Zaczęło się od sojuszu, który zawarł szereg organizacji prozwierzęcych. Mowa tu nie tylko o podmiotach działających na gruncie polskiego prawa, ale także o fundacjach czy stowarzyszeniach z innych europejskich państw. Inicjatywie nadano nazwę End the Cage Age, a jej zwieńczeniem miało być wyrugowanie klatek z unijnych gospodarstw hodowlanych. Przed wyzwaniem poważnej reorganizacji funkcjonującego od lat systemu stanąć miała szeroka grupa producentów żywności. To – naturalnie – wiązałoby się z niemałymi kosztami, które zresztą finalnie uszczupliłyby portfele konsumentów.
Wniosku nie było i nie będzie?
Z czasem sprawa nabrała międzynarodowego rozgłosu, a jej nośne postulaty zaczęły wypływać także z ust europarlamentarzystów. Inicjatywa wciąż się rozpędzała, aż w końcu w czerwcu 2021 roku Parlament Europejski przyjął w tej sprawie rezolucję. Tej jesieni, czyli w zasadzie teraz, światło dzienne ujrzeć miał wniosek ustawodawczy wprowadzający zakaz wykorzystywania klatek w hodowli i chowie drobiu, loch, cieląt czy królików. Dokumentu jednak nie ma i – jak wynika z zapowiedzi – najpewniej nie będzie. Przewodnicząca Komisji Europejskiej (jak podała Krajowa Izba Producentów Drobiu i Pasz) zadeklarowała, że nie będzie naciskać na wprowadzenie zmian w prawie, które wymuszą likwidację klatkowego chowu kur na terytorium Unii.
Jest to decyzja – po pierwsze – oczekiwana przez samą branżę, a także – po drugie – najzwyczajniej racjonalna. Brak ustawowego zakazu stosowania systemów klatkowych nie oznacza przecież, że zatrzymany zostanie proces powstawania instalacji alternatywnych. Z całą pewnością zostanie on spowolniony, ale nie należy poczytywać tego jako złej prognozy na przyszłość. Samo środowisko drobiarskie od początku traktowało inicjatywę jako ruch nieco utopijny. Jego konsekwencją mogłoby okazać się zaburzenie dostępności białka zwierzęcego na rynku oraz znaczące ograniczenie bezpieczeństwa żywnościowego wielu krajów UE, w których produkcja drobiarska odgrywa znaczącą rolę w systemach produkcji rolnej. Polska na zakazie stosowania klatek straciłaby krocie. Tymczasem instalacje klatkowe mogą przecież znikać z rynku, o ile konsumenci zdecydują, że nie chcą już spożywać mięsa czy jaj pochodzących z tego typu produkcji. Na razie jednak chcą, a chów klatkowy wciąż przeważa w stosowanych w polskich fermach systemach.
Podobne próby sztucznego regulowania rynku na tak ogromną skalę (Unia Europejska jest trzecim światowym producentem drobiu po Brazylii i Stanach Zjednoczonych) mogłyby wywołać niemałe perturbacje natury ekonomicznej, ale dziś bardziej istotna wydaje się konieczność zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego Wspólnoty w obliczu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Ostatnie kilkanaście miesięcy pokazało, że stabilny sektor produkcji żywności może być warunkiem sine qua non funkcjonowania bezpiecznego państwa – szczególnie w kontekście krajów ludnych o dużych potrzebach konsumenckich, czyli choćby takich jak Polska.
Kłody spod nóg
W obliczu dynamicznie zmieniających się wyzwań geopolitycznych, wszelkie działania mające na celu zmiany kierunku prowadzonej wobec rolnictwa polityki muszą być poprzedzone szczegółowymi analizami skutków, które przynieść mogą planowane reformy. Stąd – myśląc perspektywicznie – decydenci poważnie zastanowić powinni się nad faktycznymi następstwami takich strategii jak choćby Europejski Zielony Ład lub próby obłożenia mięsa, czy jak kto woli „produktów o znaczącym śladzie węglowym, maksymalnymi stawkami podatkowymi.
To naturalne, że rozwój gospodarki nie może odbywać się przy pominięciu wartości środowiskowych, ale nie mogą być one dyktowane pobudkami wyłącznie ideologicznymi. To, że król okazał się nagi zobaczyć mogliśmy już w okresie pandemii COVID-19. Trudne warunki ekonomiczne pokazały, że konsumenci nie akceptują przymusowej zmiany systemów produkcji, zwracając się wówczas – kolejny już raz – w stronę jaj pochodzących z systemów klatkowych. Dodatkowo liczba ludności na świecie wciąż rośnie, a wykarmienie wszystkich przy rezygnacji z konwencjonalnych metod produkcji żywności jest najzwyczajniej niemożliwe. Nijak podobne do omawianego zakazy mają się także do troski o środowisko. Wszelkie zakamuflowane metody mające na celu ograniczenie spożycia mięsa doprowadzą tylko do wycięcia kolejnych połaci lasów deszczowych pod uprawy genetycznie modyfikowanej soi (albo innej podobnej rośliny, bo bez białka ani rusz).
Dziś wiemy, że bez demonizowanych klatek nie da się wykreować podaży odpowiadającej rzeczywistym wymogom popytu. Wciąż w systemach klatkowych utrzymywanych jest 72 procent ogółu pogłowia kur w Polsce. W roku 2018 było to jednak aż 84,5 procenta. Do zmiany tej wartości wcale nie potrzebowaliśmy twardego aktu prawnego pod tytułem „Zakaz”. Ewolucja dokonała się w oparciu o zmianę potrzeb konsumentów. Dobrze, że Unia Europejska – przynajmniej częściowo – postanowiła zrezygnować z mechanizmu twardego cięcia. Oby tak dalej.