fbpx
czwartek, 18 kwietnia, 2024
Strona głównaHistoriaKim był najbogatszy Polak w historii?

Kim był najbogatszy Polak w historii?

Był jednym z najbardziej wpływowych ludzi w Imperium Rosyjskim i bez wątpienia najbogatszym Polakiem w historii. Jego majątek wynosił równowartość 200 miliardów  dzisiejszych złotych. Był też przykładem, jak z hazardzisty i utracjusza stać się wielkim inwestorem, filantropem i gorącym patriotą.

Karol Jaroszyński urodził się 13 grudnia 1878 r. w Kijowie jako najmłodszy z siedmiorga dzieci właściciela rozległych dóbr na Podolu i banku w Kijowie Józefa Klemensa Jaroszyńskiego herbu własnego i Karoliny Borsza-Drzewieckiej herbu Nałęcz. Józefowi Jaroszyńskiemu nie było dane długo cieszyć się ojcostwem. Zmarł, gdy Karol miał zaledwie siedem lat, a do jego śmierci przyczynił się roczny pobyt w kijowskiej twierdzy (za pomoc powstańcom styczniowym).

W szponach hazardu

Młody Karol pobierał nauki w Kijowie i Moskwie, gdzie w 1899 r. ukończył wydział handlowy Szkoły Realnej. Początkowo nic nie wskazywało na to, że odniesie sukces w biznesie – przeciwnie: wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że młody panicz skończy marnie. Odziedziczywszy po ojcu spory majątek, wpadł w szpony hazardu. W pewnym momencie stanął wręcz na skraju bankructwa – na szczęście poratował go brat, który spłacił długi utracjusza.

I pewnie o marnotrawnym Karolu nikt by więcej nie usłyszał, gdyby w 1909 r. nie przydarzyła mu się fartowna gra w kasynie. Okazało się, że 13-tka, pod którą się urodził, przyniosła mu szczęście. W jedną noc spędzoną przy ruletce Jaroszyński rozbił bank w słynnym Casino de Monte-Carlo, wygrywając grubo ponad 2 mln franków. Natenczas była to kosmiczna kwota – równowartość ponad miliona rubli, czyli 774 kg złota (ok. 180 mln zł według dzisiejszych szacunków).

Mogłoby się wydawać, że teraz Jaroszyński jeszcze bardziej uzależni się od hazardu. Tak się jednak nie stało. Ku wielkiemu rozczarowaniu kolegów ten zamiast zająć się przepuszczaniem majątku, postanowił przestać grać. Zgubny nałóg nagle go opuścił. Choć może nie do końca – wybrał bowiem inny „hazard”, bardziej przewidywalny, bo… inwestowanie.

Finansowe imperium

Jaroszyński wpadł na pomysł, by pomnożyć kapitał, zaciągając dodatkowo kredyty i inwestując pieniądze w akcje kijowskiego Banku Cukrownictwa, którego niebawem stał się większościowym udziałowcem. To pozwoliło mu na udzielenie kredytów… samemu sobie, które spożytkował na kolejne inwestycje w kolejne banki. Jego nowatorski sposób inwestowania dzisiaj nazywany jest piramidą finansową.

I tak kredytami finansował swoje ogromne przedsięwzięcia – były to głównie inwestycje w cukrownie, stalownie, kopalnie, kolejnictwo i towarzystwa ubezpieczeniowe. Tuż przed wybuchem I wojny światowej jego imperium obejmowało 53 cukrownie (produkcja koncernu wynosiła ok. 190 tys. ton cukru pudru i 240 tys. ton cukru rafinowanego) oraz 12 największych banków rosyjskich z ich kilkuset filiami. Poza tym był właścicielem lub znaczącym udziałowcem kilku kopalń, stalowni, towarzystw kolejowych, dwóch towarzystw żeglugowych i naftowych, ośmiu fabryk przemysłu metalowego, cementowni oraz luksusowych hoteli w Kijowie.

Co ciekawe, Jaroszyński zadbał także o dobrą prasę na swój temat kupując… prasę – konkretnie dwa wydawnictwa prasowe: „Nowoje Wremia” i „Birżewyje Wiedomosti”. Tym samym okazał się człowiekiem bardzo przezornym, doceniając siłę czwartej władzy.

W przypadku inwestorów zewnętrznych Jaroszyński wystrzegał się Niemców i Żydów, uważając, że taki kapitał może być w przyszłości szkodliwy dla Rosji (nie zostało mu to zapomniane).

Zarząd dóbr i interesów

Jaroszyński doskonale zdawał sobie sprawę, że robienie (i utrzymywanie) prosperity tak potężnych interesów nie byłoby możliwe bez stosownych koneksji i bez odpowiedniego lobby u najwyższych władz Imperium Rosyjskiego. W przypadku wielu podejmowanych inwestycji bardzo przydatne okazały się jego znajomości, które zawarł jeszcze w Monte Carlo – wszak przez kasyna nad Morzem Śródziemnym przewijała się śmietanka całej Europy. Jaroszyński chciał sobie zjednać stałą przychylność rosyjskich władz i znalazł na to sposób.

Do zarządzania syndykatem założył swoistą radę nadzorczą, którą nazwał „Zarząd dóbr i interesów Karola Jaroszyńskiego”. W jej skład wchodziło pięciu rosyjskich ministrów i dziesięciu senatorów. Wśród członków zarządu znalazł się nawet były prezes Rady Ministrów Władimir Kokowcow i były dyrektor departamentu policji Aleksiej Łopuchin. Mając ich (dosłownie) w kieszeni, mógł być pewien, że będą oni dbali o jego interesy, a tym samym o swoje comiesięczne niemałe pobory. Bezpośrednia administracja zarządzająca jego majątkiem mieściła się w kijowskim Grand Hotelu w al. Chreszczatyk 22, zajmując tam dwa piętra.

Wybuch I wojny światowej przyczynił się do powiększenia fortuny Jaroszyńskiego. Jak wiadomo, najlepiej zarabia się na wojnie, toteż biznesmen – stając się głównym dostawcą dla rosyjskiej armii – zarobił kolejne miliony. A dokładnie rzecz biorąc, jego majątek został… potrojony.

W efekcie rok przed wybuchem rewolucji bolszewickiej, w 1916 r., majątek Jaroszyńskiego szacowano na ponad 26,1 mln rubli, 300 mln rubli w długach wekslowych oraz 950 mln rubli w złocie i w nieruchomościach – czyli łącznie na 1 mld 276 mln rubli, co z kolei stanowiło równowartość (1 rubel równy był wówczas 0,7742 g złota) ok. tysiąca ton złota. Dziś byłoby to ponad 200 mld zł.

Carska misja

Niewiele wiadomo o życiu osobistym polskiego bogacza poza tym, że nigdy się nie ożenił. Od czasów Monte Carlo Jaroszyński prowadził spokojne życie – nie był hulaką ani bohaterem skandalów. Przebijały się jednak pogłoski, że zakochał się w jednej z czterech urodziwych córek cara,  co więcej – wybranka serca miała mu okazać przychylność.

Było to możliwe. Karol Jaroszyński miał swobodny dostęp na dwór cara, toteż z pewnością była okazja, by poznać jego córki. Na drodze do szczęścia młodych (jeżeli plotka była prawdą) stanęli bolszewicy, którzy uwięzili cara i jego rodzinę.

Według amerykańskiej pisarki Shay McNeal, Jaroszyński robił wszystko, by ich uwolnić. Był też głównym rozgrywającym tzw. intrygi bankowej, której jednym z mało znanych aspektów miała być próba uwolnienia carskiej rodziny za ogromną sumę przekazaną bolszewikom. McNeal twierdzi, że Lenin zainkasował pół miliona funtów zadatku, a pośrednikiem w przekazaniu pieniędzy był Jaroszyński. Jak wiadomo, bolszewicy stwarzali jedynie pozory chęci współpracy, gdyż carska rodzina została przez nich zamordowana. Niebezpieczeństwo groziło także Jaroszyńskiemu, którego komisja śledcza Piotrogrodzkiej Rady Delegatów Robotniczych i Żołnierskich rozkazała aresztować (wcześniej nacjonalizując wszystkie jego banki). Na szczęście ten skutecznie ukrył się przed bolszewikami w Petersburgu, po czym uciekł na południe Rosji.

Plan na bolszewików

Karol Jaroszyński miał świetnych informatorów i wiele wskazuje na to, że spodziewał się wybuchu rewolucji bolszewickiej. Nie spodziewał się jednak, że bolszewicy wygrają. Na pomaganie białym generałom wydał potężny majątek – głównie na zakup uzbrojenia i ekwipunku.

Chciał też odciąć bolszewików od zagranicznego źródła finansowania, bowiem rewoltę opłacały głównie pieniądze niemieckie. Jaroszyński wpadł na pomysł sparaliżowania jej finansowego krwiobiegu. W tym celu banki, przez które szły do bolszewików pieniądze, miały zostać unieruchomione. W jego planie ogromną rolę miało odegrać przekupstwo – ludzie stojący na czele instytucji finansowych zamieszanych w pomoc bolszewikom mieli zostać skorumpowani. Chodziło o potężne pieniądze w gotówce. Plan Jaroszyńskiego zaakceptowali Anglicy, którzy mieli sfinansować operację, jednak wycofali się z niego po wpłacie pierwszej transzy. Po krótkim paraliżu finansów bolszewicy nadal byli dofinansowani przez Niemców, wzniecając rewolucję, a Jaroszyński wyjechał do Odessy, gdzie dalej wspierał białych generałów.

Zatruta igła

Niestety przegrana gen. Piotra Wrangla w walce z bolszewikami spowodowała, że „czerwona zaraza” stopniowo zalała ostatnie skrawki białej Rosji. Jaroszyński uciekł z Odessy do Francji ostatnim statkiem, tuż przed wkroczeniem bolszewików do miasta.

Skrajny antybolszewizm Jaroszyńskiego, przyjaźń z carską rodziną i próby obalenia bolszewików za pomocą „intrygi bankowej” były zapewne przyczyną zamachu na jego życie w Operze Paryskiej, gdzie został ukłuty zatrutą igłą. Przeżył zamach, jednak powikłania chorobowe ciągnęły się już do końca życia. (Wątek zamachu doskonale opisany został w powieści Wacława Holewińskiego „Cieniem będąc, cieniem zostałem”). Nie trzeba chyba dodawać, że to właśnie bolszewicy byli mistrzami skrytobójczych zamachów, a trucizna zawsze była ich ulubioną bronią.

Karol Jaroszyński wciąż wierzył, że sukces bolszewików jest przejściowy, wobec czego skupował akcje rosyjskich firm, a nawet (za 15 mln franków) kupił majątek w Permie i potężne połacie lasów na Uralu. W listach do brata przekonywał, że oto właśnie zrobił świetny interes na przyszłość. Był nawet przekonany, że nadal może zarządzać filiami swoich banków. Na nic się jednak zdały procesy sądowe – Polak został na lodzie. Filie rosyjskich banków na Zachodzie wypłacały mu jedynie upokarzający zasiłek.

Fundator KUL

Po przyjeździe do Polski w 1920 r. Jaroszyński próbował założyć dwa banki. Jednak pamiętliwy obcy kapitał (głównie niemiecki i żydowski) skutecznie zablokował wszelkie kredyty. Na jakiś czas objął nawet stanowisko doradcy finansowego Józefa Piłsudskiego, a przy okazji stworzył nowy koncern finansowy stając się m.in. głównym udziałowcem Banku Towarowego SA w Warszawie.

Miał też plan na wyjście II RP z kryzysu gospodarczego, który jednak został storpedowany przez jego wrogów, wobec czego na kilka lat wyjechał do Rzymu. Na Zachodzie Jaroszyńskiemu złożono propozycję nie do odrzucenia: w zamian za lobbowanie za niemieckim kapitałem, który miał mieć w Polsce dominującą rolę, obiecywano zwrócić mu większość majątku. Jaroszyński widział w takim posunięciu zagrożenie dla kraju i stanowczo odrzucił układ.

Całe życie czuł się Polakiem i pamiętał o tym, by Polakom – i w ogóle potrzebującym – pomagać. Według badaczy ta cecha jego charakteru ukształtowała się dzięki matce Karolinie, która była kobietą o wrażliwym na ludzką biedę sercu. To dzięki pomocy Jaroszyńskiego tysiące ludzi, którzy trafili do niewoli, miało co jeść. Finansował ochronki dla polskich sierot, stypendia dla uczniów i studentów. W 1917 r. nabył w Petersburgu za milion rubli dom senatora Połowcowa i przeznaczył na bursę dla polskich studentów.

Do Polski wrócił schorowany i w zasadzie pozbawiony pieniędzy. Jego dziełem życia stał się Katolicki Uniwersytet Lubelski, którego był jednym z dwóch głównych fundatorów, a na rzecz którego przeznaczył sporą cześć z resztki zachowanego majątku. Jeszcze 28 czerwca 1918 r. wystosował do polskiego episkopatu list, w którym napisał m.in.: „Obowiązkiem naszym jest dążenie po przebytych cierpieniach do odrodzenia Polski, a więc wytężenie wszystkich sił w celu wskrzeszenia największej sumy energii narodowej”. Finansując katolicką uczelnię, przysporzył sobie niezłych kłopotów – gdy chciał zakładać własny bank, żydowska finansjera nie udzieliła mu kredytów, wypominając: „A po coś pan ten uniwersytet założył?”.

Cieniem będąc…

Najbogatszy w historii Polak ostatnie lata życia spędził w niewielkim mieszkaniu przy ul. Smoczej w Warszawie. Mocno podupadł na zdrowiu. Zmarł 8 września 1929 r. na dur. Miał wówczas 52 lata. Jego grób znajduje się na Cmentarzu Powązkowskim.

Przez dziesiątki lat zachował się jedynie cień pamięci o Karolu Jaroszyńskim, a przecież warto pamiętać o człowieku, który będąc jednym z najbogatszych ludzi Imperium Rosyjskiego, z łatwością mógł wyprzeć się polskości. Do końca życia miał jednak w sercu Polskę i pomysły na to, by swoją Ojczyznę wzmocnić gospodarczo.
Na szczęście znaleźli się ludzie, którzy pamiętali o hojnym filantropie – m.in. Katolicki Uniwersytet Lubelski, który w zeszłym roku poświęcił swojemu fundatorowi konferencję. W tym roku ukazała się natomiast wciągająca powieść Wacława Holewińskiego, inspirowana życiem Karola Jaroszyńskiego pt. „Cieniem będąc, cieniem zostałem”.

 

(Zdjęcia: domena publiczna)
Jarosław Mańka
Jarosław Mańka
Dziennikarz, reżyser, scenarzysta i producent, autor kilkunastu filmów dokumentalnych i reportaży (kilka z nich nagrodzonych). Absolwent historii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pasjonat podróży i tajemnic historii. Propagator patriotyzmu gospodarczego. Współpracownik magazynu „Nasza Historia”.

INNE Z TEJ KATEGORII

1058. rocznica Chrztu Polski i… Narodowy Marsz Życia

14 kwietnia 966 r. książę Mieszko I przyjął chrzest, który stał się początkiem naszej państwowości. W dniu kolejnej rocznicy tego wydarzenia odbył się w Warszawie Narodowy Marsz Życia pod hasłem „Niech żyje Polska” .
4 MIN CZYTANIA

Mistrz inżynierii mostowej i wielki polski filantrop

W tym roku mija 160 lat od otwarcia pierwszego warszawskiego stalowego mostu na Wiśle. Zaprojektował go Stanisław Kierbedź. Inny jego słynny most, zbudowany w Petersburgu, tak bardzo spodobał się carowi, że monarcha – jak głosi anegdota – spacerując po nim z Kierbedziem, z każdym mijanym przęsłem awansował konstruktora. Tym sposobem na końcu mostu Kierbedź był już generał-majorem.
10 MIN CZYTANIA

Gorzkie żale – historia arcydzieła o męce Boga-Człowieka

W polskiej tradycji nieodłącznym elementem Wielkiego Postu są Gorzkie Żale – popularne nabożeństwo i polskie arcydzieło zbioru pieśni o Męce Pańskiej.
4 MIN CZYTANIA

INNE TEGO AUTORA

1058. rocznica Chrztu Polski i… Narodowy Marsz Życia

14 kwietnia 966 r. książę Mieszko I przyjął chrzest, który stał się początkiem naszej państwowości. W dniu kolejnej rocznicy tego wydarzenia odbył się w Warszawie Narodowy Marsz Życia pod hasłem „Niech żyje Polska” .
4 MIN CZYTANIA

Po co nam samorządy [WYWIAD]

Samorządy mają już (po przełomie w 1989 r.) ponad 30 lat. Dobiega końca 8. – wydłużona o pół roku – kadencja. O pracy samorządowca opowiada nam Jerzy Zięty – krakowski radny, dziennikarz, organizator targów zdrowej żywności i koncertów muzycznych.
5 MIN CZYTANIA

Mistrz inżynierii mostowej i wielki polski filantrop

W tym roku mija 160 lat od otwarcia pierwszego warszawskiego stalowego mostu na Wiśle. Zaprojektował go Stanisław Kierbedź. Inny jego słynny most, zbudowany w Petersburgu, tak bardzo spodobał się carowi, że monarcha – jak głosi anegdota – spacerując po nim z Kierbedziem, z każdym mijanym przęsłem awansował konstruktora. Tym sposobem na końcu mostu Kierbedź był już generał-majorem.
10 MIN CZYTANIA