Tak się złożyło, że przyszło mi przekazać kilka słów akurat w Wielki Piątek Anno Domini 2023. Osobiście już jestem w trakcie świętowania, więc i moje myśli kierują się ku sprawom odrobinę poważniejszym niż cotygodniowe wykpiwanie absurdów życia polityczno-gospodarczego. To świętowanie Triduum Sacrum dla katolika różni się od tego, które niedawno – za red. Michalkiewiczem – nazywałem ironicznie nirwaną, mówiąc oczywiście o Świętach Bożego Narodzenia. Boże Narodzenie, choć nie pozbawione swojej głębi wynikającej z tajemnicy wcielenia, społecznie pozostaje okresem pełnym trywialnie konsumpcyjnej radości, rozpoczynającym dobrą zabawę. Wielki Tydzień jest inny. Nawet w umysłach nie do końca religijnych niesie głęboką zadumę nad pojęciem prawdy, życia i aksjologicznej podstawy dojścia do tych pojęć. Tak się jakoś składa, że wszystkie te trzy aspekty reprezentuje Bohater tych Świąt.
Dlaczego o tym piszę? Bowiem jak mawiał cytowany już kilkakrotnie na łamach cotygodniowego felietonu, ze wszech miar europejski filozof kolumbijskiego pochodzenia – Nicolás Gómez Dávila: Aby skłonić nas do ich przyjęcia, głupie idee przytaczają jako dowód olbrzymią publiczność, która je wyznaje.
Weźmy pierwszy przykład z brzegu. Jak podaje FPG24.pl, z najnowszych danych Ministerstwa Finansów wynika, że zadłużenie publiczne Polski na koniec 2022r. przekroczyło – po raz pierwszy – 1,5 biliona złotych. Jest to suma nie do ogarnięcia przez „zwykłego śmiertelnika” z uwagi na swoją przytłaczającą monumentalność. Ale to nie koniec „dobrych wiadomości”, bowiem powyższe wyliczenie nie obejmuje, jak nazywa je red. Tomasz Cukiernik, zadłużenia ukrytego, które stanowi tak naprawdę zadłużenie niewliczane do długu tzw. sektora finansów publicznych, czyli jednego dużego długu budżetu centralnego oraz tysięcy „małych długów” naszych samorządów. Chodzi głównie o zobowiązania emerytalne, które szacowano (a których nie potrafi wyliczyć dokładnie nawet supernowoczesny komputer ZUS, liczący coś, czego realnie nie ma) w 2018 r. na ponad 6 bilionów zł.
Jaki ma to związek z prawdą? Oczywisty. Jest dokładnie tak, jak wskazuje Gómez Dávila. Przytłaczająca jest rzesza ludzi, którzy głęboko wierzą w sens zadłużania państwa celem realizowania socjalistycznych i etatystycznych pomysłów, już nawet nie wyborców – ci są wtórni, ale polityków!
Warto zwrócić uwagę, nie sięgając do skomplikowanych tez teorii ekonomii, a tłumacząc to poglądowo, wzorem charyzmatycznego prezesa NBP prof. Adama Glapińskiego, że bezsens takiego mechanizmu zadłużania oraz rozpaczliwość skutków można wykazać, porównując gospodarowanie przez przeciętnego Polaka własnym budżetem domowym, z tą różnicą, że trzeba skreślić jakieś… 9 zer. Innymi słowy każdy rozsądny człowiek układając domowy budżet unika deficytu, a jeśli już jest do takiego deficytu zmuszony, baczy, by dług był w granicach możliwości płatniczych. Zresztą etatystyczne państwo troszcząc się o dobro swoich obywateli, chroni ich „na siłę” od niewypłacalności poprzez przepisy uzależniające uzyskanie kredytu od oceny zdolności kredytowej lub ingerujące w treść umowy pożyczek odnośnie wysokości antylichwiarskiego oprocentowania wierzytelności. Szkoda, że władze państwowe operując miliardami, nie zachowują się w miarę rozsądnie i podobnie jak ci, którzy dysponują kilkoma tysiącami złotych miesięcznie. Wręcz przeciwnie – generują dług w zasadzie nie do ogarnięcia rozumem, zaciągając go zarówno wobec swoich obywateli, jak i przede wszystkim instytucji finansowych.
A ludzie – obywatele nie dostrzegają opisanego związku, prostego rachunku ekonomicznego. Jak podaje red. Cukiernik w powoływanym artykule, na każdego Polaka, od niemowlaka do emeryta, przypada już solidarna odpowiedzialność zapłaty ok. 40 tys. zł. Ta kwota zwiększa się do 90 tys. zł, jeżeli zdajemy sobie sprawę, że spłacać wierzytelności może w zasadzie grupa tych, którzy mają za co, czyli podejmujących pracę. Już widzę, że każdy pracujący Polak na wezwanie do zapłaty wystawione przez międzynarodową instytucję „kredytową”, jest w stanie wyciągnąć z kieszeni 100 tys. zł.
Wiara w dobrobyt z zadłużania to dalszy „etap” tego, co jakże błyskotliwie skwitował Winston Churchill słowami: Wiara, że naród za pomocą podatków może wybić się na dobrobyt, jest jak ta, że człowiek stojący w wiadrze podniesie się, jeśli mocno pociągnie za uchwyt.
Ale nie po to pisałem tyle o prawdzie Wielkiego Tygodnia, by skończyć na jej negacji. Bo to właśnie prawdą jest Zbawiciel, a w tym wypadku jego nauka, także o urządzeniu świata, przekazywana dogmatycznie przez Kościół. A z tą nauką nie do pogodzenia zostaje socjalizm i etatyzm, wszak główne przyczyny opisywanego zjawiska zadłużania. Wręcz przeciwnie, cała nauka płynąca od Chrystusa mówi o roztropności, zapobiegliwości i pochwale pracy. Kościół oczywiście rozwija naukę Zbawiciela do potrzeb dzisiejszych czasów, wskazując nie tylko właściwy model postępowania ekonomicznego, ale i remedium na dręczące społeczeństwo problemy. Podstawowym jest oczywiście zasada pomocniczości, w sposób właściwy rzecz jasna rozumiana jako ograniczenie zadań państwa do absolutnego minimum i pozostawienie swobodnego i autonomicznego działania innym komórkom społecznym, które potrafią sobie z danymi problemami radzić najlepiej same, np. rodzinie, parafii, gminie czy organizacjom zrzeszającym obywateli. Takie urządzenie gospodarki poza oczywistym walorem „taniości” państwa, uczy uczestników rynku postępować cnotliwie i we właściwy sposób korzystać z przysłuchującej im wolności i odpowiedzialności.
Tyle tylko, że Prawda, przytłoczona olbrzymią publicznością, ostatecznie znalazła finał na Krzyżu, odrzucona niemal przez wszystkich. W końcu jednak zatryumfowała.
Jacek Janas
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne opinie i poglądy