Przed Sądem Okręgowym w Koszalinie urzędnicy stanęli na ławie oskarżonych za nadużycia i przekroczenie uprawnień, nierzetelne prowadzenie ksiąg rachunkowych, zadłużenie gminy, doprowadzenie do stałej utraty jej płynności finansowej, utraty możliwości spłaty zobowiązań i realizacji zadań własnych. W rezultacie doszło do powstania szkody majątkowej w wielkich rozmiarach. Jej wysokość sąd ustalił na ponad 13 mln zł i wynikała ona jedynie z kosztów obsługi „rolowanego” przez samorządowców zadłużenia, podczas gdy cały dług gminy był kilkakrotnie wyższy. Otóż według danych urzędu gminy i Regionalnej Izby Obrachunkowej w Szczecinie zadłużenie Ostrowic w 2007 r. wynosiło 7,6 mln zł, podczas gdy w 2017 r. sięgnęło 39,5 mln zł. To wzrost o 420 proc.! I właśnie po ogłoszeniu bankructwa gminy do wojewody zachodniopomorskiego (długi zlikwidowanej gminy przejął Skarb Państwa) 47 wierzycieli zgłosiło wierzytelności na łączną kwotę ponad 52 mln zł, z czego ponad 39 mln zł stanowiły należności główne, a ponad 12 mln zł odsetki.
Jak doszło do tego bankructwa? Przyczyną było przede wszystkim wykorzystywanie funduszy unijnych, do których trzeba było dopłacać z budżetu gminy. Niestety zgodnie z rządową propagandą samorządowcom chodziło tylko o jak najszersze wykorzystanie dotacji unijnych. W tym miejscu przytoczę fragment mojego artykułu na ten temat opublikowanego w portalu pch24.pl: „Władze Ostrowic prowadziły politykę korzystania z unijnych funduszy. Z unijnym dofinansowaniem zrealizowano dwa duże projekty wodno-ściekowe oraz większą liczbę projektów małych. Jednak na te inwestycje – pomijając kwestię, czy były one potrzebne – na pewno gminy nie było stać. Ostrowice wydawały pieniądze ponad swoje możliwości, chciały żyć ponad stan. Aby temu podołać, konieczne stało się zaciąganie kredytów w bankach, a potem tzw. chwilówek w parabankach (aż 69 pożyczek!). Na to nałożył się problem z jakością gminnych elit. Jak zauważył jeden z byłych radnych (…) problem z dotacjami w Ostrowicach polegał na tym, że gmina nie miała pieniędzy na wkład własny, co przyznaje w swoim raporcie z roku 2014 RIO w Szczecinie”. Z powodu łamania przepisów gmina została także zobowiązana do zwrotu jednej z dotacji unijnych w wysokości 3,5 mln zł.
Jednak nie tylko dotacje unijne winne są zapaści finansowej Ostrowic. Był jeszcze jeden problem: Natura 2000. Otóż ustanowienie tego unijnego programu wyłączyło możliwość pozyskiwania przez tę i tak już biedną, popegeerowską gminę potencjalnych inwestorów, którzy w przyszłości płaciliby podatki. Oznacza to, że Unia Europejska nie tylko zachęcała do nadmiernych wydatków, ale i zablokowała możliwość zwiększenia dochodów podatkowych gminy.
„Bankructwo tej gminy to wierzchołek góry lodowej. Bowiem w większości, a może i we wszystkich polskich gminach, część pieniędzy podatników wydawanych jest bez sensu, rozrzutnie, czyli po prostu marnotrawionych. W naszym mieście na szczęście nie ma tak skrajnej sytuacji, żeby groziło nam bankructwo, ale i u nas w ciągu ostatnich lat wydano bardzo dużo pieniędzy na rzeczy tak naprawdę nam – mieszkańcom Czeladzi – totalnie niepotrzebne. Bardzo drogo utrzymujemy naszą miejską administrację, bardzo dużo [idzie] na utrzymanie naszych radnych, którzy przecież powinni pracować społecznie. Bardzo dużo na miejską propagandę i utrzymanie służb. Takie mamy czasy, taki poziom polskiej demokracji i taki poziom wiedzy o funkcjonowaniu samorządu” – skomentował w mediach społecznościowych przedsiębiorca Stanisław Pisarek, były radny Czeladzi.
Niestety zarówno były wójt Ostrowic, jak i była skarbniczka nie poniosą żadnej odpowiedzialności finansowej za swoje czyny. Sąd nie orzekał o karze grzywny, ponieważ proces nie dostarczył dowodów na to, by oskarżeni działali w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. Ponadto nie znalazł podstaw do orzekania o obowiązku naprawy szkody na rzecz pokrzywdzonych gmin Złocieniec i Drawsko Pomorskie (na mocy specustawy 1 stycznia 2019 r. teren gminy Ostrowice został podzielony między te dwie sąsiednie gminy).
Nie na siedem lat, jak w przypadku Ostrowic, ale na znacznie więcej powinni zostać skazani politycy, którzy zakontraktowali dziesiątki milionów niepotrzebnych preparatów przeciwko COVID-19, a teraz wycofują się z tego zakupu. Minister zdrowia Adam Niedzielski zapowiedział, że Polska nie zamierza płacić za zamówione wcześniej szczepionki. Tym razem w grę wchodzą nie jakieś tam „marne” 52 mln zł, które w skali całego państwa nie mają żadnego znaczenia, ale znacznie poważniejsze kwoty. Otóż w magazynach w Polsce przechowywanych jest 25 mln szczepionek przeciw COVID-19, a Polska ma zamówione jeszcze ok. 67–70 mln dawek. To łącznie prawie 95 mln dawek niepotrzebnego preparatu! Cena dawki szczepionki przeciw COVID-19 firmy Pfizer i BioNTech wynosi 16 euro, co oznacza, że Polska powinna koncernom farmaceutycznym zapłacić ok. 7 mld zł!
Należy się spodziewać, że koncern Pfizer wygra proces w tej sprawie, a następnie za wszystko zapłacą polscy podatnicy. Czy któryś z polityków za to odpowie? Wolne żarty. Tak samo jak nikt nie odpowie za wydatki socjalne na uchodźców z Ukrainy, których koszt według „Rzeczpospolitej” tylko w tym roku ma sięgać 60 mld zł. Winnych jak zwykle w takich sprawach nie będzie. A PiS znowu wygra wybory. Tak jak przez trzy kadencje z rzędu wybierany był wójt, który katastrofalnie zadłużał Ostrowice.
Tomasz Cukiernik