Nie mam tu na myśli jedynie polityków – jednych, którzy wygrywając de facto, przegrali, bo pewnie rządu pomimo szczerych chęci nie stworzą, i drugich, którzy pomimo, że stworzą rząd, spektakularnych sukcesów nie odniosą z uwagi na różnorodny skład koalicji oraz stan „wyprzedaży” pozostawiony przez poprzedników. Zadowoleni nie są przede wszystkim zwykli obywatele, szczególnie gdy demokracja nie chce pomóc im w problemach ekonomicznych.
W młodości byłem wielkim fanem powieści podróżniczych, a już szczególnie tej fikcji dzikiego zachodu, jaką kreował Karol May. Trudno się do tego przyznawać, gdyż jak wynika z informacji historycznych, fanem twórczości tego autora był również pewien dyktator, który nieodwracalnie zmienił obraz współczesnego świata. Niemniej jednak w swojej twórczości Karol May promował bardzo pozytywne wzorce osobowe, pełne cnót, wręcz w obliczu współczesnego zepsucia będące całkiem niezłą dawką realizacji zasad cywilizacji łacińskiej w praktyce. Ale wspominam moją młodzieńczą fascynację z bardziej trywialnego powodu. Jeden z bohaterów, często pojawiający się u boku głównej postaci niemal wszystkich książek, na dodatek będący swoistym mentorem Old Shatterhanda w kwestiach dzikiego zachodu – Sam Hawkins, posiadał pewną rzecz, która w idealny sposób obrazuje specyfikę naszej demokracji. Była to legendarna bluza myśliwska, słynna z tego, że chociaż leciwa, nadal pozostawała w użytku za sprawą dosyć osobliwej procedury naprawczej polegającej na nakładaniu nieskończonej ilości łat na kolejno pojawiające się dziury i ubytki. Koniec końcem łat było tak wiele, że posiadacz bluzy nie tylko nie potrafił stwierdzić, ile razy bluzę reparował, ale na dodatek bluza zyskała specyficzną właściwość. Była tak gruba i toporna, że podczas jednej z potyczek z Indianami uratowała właściciela. Strzała z łuku nie mogła jej przebić.
I w zasadzie z tym kojarzy mi się model ustrojowy naszej Rzeczypospolitej, powodujący tak wiele rozczarowań i zgryzot, nie tyle polityków, ile zwykłych obywateli. W zasadzie politycy czują się w tym modelu całkiem nieźle, a to za sprawą tej cechy bluzy Sama Hawkinsa, którą nabrała od niekończącego się łatania. Prawnie jesteśmy do tego stopnia toporni i zabetonowani, że możemy w zasadzie tylko zmieniać reprezentacje polityczne, które z kolei niewiele mogą zrobić. I nie dlatego, że brakuje woli politycznej wprowadzenia zmian. Daleki jestem od tego, by politykom zarzucać brak ideowości. Dzieje się tak, gdyż obecne środowisko prawne to zbiór nieskończonej ilości łat, oplatających każdy problem niekończącą się siecią powiązań. Nie można tego nazwać pajęczyną, gdyż tę łatwo rozerwać. W naszym środowisku prawnym jest inaczej. Każda ustawa zmieniająca ustawę odwołuje się do dziesiątek innych ustaw – również zmienianych. Nowa ustawa korzysta z definicji już wcześniej wprowadzonej inną ustawą lub dodaje nową definicję, która tak zmienia rozumienie poprzednich przepisów, że konieczne jest wprowadzenie kolejnej ustawy. Do tego dochodzi jeszcze działalność orzecznicza sądów, które całkowicie w dobrej wierze, starając się w tej nienormalnej zawiłości znaleźć jakieś racjonalne rozwiązanie nierzadko wewnętrznie sprzecznych kwestii, kreują praktykę określonego stosowania niektórych przepisów, co (i tu zaczyna się swoista „kołomyja”) ze względu na coraz to nowe definicje, ma wpływ na inne ustawy. By daleko nie szukać przykładów, warto wspomnieć na niedawną głośną sprawę definicji budowli, która umieszczona w ustawie prawo budowlane, strasznego bigosu narobiła w podatkach od nieruchomości za sprawą jednego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego.
Dlatego w tym modelu prawnym politycy, pomimo buńczucznych zapowiedzi i nierzadko rzeczywistej chęci realizacji swoich postulatów, wiele zrobić nie mogą. Za to przyzwyczaili się do funkcjonowania w tym specyficznym klimacie demokratyzmu.
A co skłoniło mnie do poczynienia takiego porównania? Otóż niedawno przeczytałem na łamach jednego z dzienników informację, że kolejna branża przechodzi kryzys – chodzi o branżę meblarską, i stawia ultimatum rządowi, jeszcze nie wiadomo któremu, wnosząc o interwencję w kwestię uregulowania zasad sprzedaży drewna. Dlaczego piszę ultimatum? Gdyż jest to model sprawdzony, odkąd istnieje demokracja. Przybiera on zawszę tę samą formę, którą najlepiej zobrazować cytatem jednego z przedstawicieli zrzeszenia producentów mebli, umieszczonym w artykule money.pl: Jeżeli nie będziemy sprzedawać mebli, będziemy musieli zwalniać ludzi. Prościej nie da się tego wytłumaczyć.
Rzeczywiście prościej się nie da. Tak jest zawsze. Całkiem niedawno ultimatum stawiali rolnicy. Wcześniej mundurowi, pielęgniarki, górnicy. W czasie wzrostu cen energii piekarze, hotelarze, etc. etc. Ta lista nie ma końca. Fenomen tego procesu z kolei świetnie opisał wielki filozof francuski Alexis de Tocqueville, mówiąc, że skoro rząd zajął miejsce Opatrzności, zrozumiałe jest, że każdy, kto znalazł się w potrzebie, wzywa jego pomocy.
Politycy ulegają temu swoistemu szantażowi. To właśnie ten paradoks demokratycznego modelu ustrojowego, który z jednej strony uzależnia byt polityczny od emocji tych, co zwykli wybierać, przy jednoczesnym funkcjonowaniu w ramach owej topornej i przeregulowanej rzeczywistości prawnej, gdzie nikomu dogodzić się nie da. Politykom nie pozostaje zatem nic innego jak przyszycie kolejnej łaty do wyeksploatowanej bluzy.
Czy słuszna jest zatem uwaga poczyniona przez Rona Paula? Ten polityk znany z niemal libertariańskich poglądów swego czasu powiedział: Alternatywą dla demokracji jest republika. Stany Zjednoczone nigdy nie były państwem demokratycznym. Demokracja to rządy ludu. Republika zaś to rządy prawa. W celu ochrony wolności i własności każdego człowieka, ojcowie założyciele wybrali to drugie.
Jacek Janas
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie