fbpx
sobota, 9 grudnia, 2023
Strona głównaFelietonGłośne decyzje cichych nazwisk. Co powinniśmy robić, aby mieć coś do powiedzenia...

Głośne decyzje cichych nazwisk. Co powinniśmy robić, aby mieć coś do powiedzenia w Brukseli

Każda polityka ma swoją scenę i kuluary. Europejska też. I podobnie jak w jej krajowych odpowiednikach, kuluary są bardzo często niedoceniane przez tzw. zwykłych ludzi, czyli po prostu wyborców.

Ale to kuluary poruszają ogromną maszynerią. Wyborca przywykły do oglądania gwiazd, niekiedy nawet primadonn politycznej sceny, zdaje się zbyt często zapominać, że gdzieś za ludźmi ustawionymi do fleszy stoi ukryty za kurtyną inżynier sceny, gdzieś indziej jest garderoba, w cieniu przebywa sufler. I nie są to postaci z uniwersum fanów teorii spiskowych, lecz ci pracownicy polityki, którzy odpowiadają za niewidzialne z publiczności decyzje. Bo każda biurokratyczna instytucja stoi, no właśnie, na urzędnikach. Ci zmieniają się rzadziej niż politycy, produkty raczej sezonowe czy tam kadencyjne.

Polskie rozumienie naszej obecności w Unii Europejskiej jest obarczone błędami poznawczymi. Po pierwsze, przekonaniem, że w Unii więcej może załatwić sezonowy polityk niż długodystansowy pracownik zaplecza politycznej sceny. Drugi błąd polega na postrzeganiu Unii jako instytucji jakoś szczególnie zainteresowanej Polską i Polakami. Ten błąd ma dwie odmiany. W jednym z nich Unia ma być redystrybucyjną machiną, która wyrówna nam krzywdy z przeszłości (wkładając trochę euro do kieszeni i głaszcząc po zabandażowanej głowie), w drugiej środkiem naszego wynarodowienia, zniszczenia, depopulacji i – którym to już? – zaborcą.

Trzeci błąd dotyczy idealizacji Unii Europejskiej i patrzenia na nią jako na instytucję rozdającą bombonierki, coś na kształt metapaństwowego redystrybutora pompującego w nas pieniądze i ciągnącego za uszy w kierunku niedokończonego projektu oświeceniowego. Unia jako samo dobro. Są ludzie, którzy zdają się wierzyć w taką wspólnotę. Może jednak są po prostu tak cyniczni, aby to udawać? Są jednak i inni powielacze tego błędu. Ci jednak widzą Unię jako obszar, którego decydenci rozdają zatrute jabłka, gdzie implementacja wspólnotowości jest niszcząca, a każde prawo unijne złe. Dysponentem i implementatorem tak rozumianego, idealnego zła jest oczywiście Bruksela.

Mapę myślenia o Unii Europejskiej trzeba oczywiście przeprojektować, bo jeśli nie uzyskujemy w niej takich sukcesów, jakie byśmy chcieli, nie osiągamy naszych celów i nie mamy takiej reprezentacji, na jaką powinno być stać jednego z większych udziałowców tego projektu, to coś z nami jako wspólnotą jest nie tak, gdzieś popełniamy błąd. Moja odpowiedź polega na zaproponowaniu w miejsce idealizmu – realizm.

Czytam, że więcej Polaków znajdzie zatrudnienie w unijnych instytucjach i zastanawiam się, dlaczego czytam o tym dopiero w 2023 roku, a nie dziesięć lat temu. Albo jeszcze dawniej. Sążna obecność na zapleczu jest niezbędnym warunkiem tego, aby mieć sukcesy, a nie porażki (marnie udające moralne zwycięstwa). Bo to zaplecze jest bardziej decyzyjne, choć wygląda to wszystko inaczej. Jeżeli decyzję w Unii podejmują biurokraci i narzekamy na to od naszego wejścia do niej, to może wreszcie zaczniemy tam wysyłać profesjonalnych biurokratów, którzy zadbają o nasze interesy? To nie to samo co wysyłanie do Brukseli retorów perorujących tylko na użytek naszej polityki wewnętrznej albo wręcz partyjnej. Kosztuje jednak pewnie podobnie.

Wiem jednak doskonale, że gdybym taki artykuł jak ten zalinkowany przeczytał kilkanaście lat temu, to nie byłbym zadowolony. Bo kiedyś, jeszcze podczas studiów, które finalnie i szczęśliwie wyleczyły mnie z tego, byłem ślepy na kuluary i nadmiernie zainteresowany obserwowaniem sceny. W mojej wersji ówczesnego idealistycznego myślenia każda działalność wewnątrz Unii była z natury zła, bo antyliberalna. Tyle że skoro już w tej Unii jesteśmy, to pozostaje nam tylko próba jej zmiany na bardziej liberalną. Ale też lepiej i bardziej realizującą nasze jak najbardziej polskie liberalne potrzeby, takie jak ochrona wspólnego rynku, dzięki któremu zarabiamy i niestety stale podważanego przez większych od nas graczy.

Tym bardziej, że decyzje polityczne w Unii Europejskiej nie są podejmowane przez tych, którzy najgłośniej krzyczą, czy przemawiają w Europarlamencie. Występy na jego sali to już bardziej zbieranie braw za przedstawienie, które tak naprawdę odbyło się gdzieś indziej, w trzewiach budynków, gdzie spotykają się, negocjują i dyskutują ludzie, których nie poznalibyśmy na ulicy. Powinniśmy ich mieć tam więcej, po prostu. Bo inaczej nasze interesy będą gorzej zabezpieczone. Albo wręcz wcale. Pisząc „nasze”, przemawia przeze mnie moja podwójna tożsamość: polska i jednocześnie libertariańska.

Jakiej chciałbym Europy? Takiej, w której to za harmonizację rynku odpowiadają kupcy, a nie urzędnicy, i w której jest nieporównywalnie więcej wolności od tej Europy, którą mamy dziś. Takiej Europy jednak nie ma. Mamy Unię, organizm niedoskonały, ale niekoniecznie nam wrogi. Zamiast patrzeć na nią jako na potwora, który chce nas pożreć lub konia pociągowego, który będzie na nas pracować, powinniśmy spojrzeć na Unię jak na ogromny stół, przy którym można rozmawiać, negocjować i załatwiać interesy. I powinniśmy to robić, wiedząc, które miejsca przy stole są jakie i które są ważne. Obyśmy mieli kim rozmawiać, kogo wysyłać i oby nasz skład brukselskich pracowników zaplecza umiał udźwignąć swoje niełatwe zadania. Sądząc po tym, jak wygląda to na naszym krajowym odcinku – to właśnie ten element może być niezwykle trudny. Prowadzi mnie to do smutnej puenty. Że za nasze problemy z Brukselą nie odpowiada ona, tylko w większości my sami.

Marcin Chmielowski

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Marcin Chmielowski
Marcin Chmielowski
Politolog, doktor filozofii, autor książek, scenarzysta filmów dokumentalnych.

INNE Z TEJ KATEGORII

Jak bardzo kochamy wolność gospodarczą?

Niekiedy wydarzenia, których jesteśmy świadkami, nagle przypominają nam o kwestiach poważnych – takich, które dotyczą podstawy naszego poglądu na funkcjonowanie państwa, organizację społeczeństwa oraz naszego komfortowego w tym państwie i społeczeństwie funkcjonowania.
5 MIN CZYTANIA

Teologia ekologiczna, czyli nieuchronny recykling

Wygląda na to, że mamy przynajmniej dwa nowe grzechy: jeden „osobisty”, drugi „strukturalny”. Mniejsza już o ten „strukturalny”, bo znacznie ciekawszy wydaje się ten pierwszy. Myślę, że powinniśmy podążyć tropem „śladu węglowego”, który może być duży albo mały, co pozwala nam na rozróżnienie między grzechami ciężkimi i lekkimi.
6 MIN CZYTANIA

Publiczne obietnice i prywatne prezenty. Św. Mikołaj (na razie) nie jest patronem libertarian

Skoro felieton został opublikowany szóstego grudnia, to oczywiście musi być o prezentach. Tych, które dostaliśmy, i tych, których miejmy nadzieję: nie dostaniemy. Bo czasami prawdziwym prezentem jest brak kolejnego utrudnienia.
4 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Publiczne obietnice i prywatne prezenty. Św. Mikołaj (na razie) nie jest patronem libertarian

Skoro felieton został opublikowany szóstego grudnia, to oczywiście musi być o prezentach. Tych, które dostaliśmy, i tych, których miejmy nadzieję: nie dostaniemy. Bo czasami prawdziwym prezentem jest brak kolejnego utrudnienia.
4 MIN CZYTANIA

W innych krajach bocian przynosi dzieci. W Polsce chwilówki

W 2022 roku Polacy wydali nieco więcej, niż zarobili. Trudniej nam oszczędzać i jest to bardzo niepokojące zjawisko. Którego, co bardzo ważne, uniknęła większość państw Unii Europejskiej. Prawdopodobnie, przyczyny naszej sytuacji mieszczą się gdzie indziej niż w konsumpcji prowadzonej ponad stan.
4 MIN CZYTANIA

Babcia ma lepiej niż wnuczek

Statolatria to straszna przypadłość. Czasami jednak może mieć zabawne oblicza. „Wierzę w ciebie, wnusiu” brzmi uroczo. Może to powiedzieć babcia do wnuczka w przeddzień jego matury. W kontekście tego, co wnuczek tak naprawdę umie, jej wiara może być groteskowo wręcz przesadna. Podobnie jest z wiarą Polaków w państwowe emerytury. Te, na które załapały się obecne babcie. I na które nie załapią się obecni wnuczkowie.
4 MIN CZYTANIA