Wprawdzie Nasza Złociutka Pani szczerze i otwarcie dała naszym mężykom stanu do zrozumienia, że warunki niemieckiego szantażu finansowego nadal obowiązują, ale mimo to została skrytykowana za pobłażliwość wobec Polski przez jegomościa nazwiskiem Guy Verhofstadt, który zaraz zaczął zbierać podpisy pod wnioskiem o jej odwołanie. Toteż Nasza Złociutka jeszcze raz twardo dała do zrozumienia, że bez kapitulacji wobec szantażu żadnych pieniędzy nie będzie – ale machina raz puszczona w ruch zaczęła pracować według własnej dynamiki.
Parlament Europejski, który już wcześniej wykazywał zniecierpliwienie cackaniem się z Polską, teraz poszedł krok dalej, „unieważniając” nie tylko Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego, na którą i pan prezydent Duda i Naczelnik Państwa położyli krzyżyk w mniemaniu, że wykręcą się sianem, ale również Trybunał Konstytucyjny, przez obóz zdrady i zaprzaństwa nazywany „trybunałem Julii Przyłębskiej”, no i oczywiście – znienawidzoną „nową” Krajową Radę Sądownictwa.
Widać tedy wyraźnie, że na Izbie Dyscyplinarnej i przebłaganiu pana sędziego Igora Tulei oraz innych płomiennych szermierzy praworządności się nie skończy, że Niemcy postanowiły przeczołgać Polskę, a potem wytarzać w smole i pierzu, żeby wszystkie inne bantustany znały odtąd mores. Wprawdzie Parlament Europejski żadnych rozkazów Komisji Europejskiej wydawać nie może, ale może ją w całości odwołać – jak to zrobił w roku 1999, odwołując całą Komisję pod przewodnictwem Jakuba Santera pod pretekstem korupcji i nepotyzmu. Pretekst zawsze się znajdzie, jak nie taki, to inny, więc komisarze, z Naszą Złociutką na czele, w obawie przed utratą sowitych alimentów, w sprawie Polski będą teraz czujnie ćwierkać z klucza surowości, więc pan prezydent Duda nie nadąży z wywieszaniem białych flag.
Tymczasem Nasza Złociutka Pani odbyła pielgrzymkę do Kijowa, gdzie uściskał ją prezydent Zełeński, od samego początku wojny noszący tę samą koszulkę – podobnie jak u nas Kukuniek, tylko bez napisu „Konstytucja”. Nasza Złociutka przywiozła mu prezent w postaci obietnicy nadania Ukrainie statusu bantustanu kandydującego do Unii Europejskiej. Nasi mężykowie stanu otrąbili z tego powodu wielki sukces, bo pragną, żeby Ukraińcom było tak samo dobrze, jak i nam. Ale co innego nasi mężykowie, a co innego – przedstawiciele państw poważnych w osobach francuskiego prezydenta Macrona, niemieckiego kanclerza Scholza i włoskiego premiera Mario Dragi. Ta trójka zapowiedziała pielgrzymkę do Kijowa w najbliższych dniach. Pretekstem jest eksport zboża z Ukrainy, ale tak naprawdę może chodzić o zmłotowanie prezydenta Zełeńskiego, żeby zaczął układać się z Putinem. Rzecz w tym, że wojna najwyraźniej przechodzi w fazę przewlekłą, co przed państwami Sojuszu Atlantyckiego stawia perspektywę konieczności futrowania Ukrainy przez całe lata, a to ich pewnie nie zachwyca, tym bardziej że ukraińscy dyplomaci prezentują wobec nich postawy roszczeniowe. Tymczasem bez coraz to większych dostaw broni i amunicji z Zachodu Ukraina nie będzie w stanie kontynuować wojny, nie mówiąc już o ostatecznym zwycięstwie. W tej sytuacji trójka pielgrzymów może postawić prezydenta Zełeńskiego w obliczu pytania, czy woli stracić całe państwo, czy tylko jego część – co jest sytuacją podobną do sytuacji Polski w roku 1939. My też prężyliśmy wtedy cudze muskuły, ale mniejsza z tym, bo gdy historia tak się powtarza, to niepodobna powstrzymać się przed spostrzeżeniem, że to, czego nie udało się osiągnąć Hitlerowi, teraz Niemcy mogą uzyskać nie tylko bez trudu, ale w dodatku – na prośbę zainteresowanych, którzy będą im za to dozgonnie wdzięczni – jak i my jesteśmy. Najwyraźniej pokojowa metoda budowania IV Rzeszy okazała się strzałem w dziesiątkę.
Zagadkowego charakteru tej pielgrzymce naszej trójki do Kijowa dodaje okoliczność, że premier Dragi najpierw pojedzie do Izraela, żeby tam się namówić w sprawie Ukrainy, a do prezydenta Zełeńskiego dopiero potem. Nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania; lepiej ciupciać bez miłości, niźli kochać bez ciupciania”), że to woda na młyn dla wszystkich antysemitników, ale mówi się trudno. „Kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”.
Ciekawe z tym całym zbożem jest również to, że Ukraina mogłaby eksportować je przez porty polskie i rumuńskie – ale jak dotąd tego nie robi, jakby na coś czekała. Pewnie obawia się, że musiałaby jednak za to zapłacić, a z tym mogłyby być trudności, bo co innego – brać i nie kwitować – a co innego wystawiać kwity. Bardzo możliwe, że nasz trójka obawia się, że musiałaby te kwity wykupić, więc w tej sytuacji woli, by prezydent Zełeński jednak dogadał się z Putinem, który powiada, że owszem – czemu nie – tylko niech Ukraińcy rozminują port w Odessie i podniosą wraki zatopionych tam statków. Ukraińcy jednak boją się, że wtedy Putin wysadzi tam desant. Jak widać – i tak źle, i tak niedobrze, więc ciekawe, czy kijowska pielgrzymka naszej trójki doprowadzi do jakichś decyzji, być może nawet przełomowych, czy też wyjdzie jak zawsze.
Tymczasem nasi mężykowie stanu wytropili zarazę w Grenadzie. Chodzi o to, że ceny paliw gwałtownie poszły w górę, co skłoniło niektórych kierowców do protestów. Ale argusowe oko bezpieczniaków natychmiast spostrzegło, że to zamaskowana ruska agentura, bo okazało się, że protestują dawni „antyszczepionkowcy”. Co prawda Putin antyszczepionkowcem nie jest, ale – po pierwsze – każdy pretekst jest dobry, żeby nasi bezpieczniacy wykazali się męstwem, a po drugie – przecież zapowiedziane jest, że epidemia powróci do nas najdalej we wrześniu. Wtedy z antyszczepionkowcami może być krótka rozmowa; jako agenci Putina mogą być ciupasem wysłani na Ukrainę, no a tam już będą wiedzieli, co z nimi zrobić. W naszym bantustanie, gdzie niezawisłe sądy zostały wzięte pod lupę instytucji Unii Europejskiej, zaraz zaczęłoby się hamletyzowanie, podczas gdy tam – nic z tych rzeczy. Dlatego tak wiele jest słuszności w zawołaniu militarystów: korzystajcie z wojny, bo pokój będzie straszny!
Stanisław Michalkiewicz