Jeszcze niedawno papież Benedykt XVI pisał w encyklice „Caritas in Veritate”, że: Chciwość jest grzechem, który prowadzi do destrukcji środowiska naturalnego i niszczenia darów Bożych. Jest to postawa, która stoi w sprzeczności z odpowiedzialnością, jaką mamy za opiekę nad stworzeniem, a papież Franciszek w encyklice „Laudato si” dodawał: Chciwość jest grzechem, który niszczy relacje międzyludzkie i prowadzi do wyzysku innych. Jest to postawa, która stoi w sprzeczności z nauką Ewangelii, która wzywa nas do miłości bliźniego i dzielenia się z innymi.
Nie jest to tylko opinia Kościoła Katolickiego. Znakomita większość filozofów na przestrzeni dziejów uznawała, że natura ludzka jest bardziej skłonna do złego. I w tym zakresie chciwość, ta część natury ludzkiej, która emanuje niemal przy każdej sposobności, jest z uwagi na obsesyjny charakter jedną z najtrudniejszych do opanowania. Nieśmiertelny Nicolo Machiavelli, który (jak kiedyś zwracałem uwagę) ze względu na swoją nadzwyczajną spostrzegawczość stał się persona non grata wśród plejady aksjomatycznie poprawnych filozofów, zauważył w „Księciu”: Bo w ogóle można o ludziach powiedzieć, że są niewdzięczni, niestali, obłudni, tchórze w niebezpieczeństwie i zysku chciwi; jak długo im dobrodziejstwa świadczysz, oddają ci się całkowicie, a dopóki nie ma potrzeby, ofiarują dla twej sprawy krew swoją, majątek, życie i rodzinę; lecz skoro się potrzeba zbliży, wnet robią rewolucję.
Tylko dlaczego piszę o chciwości? Bo niedawno przeczytałem na łamach branżowego DGP, że Ministerstwo Rozwoju i Technologii postanowiło przedsiębiorcom nieba przychylić, kierując do Rady Ministrów (co przez rząd zostało oczywiście przyjęte jako projekt rządowy) projekt ustawy o zmianie niektórych ustaw w celu ulepszenia środowiska prawnego i instytucjonalnego dla przedsiębiorców, i… się uśmiałem. Nie wiem, czy to okres przedwyborczy skłania polityków do tego, by przypomnieli sobie w trybie pilnym o przedsiębiorcach. Z drugiej strony też jest rzeczą dziwną taka nagła troska o tych drobnych sklepikarzy, skoro po tych covidach, wojnach, inflacjach i polskich ładach nie zostało ich już tak wielu, o czym świadczą publikowane wszem i wobec „na internecie” zdjęcia pustych lokali z karteczkami „lokal do wynajęcia”. W każdym razie kaskadzie mojego śmiechu nie było końca, gdy podchodząc z wielką nadzieją do lektury propozycji zmian objętych ustawą, przeczytałem, że najistotniejszymi udogodnieniami, jakie rząd przewiduje, będą (tu cytuję za DGP) „m.in. ułatwienia w zakładaniu działalności gospodarczej, mniej formalności w prowadzeniu firmy m.in. ograniczenie wymogu używania pieczątek czy usprawnienie kontroli w firmach”.
Oczywiście opus magnum wywołującym rozbawienie jest owa, już urastająca do granic symbolu, likwidacja wymogu legendarnej pieczątki. Organy administracji, poza ZUS-em, który rządzi się swoimi regulacjami, mają w głębokim poważaniu to, czy przedsiębiorca z iście XIX-wiecznym ceremoniałem opatrzy pieczęcią swojej firmy dokumenty przez siebie sygnowane. Przecież to nie czasy opisywane przez Alexandra Dumasa, gdy Piotr Morrel, właściciel firmy transportowej (dziś powiedzielibyśmy spedycyjnej) „Morell i synowie”, wolał bardziej popełnić samobójstwo, niż nie zwrócić długu Lordowi Willmore (w tę rolę, z iście oskarowym talentem wcielił się Edmund Dantès) przedstawicielowi banku „Thompson & French”. Pytaniem jest, czy takich udogodnień potrzebują drobni przedsiębiorcy w obecnej sytuacji ekonomicznej, okraszonej regulacjami i daninami niczym „polewka piwna, suto śmietaną zaprawna i serem okraszona”? Po co ułatwiać zakładanie JDG, skoro właśnie JDG padają masowo, a w każdym mieście świecą puste witryny bądź szyldy korporacyjnych sieciówek? Usprawnienie kontroli w firmie, skądinąd szczytne, od razu rodzi pytanie: kogo jeszcze kontrolować, skoro firm coraz mniej? A gdzie ta Konstytucja Biznesu zakładająca dobrą wiarę przedsiębiorcy, skoro chwalimy się, że będziemy sprawniej i szybciej kontrolować?
O oczekiwaniach drobnego biznesu i rzemieślników – bo to do tego sektora ustawa jest adresowana – nie chcę już się rozpisywać, gdyż byłby to truizm połączony z posądzeniem mnie o polityczną agitację. Napiszę jednak o tym, dlaczego pomimo oczywistości, jakimi są prawdziwe oczekiwania MŚP, rząd dziwnym trafem „nie umie” samodzielnie ich dostrzec.
I tu pojawia się chciwość. Pomijam już to, że choćby instytucja kontroli bywa wspaniałą metodą wydłużającą termin przedawnienia zobowiązania, jakie przedsiębiorca ma wobec państwa. Chciwy rząd nikomu nie przepuści, jeśli uzna, że mu się coś należy. To tylko wierzchołek góry lodowej. Jak wiemy, demokratyczny rząd i niemal całe środowisko polityczne, żeby była jasność nie tylko ów rząd popierające, to społeczność tworząca nigdy nienasyconego Lewiatana, którego zadaniem jest tylko wciągać każdą ilość wypracowanego przez społeczeństwo dobra.
Chciwość popycha nas do ogromnego zadłużania. Ale owa chciwość nigdy nie pozwala, by rząd zrezygnował z wymiernych dochodów, które już pobiera od swoich obywateli. Co ciekawe, to właśnie chciwość wydobywa z polityków normalnie ukryte zasoby inteligencji i zaradności w odkrywaniu coraz to nowych sposobów zwiększania ilościowego stanu państwowej kiesy.
By daleko nie szukać, przykładem na potwierdzenie dogmatyki chciwości jest wykorzystywanie sytuacji na rynku deweloperskim, oflagowanie się walką ze spekulacją (nota bene, za którą odpowiedzialność ponoszą po części przepisy wcześniej uchwalone przez legislatywę) i przystąpienie do kolejnego podejścia, tym razem skutecznego, nałożenia dodatkowego podatku (PCC) na spekulantów, czyli tych, którzy mieszkań mają za dużo i nie chcą się nimi dzielić. Ponieważ chciwość czasami wychodzi bokiem, szczególnie w połączeniu z niecierpliwością, okazuje się (o czym pisze branżowo DGP), że przepisy mają poważne luki, które spowodują, że najwięksi gracze i tak dodatkowego podatku nie zapłacą.
Błędu niecierpliwości nie popełniono w przypadku zmian w obowiązku rejestracji nabytych aut używanych, co uderzy szczególnie w firmy leasingowe, komisy samochodowe, a także każde przedsiębiorstwo, które restrukturyzuje swoje składniki majątkowe. Jak donosi Bussines Insider, zamiast złożyć w 10 minut i za darmo zawiadomienie o nabyciu auta, teraz trzeba będzie je odpłatnie przerejestrować, co nie tylko katastrofalnie wydłuży kolejki w starostwach, ale narazi na poważne straty firmy, które niejednokrotnie jedną transakcją przerejestrowują kilkaset samochodów. Dodatkowo mamy i sankcję za przekroczenie 30-dniowego terminu rejestracji, która wynosi 1 tys. od autka.
Ciekawe, o ile lat skróciłby się 30-letni okres oczekiwania na zniesienie obowiązku posługiwania się pieczęcią, gdyby reforma napędzana była chciwością polityków?
Jacek Janas
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie