fbpx
wtorek, 23 kwietnia, 2024
Strona głównaFelietonGra w politykę, wojna o wille

Gra w politykę, wojna o wille

Skandal z przyznaniem przez Ministerstwo Edukacji i Nauki luksusowych nieruchomości według politycznego klucza to nie tylko objaw traktowania państwa jak swojej spiżarni, ale również niszczenia polityki przez traktowanie jej jak wojnę, a nie grę.

Polscy politycy zbyt często o swoich przeciwnikach nie myślą jako o kimś, kto też tak jak oni jest w grze i w pewien sposób czyja obecność w ogóle grę umożliwia. Niestety, u nas jest inaczej i usprawiedliwienie, że w innych krajach też rządzi polaryzacja, nie jest wystarczającą wymówką. Na polskiej scenie politycznej – jeśli z kimś się nie zgadzamy – to dlatego, że jest on od nas moralnie gorszy. Etycznie szkaradny. A nie dlatego że, no właśnie, mamy po prostu inne cele i inne interesy.

To pierwsze myślenie prowadzi do szeregu patologii. Samo w sobie zresztą nią jest. Choćby przez to, że psuje różnicę pomiędzy politycznym adwersarzem, a prawdziwym zagrożeniem cywilizacyjnym, w naszym przypadku jest to ekspansja rewizjonistycznej Rosji. Jeżeli polityk przeciwnego obozu jest równie paskudny co jawny agresor, to tak naprawdę zrównując ich ze sobą robimy krzywdę sobie samym. Tracimy zdolność odróżnienia wilka od nielubianego mieszkańca naszego własnego polis.

Rosną nam też, to już kolejna słabość politycznego moralnego oburzenia o wszystko, zastępy kiboli, którzy z polityki robią szalikową wojnę, wynajdując najróżniejsze „dowody” na ohydność drugiej drużyny. To powoduje nadmiar informacji i jednocześnie jej śmieciowość. „Informacje” o polityce mają obecnie bowiem za cel przede wszystkim zagrzewanie własnego obozu i dyskredytowanie cudzego, nie zaś informowanie o tym, co naprawdę się dzieje. Gdybym teraz naprawdę chciał dowiedzieć się, dlaczego nie powinienem głosować na Prawo i Sprawiedliwość albo Koalicję Obywatelską, to najpierw musiałbym przebić się przez mało ważne, wątpliwe pod względem rzetelności informacje z trudem udające dziennikarskie a będące co najwyżej paszkwilami pisanymi przez PRowców. Tymczasem dowodów na to „dlaczego nie” jest przecież sporo. Dotyczy to zresztą dosłownie każdej partii, choć są oczywiście i tacy, którzy nawet w tej kategorii nie są po prostu równi, są za to równiejsi.

Inaczej mówiąc, szanuj wroga swego, bo będziesz mieć gorszego. I tak naprawdę ten gorszy wróg ciebie samego i twoją frakcję też uczyni gorszymi, ściągnie na swój poziom.

Niekiedy może być to ten sam człowiek i ten sam polityczny szyld, ale bardziej podkręcony, jak mocna piłka. Prawo i Sprawiedliwość, dawniej dość nudna centroprawicowa partia, mocno się jednak zmieniła po przejęciu elektoratów Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony. Bez tej ewolucji byłaby gdzie indziej. Wcześniej jednak ktoś nie słuchał i nie szanował tego, co wyborcy głosujący na takie zupełnie nieakceptowalne salonowo szyldy mają do powiedzenia. Wróg nieszanowany stał się wrogiem jeszcze gorszym.

Jeżeli takie procesy zaczynają trawić scenę polityczną, u nas zaczęły już dawno, to erozji ulega polityczne centrum, wzmacniają się za to ekstrema. Trochę jak w anegdotycznym wyjaśnieniu tego, kim jest ekspert. Podobno jest to ktoś, kto w miarę poszerzania swoich kompetencji i wiedzy zawęża też przedmiot zainteresowań. Finalnie więc wie dosłownie wszystko o zupełnie niczym. Na przykład doskonale się zna na jednym typie czołgu, wie wszystko o jakimś gatunku papug, najdoskonalej orientuje się w dziedzinie dokonań nikomu nieznanego malarza. W polityce zaś może perfekcyjnie opanować mówienie do niewielkiego, bardzo głośnego i radykalnego elektoratu, który napuszając się w Internecie, może wyglądać na większy, niż jest. Taki elektorat, pomijając już, czy zgadzamy się z jego postulatami czy nie, może być i właściwie zawsze jest też doskonale odporny na jakąkolwiek chęć kompromisu, traktując go jedynie jako przyznanie się do słabości, zamiast zrobienie tego, ale przy jednoczesnym poszukiwaniu nowej siły. Kompromis można bowiem zawrzeć z kimś, z kim mamy przynajmniej częściowo zbieżne interesy. Trudno się za to o nich myśli, kiedy poszukujemy u naszego politycznego wroga jedynie cech moralnej ohydy.

Ekstremizacja skraca też horyzont w myśleniu o polityce. Jeżeli jest to gra, w której uczestniczymy, to powinniśmy być zainteresowani nie tylko najbliższą rundą, ale też tym, co będzie później. Ale kiedy walczymy o moralne przetrwanie – to wcale już tak nie musi być. Wówczas to państwo przestaje być maszyną do zbierania zasobów politycznych czyli takich, które pochodzą ze stosowania legalnego przymusu. Staje się czymś na kształt supermarketu odwiedzanego przez tych uczestników protestów Black Life Matters, którym niekoniecznie chodziło o szczytne hasła równości i tolerancji. Ale bardziej o to, aby czym prędzej wynieść ze sobą nowy telewizor i buty. Trzeba ciągnąć pod siebie, bo jutra może nie być, kolejne rundy politycznej gry nie pojawią się w wyobraźni polityka, bo ten nie jest już jej uczestnikiem. Bierze udział w wojnie, a ta rządzi się innymi prawidłami.

Widać to doskonale w smutnej, ale jakże dosadnej historii z ostatnich dni. Jest nią „Rozwój potencjału infrastrukturalnego podmiotów wspierających system oświaty i wychowania”, czyli konkurs Ministerstwa Edukacji i Nauki, w którym 40 mln zł rozeszło się na wille dla politycznego zaplecza partii rządzącej. To nie jest logika polityki jako gry opartej o szacunek do politycznego adwersarza. To jest przejęcie zasobów. Najprawdopodobniej umotywowane tym, że przecież mogą przyjść lata chude, polityczna wojna może być przegrana i gdzieś będzie się trzeba okopać.

Skoro tak, to najlepiej w jakimś klawym miejscu z fajnym widokiem przez okno.

W grze w politykę nie powinno być na stole za wiele zasobów. Państwo, jest to dla mnie jasne, nie powinno mieć w ogóle możliwości przekazania komuś mienia tak znacznej wartości. I nie jest tu ważny powód takiego transferu, niechby i był nim naprawdę podobno palący problem „potencjału infrastrukturalnego”, z którym to setki polskich fundacji i stowarzyszeń radzi sobie dzięki swobodzie zawierania umów i własnej ciężkiej pracy pozwalającej na wypracowywanie środków potrzebnych finansowaniu działalności statutowej. Nie tylko dlatego nie powinno, że z liberalnego punktu widzenia byłoby tak lepiej. Liberalnego punktu widzenia nie muszą bowiem podzielać wszyscy i liberałowie muszą umieć żyć w świecie, w którym trzeba przekonywać do swoich racji, zamiast tych, którzy ich nie podzielają, uważać za gorszych lub głupszych. Jest jednak jeszcze jeden powód. Takie w skali budżetu całego kraju może i niewielkie, ale przy tym wyjątkowo bezczelne zagranie, działa jak wyjęcie kolejnego bezpiecznika, który zamienia grę w wojnę. Czyścimy magazyny, bo zaraz może przejść nam nad głową front i wtedy dostaną to „ci drudzy” – jakże podobni do naszych wyobrażeń o nas samych.

Marcin Chmielowski
* autor jest wiceprezesem Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości

Marcin Chmielowski
Marcin Chmielowski
Politolog, doktor filozofii, autor książek, scenarzysta filmów dokumentalnych.

INNE Z TEJ KATEGORII

Urojony klimatyzm

Bardziej od ekologizmu preferuję słowo „klimatyzm”, bo lepiej oddaje sedno sprawy. No bo w końcu cały świat Zachodu, a w szczególności Unia Europejska, oficjalnie walczy o to, by klimat się nie zmieniał. Nie ma to nic wspólnego z ekologią czy tym bardziej ochroną środowiska. Chodzi o zwalczanie emisji dwutlenku węgla, gazu, dzięki któremu mamy zielono i dzięki któremu w ogóle możliwe jest życie na Ziemi w znanej nam formie.
6 MIN CZYTANIA

Policja dla Polaków

Jednym z największych problemów polskiej policji – choć niejedynym, bo ta formacja ma ich multum – jest ogromny poziom wakatów: ponad 9,7 proc. Okazuje się, że jednym ze sposobów na ich zapełnienie ma być – na razie pozostające w sferze analiz – zatrudnianie w policji obcokrajowców. Czyli osób nieposiadających polskiego obywatelstwa. W tym kontekście mowa jest przede wszystkim o Ukraińcach, Białorusinach i Gruzinach.
3 MIN CZYTANIA

Czasami i sceptycy mają rację

Wszystkie zjawiska, jakie obserwujemy w ramach gospodarki, są ze sobą połączone. Jak w jednym miejscu coś pchniemy, to w kilku innych wyleci. Problem z tym, że w przeciwieństwie do znanej metafory „naczyń połączonych”, w gospodarce skutki nie występują w tym samym czasie co przyczyna. I dlatego często nie ufamy niepopularnym prognozom.
5 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

Kot w wózku. Nie mam z tym problemu, chyba że chodzi o politykę

Wyścig o ważny urząd nie powinien być wyścigiem obklejonych hasłami reklamowymi promocyjnych wózków. To przystoi w sklepie – też dlatego, że konsument i wyborca to dwie różne role.
5 MIN CZYTANIA

Oceniaj pracę, nie ludzi za to, że są starzy

We salute the rank, not the man! To znany cytat ze świetnego serialu, jakim jest „Kompania Braci”. Dotyczy oczywiście sytuacji wyjętej spod praw wolnego rynku, bo dowodzenie na wojnie to nie zarządzanie w firmie. Żołnierze, niejako z automatu, muszą okazać szacunek przełożonym. Nawet wtedy, kiedy ich nie lubią. Salutowanie stopniowi, nie człowiekowi, to jakiś pomysł na to, jak oddzielić czyjąś pracę od niego samego.
4 MIN CZYTANIA

Uwaga Smartfon. Uwaga nostalgia

Największym problemem społecznym, jaki już teraz ma Zachód, a więc i Polska, jest utrata wizji przyszłości i popadanie w nostalgię w jej dwóch odmianach. Przezwyciężenie tego kryzysu wyobraźni i w konsekwencji też możliwości, bo nie można zrobić czegoś, czego nie potrafimy sobie wyobrazić, jest kluczowe.
4 MIN CZYTANIA