Co ciekawe, robię dokładnie to samo. Polemizuję, a głupoty się powtarzają i trwają w swoich działaniach, niezależnie ode tego, ile argumentów logicznych lub ładunku sarkazmu na nich się wyleje. Swoją drogą wcale się nie dziwię, że są tacy, którzy szukają możliwości kneblowania ust ludziom racjonalnym.
17 stycznia 1920 r. wcześniej ratyfikowana przez 36 stanów zaczęła w ustawodawstwie USA obowiązywać 18 poprawka do konstytucji. Jej paragraf 1 brzmi (bo w tekście samej konstytucji nadal widnieje): Poczynając od roku po przyjęciu niniejszego artykułu, niniejszym zabrania się wytwarzania, sprzedaży i przewozu przeznaczonych do spożycia napojów wyskokowych, jak również ich importu i eksportu ze Stanów Zjednoczonych oraz jakiegokolwiek obszaru podległego ich władzy. Ustawodawstwo „implementujące” w tym zakresie przez Kongres zostało bardzo szybko uchwalone i zaczęło obowiązywać pomimo weta racjonalnie myślącego prezydenta Wilsona. I choć spożycie alkoholu spadło, jego sprzedaż niekoniecznie.
Oczywiście ruch na rzecz prohibicji narastał od dłuższego czasu i nie była to fanaberia ówczesnego okresu i ludzi znajdujących się u władzy. Już w połowie XVIII w. jedna z kolonii, jak wiadomo zasiedlana przez ortodoksyjnie podchodzących do wykładni Pisma Świętego pielgrzymów, wprowadziła ustawodawstwo zabraniające sprzedaży i wytwarzania mocnych trunków. Uzasadnienie oparte na cnotliwości życia płynącej z Biblii, skądinąd wyjątkowo słuszne, przyświecało całemu ruchowi prohibicyjnemu, nie tylko oczywiście czasom pierwszych osadników.
Jak wiemy z historii, 5 grudnia 1933 r. ostatecznie ratyfikowano 21 poprawkę do konstytucji, której paragraf 1 brzmi: Niniejszym uchyla się artykuł będący osiemnastą poprawką do konstytucji Stanów Zjednoczonych. Tak więc ten pomysł przymusowego rozwiązania kwestii, żywo zahaczającej o moralność publiczną i ingerującej w podstawową wolność obywatela, skończył się po kilkunastu latach i to w atmosferze nad wyraz napiętej.
Bynajmniej nie zamierzam tutaj stawiać tez, że załamanie produkcji i sprzedaży alkoholu spowodowało wielki kryzys. Wszak jego przyczyny były inne. Jednak wspomniana prohibicja, na dodatek której uchylenie odbywało się właśnie w najostrzejszej fazie załamania gospodarczego, spowodowała wiele oczywiście negatywnych skutków ekonomicznych (obok szeregu innych – ustrojowych, społecznych etc.), które jakoś zdroworozsądkowo wydają się do przewidzenia, ale – mówiąc biblijnie – oczy ówczesnych były na te sprawy zamknięte.
Bo jak może ów zakaz nie wywołać negatywnych skutków ekonomicznych, jeśli do czasu jego wprowadzenia wszyscy dookoła mogą sobie dowolnie alkohol produkować i sprzedawać? Jakże może zniknąć popyt, skoro, pomijając już przyzwyczajenie określonych jednostek do spożywania, dystrybucja alkoholu była codziennością? Wszystkie patologiczne zjawiska to już tylko następstwa. Meliny, przestępczość czerpiąca, jak zawsze, korzyści z nielegalnego procederu, na który jest duży popyt, a cena sięga niebios. Obok tego olbrzymie straty kapitałowe w ujęciu makroekonomicznym i upadek całkiem niezłe rozwijającej się gałęzi gospodarki – bo przecież USA w tamtych czasach dopiero skończyły kolonizować większość swojego olbrzymiego, zachodniego terytorium. No i wreszcie koszty! Olbrzymie koszty administracji mającej za zadanie realizować uchwalony zakaz i ścigać tych, którzy zakazu nie przestrzegają.
Specjalnie unikam tych, niemalże heroicznych, ale indywidualnych przypadków, znanych z popkultury, aczkolwiek opartych na faktach, zmagań „dobrych” ze „złymi”. Nie mają one znaczenia w kontekście tego, co odbiło się już kilkanaście dni temu o media w całej Polsce. Chodzi oczywiście o Kraków, którego politycy znów postanowili stanąć po stronie ideologicznej i postępowej, oraz wydawałoby się, że moralnej, jednak przy uważnym spojrzeniu powiedziałbym raczej patodemokratycznej. Po zakazie kopcenia przyszła kolej na zakaz picia, na razie w godzinach nocnych i nie w knajpach, jednak w przyszłości – kto wie.
Temat w Polsce skądinąd nie jest nowy, ale o tyle zaskakujący, że obok antywolności niesie za sobą i antylogikę. Wszak Kraków to miasto turystyczne, nad wyraz zyskujące na tym, by turyści nie tylko zwiedzali i wyjechali, ale na tym, by zostali, mogąc jak najdłużej wypić i zakąsić. Skąd więc taka decyzja?
Jak wskazują media, choćby FPG24.pl, to nie walka o moralność lub zdrowie człowieka przesądziły o tym, że zakaz dotknie ok. 300 sklepów, ale… niewygoda mieszkańców. I tu zaczyna być ciekawie, bo wydaje mi się, że mamy do czynienia z patodemokracją już na poziomie samorządowym, a nie jak dotychczas – centralnym. Jak się okazuje, nocne zachowanie kupujących alkohol przeszkadza 47 proc. badanych sondażem mieszkańcom. Nie jest to przytłaczająca liczba, na dodatek niezbyt demokratyczna – bo jak wiadomo, w demokracji podejmuje się decyzje większością. Jednak politykom już to wystarczyło, by zacząć działać.
Jak pisałem już kiedyś w jednym z felietonów, najgorszą patologią systemów demokratycznych jest to, że polityk siedzi i myśli. Myśli, jak tu nieba przychylić swoim wyborcom, aby być im permanentnie potrzebnym. Wpada wtedy na pomysły, na które trudno wpaść nawet osobom znajdującym się po konsumpcji artykułów, których już w godzinach nocnych w Krakowie nabyć się w sklepie nie da.
Przykład Krakowa to oczywiście tylko mała groteska. 300 sklepów się zamknie, a pieniądze „spragnionych” przerzucone zostaną do pobocznych gmin lub w cichutkie podziemie meliniarskie. Zwiększy się transport i kopcenie. Jednak sam niesmak absurdu pozostaje.
Jacek Janas
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne opinie i poglądy