Gdy władze ZSRR postanowiły zdecydować za rolników o konieczności zaciśnięcia pasa i zwiększeniu nieodpłatnych dostaw produktów rolnych do „wspólnoty” – znacznie wykraczających poza możliwości produkcyjne ukraińskiej wsi – gospodarze postanowili się zbuntować. Poskutkowało to licznymi represjami, których zdecydowana większość skupiła się właśnie na mieszkańcach wsi Ukrainy, ale także poza nią, np. na Kubaniu (wówczas obszar o przeważającej liczbie Ukraińców). Wówczas to użyto żywności jako broni.
Wprowadzenie kontyngentów mięsnych, nakaz zwrotu zaliczek ziarna, wprowadzenie na wieś wojska, zakaz opuszczania wsi, paszportyzacja czy zsyłki do gułagów doprowadziły do wielkiej fali głodu. Ludność próbowała uciekać do miast, gdzie żywność – choć była trudno dostępna, wciąż jednak dało się kupić oraz poza granice ZSRR, ale próby te skutecznie blokował radziecki moloch.
Represyjna polityka władz Związku Radzieckiego – mająca na celu zdyscyplinowanie „krnąbrnych” chłopów – doprowadziła do masowej fali głodu, która przyniosła na terytorium Ukrainy wiele chorób czy nawet plagę kanibalizmu. Dziś historycy – powołując się na różne źródła – podają, że Hołodomor tylko na samej Ukrainie mógł pochłonąć od 3 do nawet 10 mln ofiar.
Radziecka kalka
Nie od dziś wiadomo, że Władimir Putin pała nieprzeciętną niechęcią do narodu ukraińskiego. A jako pilny uczeń-kontynuator wielu strategii z czasów słusznie minionych, prezydent Rosji nie mógł nie zauważyć, że to właśnie żywność może okazać się jedną z najskuteczniejszych broni w walce z atakowanym krajem.
Co więcej, głód miał okazać się także skuteczną kartą przetargową w starciu z potężnym aliansem zawiązanym przeciw rosyjskiej agresji na Ukrainę. Sojusz, z którym mierzy się Rosja, realnie bierze pod uwagę zagrożenie, które wykreować próbuje Putin, zagrożenie którego zasięg wykracza daleko poza granice samej Ukrainy.
Jako wielki eksporter żywności Ukraina w zasadzie uzależniła od swoich dostaw niemałą część świata. Bez zbóż ze wschodniej Europy poradzić nie może sobie choćby północna część Afryki. Rykoszetem już dziś obrywają także kraje środkowej i wschodniej części Czarnego Lądu oraz państwa Ameryki Łacińskiej. Według najnowszych danych Komisji Gospodarczej ONZ ds. Ameryki Łacińskiej i Karaibów wzrasta teraz – w związku z wojną na Ukrainie – zagrożenie głodem w państwach Ameryki Środkowej. Tylko w ostatnim miesiącu liczba osób skazanych na skrajne ubóstwo powiększyła się o 1,6 procent, a osób wprost dotkniętych głodem o 1,1 procent.
Dzieje się tak dlatego, że brak dostaw żywności z Ukrainy, które wciąż więzione są w czarnomorskich portach, powoduje nie tylko fizyczne braki w dostępie do pożywienia, ale także gigantyczne zawirowania na rynkach. Spiralę napędza – stanowiący wypadkową czynników związanych z wojną na Ukrainie – kryzys cenowy na rynkach energii, gazu i ropy.
Putinowi w to graj
Dziwić można się dziś wyłącznie skali bestialstwa i brakowi skrupułów Putina, ale obrana przez niego strategia – niestety – w znacznej mierze pozostaje skuteczna. Coraz częściej słyszy się o konieczności złagodzenia sankcji, które uczyniłyby przeciwników wojny na Ukrainie nieco bezzębnymi. Tak liczne ogniska kryzysu – dotykające rynków żywności, ropy, gazu, nawozów czy logistycznego – wymagają od Zachodu wzmożonych działań.
Nie należy przecież spodziewać się, że Rosja wypuści ze swoich rąk tak potężną kartę przetargową, jak blokada portów na Morzu Czarnym. Nie należy spodziewać się też takiego posunięcia, nawet biorąc pod uwagę zapewnienia Putina, że uwolni on ukraińskie zboże w zamian za zdjęcie sankcji. Nie ustaną zapewne także liczne ataki na magazyny żywności, elewatory zbożowe, parki maszyn rolniczych. Putin nadal bombardować będzie ukraińskie gospodarstwa rolne, niszczyć zasiewy, palić wsie i zaminowywać pola.
Ukraińscy rolnicy zapewne nadal z narażeniem życia wykonywać będą prace polowe, a ich ciągniki wciąż będą stawać się celami ataków rosyjskiego lotnictwa. Smutna to perspektywa, ale Władimir Putin wie, jakie skutki przynieść może wojna prowadzona z wykorzystaniem nowej-starej broni, czyli głodu.
Rynki są dziś na skraju wytrzymałości, a wszelkie dotyczące ich prognozy coraz częściej przypominają wróżenie z fusów. Dlatego tym bardziej Zachód nie może się ugiąć. Przyszłe konsekwencje takiego kroku mogłyby okazać się druzgocące.