „złoczyńcy konstytucyjni” z PiS tak nabroili, że przestrzegając konstytucyjnych dyrdymałów Volksdeutsche Partei z satelitami nigdy nie przeprowadziłaby kuracji przeczyszczającej, zwłaszcza w Trybunale Konstytucyjnym, Krajowej Radzie Sądownictwa, Radzie Mediów Narodowych i Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji i w ten sposób doszłoby „do tragedii”. To prawda; wyobraźmy sobie tylko, że np. Judenrat „Gazety Wyborczej” już wyznaczył pana Jarosława Kurskiego na szefa rządowej telewizji, pan Jarosław już zrezygnował ze stanowiska vice-Michnika – a tymczasem jakieś kauzyperdy mogłyby nasypać piasku w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów i pan Jarosław Kurski zostałby z… fiatem w garści. Trudno sobie wyobrazić większą tragedię tym bardziej, że kierowanie rządową telewizją wymknęłoby się z rąk legitymującej się pierwszorzędnymi korzeniami rodziny Kurskich. A czyż polską racją stanu nie jest przypadkiem to, że bez względu na to, czy rządzi „dobra zmiana”, czy Volksdeutsche Partei, rządowa telewizja tak czy owak jest w rękach braci Kurskich? Czyż do przelania czary goryczy nie wystarczy zgaszenie chanukowych świeczek przez złowrogiego posła Brauna i potrzeba nam jeszcze jednej demonstracji? Słowem – pan prof. Sadurski daje do zrozumienia, że sytuacja jest rewolucyjna, a w sytuacji rewolucyjnej – jak pisał Włodzimierz Majakowski – „głos ma towarzysz mauzer”. Odnajduję w tej wykładni echa młodzieńczych fascynacji i doświadczeń mego faworyta, pana prof. Wojciecha Sadurskiego, bo wiadomo, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość śmierdzi.
Ciekawe, że wśród instytucji wymagających kuracji przeczyszczającej, prof. Sadurski nie wymienił Sądu Najwyższego, w którym od „neo-sędziów” aż się roi. Czyżby Sanhedryn jeszcze nie wiedział, co zrobić w przypadku, gdyby Sąd Najwyższy stwierdził, że wybory 15 października były nieważne? A właśnie 19 grudnia weszło w życie rozporządzenie prezydenta o zmianie regulaminu SN, dzięki której stosowną uchwałę mogliby podobno podjąć sami „neo-sędziowie” bez konieczności dopraszania kogokolwiek do quorum. Ładny interes!
No i jeszcze jedna sprawa, która może wzbudzić szersze zainteresowanie. Czy ten sędzia z Lublina, co to uchylił decyzję wójta Dorohuska, w związku z czym od 18 grudnia blokada granicy z Ukrainą znowu ruszyła – więc czy ten sędzia to „neo-sędzia” (bo pan prezydent mianował ich ponad 3 tys., więc gdzieś muszą sądzić), który w myśl projektu rozporządzenia pana ministra Bodnara nie mógłby już orzekać, więc wyznaczony przez Volksdeutsche Partei dubler zmieniłby jego orzeczenie, czy nie. Jak widzimy, sprawy z pozoru odległe od tak zwanego życia mogą kłaść się na nim cieniem.
Stanisław Michalkiewicz
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie