Trochę mnie zszokowały dyrdymały wypowiedziane przez Paulinę Grądzik, która jest ekspertem Konfederacji Lewiatan. Stwierdziła ona, co następuje: „Dekarbonizacja naszego przemysłu i rozwój energetyki odnawialnej to temat strategiczny, chociaż dotychczas nie był on w ten sposób traktowany. Ma ona na celu ograniczenie lub całkowite wykluczenie produkcji CO2. Stoimy przed ogromną szansą, aby przeprowadzić w tym zakresie znaczące zmiany. Nie będzie to łatwe, ale z pewnością doprowadzi do przyspieszenia wzrostu gospodarczego”.
Otóż jest dokładnie odwrotnie
Dekarbonizacja nie jest żadną szansą polskiej gospodarki, tylko przekleństwem wymyślonym i realizowanym przez polityków w imię politycznych celów korzystnych dla zagranicznych ośrodków wpływu. Wbrew zaklinaniu rzeczywistości przez ekspertkę Grądzik dekarbonizacja nie tylko nie doprowadzi do przyspieszenia wzrostu gospodarczego, ale z pewnością ten wzrost spowolni i udaremni. Oznacza ona bowiem gigantyczne koszty – francuski think tank Institut Rousseau obliczył koszt osiągnięcia przez Polskę tzw. neutralności klimatycznej na 2,4 biliona euro! – które gospodarka będzie musiała zapłacić. Przez to stanie się mniej, a nie bardziej konkurencyjna wobec gospodarek, które takich niepotrzebnych rewolucji nie przechodzą. Polska gospodarka stanie się mniej konkurencyjna również wobec gospodarek krajów, które tę rewolucję przechodzą, ale będą miały niższe koszty z nią związane dlatego, że ich energetyka nie jest w tak dużym stopniu jak polska oparta o paliwa kopalne (według danych Polskich Sieci Elektroenergetycznych produkcja energii elektrycznej w 2023 r. opierała się w 76 proc. na węglu kamiennym i brunatnym oraz gazie ziemnym). Polska w tym układzie unijnej dekarbonizacji i osiągania neutralności klimatycznej jest najbardziej poszkodowanym krajem – koszty te Institut Rousseau oszacował na 13,6 proc. PKB tracone corocznie do 2050 r.
Ekspertka Konfederacji Lewiatan dodała, że „ekonomicznie efektywna, społecznie i politycznie akceptowalna dekarbonizacja gospodarki jest jednym z najtrudniejszych wyzwań, przed którym stoimy”. Otóż dekarbonizacja wcale nie jest ekonomicznie efektywna. Gdyby była potrzebna i efektywna, to rynek sam by do niej doprowadził bez politycznych przymusów, regulacji i nacisków ze strony Unii Europejskiej. Skoro do tego nie doszło, to znaczy, że jest to działanie sprzeczne z optymalnym wykorzystaniem zasobów i pogarszające efektywność gospodarki, a nie ją polepszające.
Dekarbonizacja jeszcze bardziej jest sprzeczna z interesem społecznym. Społecznie jest całkowicie działaniem nieakceptowanym z punktu widzenia przeciętnego Polaka. Już teraz polityka ta wywołała drastyczne wzrosty cen energii elektrycznej i ciepła dla gospodarstw domowych i firm, a to przecież dopiero początek drogi polegającej na wyeliminowaniu energetyki węglowej. Przed nami blackouty, czyli wyłączenia dostaw energii spowodowane rezygnacją z węgla, którego z powodów technologicznych odnawialne źródła energii nie są w stanie zastąpić, a przy tym tempie energetyki atomowej zwyczajnie nie zdążymy wybudować. Tym bardziej że równocześnie promuje się – również Konfederacja Lewiatan – samochody elektryczne, które będą potrzebowały dodatkowej energii elektrycznej z sieci, przez co tej będzie brakowało jeszcze bardziej. Czy Polacy wyrazili w referendum zgodę na to, żeby ceny energii elektrycznej i cieplnej wzrosły kilka czy też kilkanaście razy tylko z powodu realizacji tych politycznych fanaberii?
Likwiduje się energetykę węglową, a nie buduje nic w zamian. OZE nie są i nie będą zamiennikiem. Może nim być atom, ale pamiętamy, jak poprzedni rząd Donalda Tuska budował elektrownie nuklearne: głównie polegało to na pobieraniu wysokich pensji przez nadanych z politycznego klucza prezesów spółek do jej budowy. Potem PiS-owi przez osiem lat udało się tylko podpisać umowy z Amerykanami. Teraz rząd Tuska bombarduje i te ustalenia, próbując wycofać się z tych umów i wciskać nam przestarzałą technologię z Unii Europejskiej, a konkretnie z Francji. Wydaje się, że największe szanse na zbudowanie elektrowni atomowej bez dodatkowych opóźnień ma półprywatny projekt współpracy z Koreańczykami w Koninie. Dwa reaktory, o łącznej mocy 2800 MW, które mają być gotowe dopiero w 2035 r. to jednak za mało w sytuacji realizacji unijnych żądań dekarbonizacyjnych. Bo likwidacja kopalni węgla i energetyki konwencjonalnej – zgodnie z unijnym planem i bez zamartwiania się, skąd weźmiemy energię elektryczną – szybko postępuje, bo jest grzecznie realizowana przez wszystkie kolejne rządy. Tymczasem będziemy mieli przyspieszenie tej szkodliwej polityki Brukseli. Komisja Europejska zaproponowała redukcję emisji gazów cieplarnianych netto do 2040 r. o 90 proc. w porównaniu do 1990 r. A dekarbonizacja to nie tylko energetyka i dotyczy właściwie każdego obszaru życia: transport, budownictwo, przemysł i rolnictwo. To dla Polski oznacza katastrofę gospodarczą.
Czy potrzebujemy takich inwestycji?
Polscy przedsiębiorcy i rolnicy narzekają, że Unia Europejska otworzyła granice dla ukraińskich towarów, które zalewają polski rynek, bo polskie firmy nie są w stanie z nimi konkurować ceną. Już nawet nie chodzi o to, że Bruksela otworzyła unijny rynek dla konkurencyjnych firm ukraińskich, tylko o to, że to unijne polityki i regulacje spowodowały, iż polskie firmy nie są konkurencyjne w starciu z przedsiębiorstwami ukraińskimi pozbawionymi czapy euroregulacji. Gdyby były konkurencyjne, nie obawiałyby się importu. Jakoś na pozaunijnych Ukrainie czy Białorusi ceny za energię elektryczną, ciepło, wodę, odbiór odpadów, nawozy czy paliwa, czyli podstawowe dobra niezbędne do normalnego życia i do funkcjonowania przemysłu oraz rolnictwa, mogą być znacznie niższe niż w Polsce. U nas nie mogą, bo musimy się stosować do unijnych regulacji, jak konkluzje BAT, RODO, a wkrótce ESG, bo firmy muszą płacić dodatkowe i wyższe podatki oraz kupować uprawnienia do emisji CO2 i właśnie z powodu polityki dekarbonizacyjnej ceny energii elektrycznej i cieplnej poszybowały w górę. To wszystko generuje olbrzymie koszty i powoduje, że polska gospodarka jest mniej konkurencyjna wobec ukraińskiej.
Magdalena Maj, kierownik Zespołu Klimatu i Energii Polskiego Instytutu Ekonomicznego, w wywiadzie udzielonym „Obserwatorowi Finansowemu” wyjaśniła, o co chodzi: „jeśli będziemy mieć wysokoemisyjne produkcje, to niestety w obecnej rzeczywistości nie będziemy mieć nowych inwestycji. Będziemy zatem mniej atrakcyjni i nowe inwestycje, ale także już działające produkcje będą przenoszone do innych krajów”. Z tego wynika, że inwestorzy będą się kierowali nie zyskiem, ale polityką czy też wręcz ideologią. Bo energia z paliw kopalnych jest najtańsza (oczywiście w sytuacji niekupowania nikomu niepotrzebnych uprawnień do emisji CO2 i niedotowania OZE), co oznacza, że ci inwestorzy będą woleli mieć niższe zyski, byle tylko energia nie była produkowana z surowców kopalnych. Co więcej, prowadzenie polityki dekarbonizacyjnej spowoduje, że energia w Polsce będzie znacznie droższa, a tym samym mniej się będzie opłacało inwestować.
Pytanie: czy takich ideologicznych inwestorów i takich inwestycji w ogóle potrzebujemy? Czy rezygnacja z nich nie będzie niższym kosztem niż cała ta dekarbonizacja? Tym bardziej że zdecydowana większość państw świata nie prowadzi polityki dekarbonizacyjnej. Azja inwestuje w węgiel i inwestorzy stamtąd nie oglądają się na to, z czego wytwarzana jest energia.
Tomasz Cukiernik
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie