Nie tylko dlatego, że wykrywalność zgłoszonych czynów jest niska, ale nie można zarazem zapominać o istnieniu tzw. czarnej liczby przestępstw i wykroczeń. Chodzi o takie czyny, jakie faktycznie popełniono, ale ich nie zgłoszono lub nie wykryto z urzędu.
Obserwacja życia codziennego zdaje się sugerować, że wiele kradzieży nie widnieje w oficjalnych rejestrach, a mimo to zaistniała w świecie rzeczywistym. Nie znajduje tutaj więc zastosowania prawnicza paremia, zgodnie z którą „Czego nie ma w aktach, tego nie ma na świecie” (Quod non est in actis, non est in mundo). A ekstrapolując to na inne dziedziny życia, chociaż nie spodoba się to technokratom, trzeba stwierdzić, że oficjalne i instytucjonalne statystki nie oddają żadnego absolutnego stanu obiektywnej rzeczywistości. „Pozytywistyczne” albo „realistyczne” wykluczenie mniej pewnych źródeł poznania oznacza po prostu akceptację jednej iluzji (instytucjonalnej, technokratycznej itp.) w miejsce innej (romantycznej, demokratycznej itd.).
Niezależnie od tych uwag, nikt nie wpadł zarazem na to, aby:
- zabronić komukolwiek – w tym nie-prawnikom, nie-policjantom – krytykowania pojawiających się od czasu do czasu pomysłów na implementację restrykcyjnych regulacji prawnych, mających na celu zwalczanie kradzieży;
- powołać nadzwyczajną Komisję ds. badania kradzieży sklepowych w miejsce sądów powszechnych.
Komisja taka byłaby organizmem o charakterze quasi-administracyjnym, a jednocześnie nie szanowałaby zagwarantowanych międzynarodowo praw, na przykład domniemania niewinności, zakazu samoobciążania się, tortur, czy też zatrzymania i aresztowania bez kontroli sądowej. Ważniejsze bowiem byłoby zwalczenie zagrożenia kolektywnego – w tym przypadku kradzieży, ale należałoby też najwyraźniej powołać podobne komisje do spraw: epidemii, terroryzmu czy „zewnętrznych wpływów”, które zresztą są realne – niż poszanowanie dla wartości indywidualistycznych.
W przypadku tzw. wpływów rosyjskich na taki pomysł jednak ktoś wpadł. Idea powołania komisji, jaką niektórzy określają nawet mianem niekonstytucyjnego sądu specjalnego, jest słusznie krytykowana przez szereg środowisk, w tym w szczególności prawnicze. Jakkolwiek uważam, że prawnicy często pod szyldem różnych „praworządności” i „niekonstytucyjności” przepychają po prostu swoje progresywne i elitarystyczne poglądy polityczne, a na inne przypadki niesprawiedliwości przymykają zarazem oko, o tyle spełniają oni mimo wszystko w społeczeństwie obiektywną i pożyteczną rolę „hamulcowych”. Chronią bowiem obywateli w zderzeniu z silną władzą wykonawczą, a niekiedy – przede wszystkim swoich klientów w konkretnych postępowaniach sądowych – również przed krzywdą albo arbitralnością, pochodzącą ze strony szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości.
Nie mogę zarazem pohamować się i nie wytknąć hipokryzji tym środowiskom, które słusznie ganią architektów komisji ds. zwalczania wpływów rosyjskich. Gdyby bowiem analogiczne pomysły pochodziły od jakieś zagranicznej albo ponadnarodowej organizacji, jaką jest Unia Europejska czy Stany Zjednoczone, albo cel wprowadzenia przepisów był inny, niż tu zakładany, akceptacja dla takich inicjatyw byłaby zapewne większa. Ostatecznie bowiem – bez nasilonego larum, protestów i rozdzierania szat – zaakceptowano choćby implementację regulacji pozwalających na drastyczną inwigilację i uchylenie świętych zasad tajemnicy zawodowej w przypadku zwalczania terroryzmu, prania pieniędzy czy niepłacenia podatków (chodzi o tzw. schematy podatkowe).
Trzeba uczciwie powiedzieć, że część środowisk prawniczych zgłaszała i nadal zgłasza zastrzeżenia, ale jest to raczej cichutki pisk w porównaniu do aktualnego jazgotu. Nie krzyczano też tak głośno, gdy deptano prawa indywidualne w imię zwalczania epidemii, chociaż wezwania ze strony środowisk eksperckich, aby „zawieszono prawa obywatelskie”, były artykułowane wprost i bez żadnych ogródek. I rzeczywiście, zawieszono np. bieg terminów przedawnienia w sprawach karnych, a wdrożenie paszportów szczepień to byłoby nic innego, jak odebranie ludziom, którzy nie chcieli się szczepić – już mniejsza o to, czy z głupoty, czy nie – prawa do sądu. Niestety, istotą liberalnej demokracji jest to, że prawo głosu, prawa obywatelskie i prawo do sądu przysługują też tym ludziom, którzy poczytujemy za „głupich” lub „niebezpiecznych”. Można by się nawet pokusić o tezę, że jest to ustrój skrojony pod potrzeby właśnie tych, którzy jakoś narażą się społeczeństwu, to znaczy większości.
Ostatecznie chciałbym tylko zastrzec, że wielu chciałoby być może zarzucić mi tzw. whataboutism. Skoro bowiem zgadzam się z krytykami komisji, to dlaczego wytykam wielu z nich hipokryzję w odniesieniu do podobnych, ale mimo wszystko odmiennych spraw? Moim celem nie jest jednak rozgrzeszanie pomysłodawców powołania komisji przez stosowanie logicznie niekoherentnego argumentu. Chciałbym wyłącznie, aby w innych, ważkich sprawach, dochowywano najwyższych standardów rzetelności i sprawiedliwości, w duchu liberalizmu i indywidualizmu. To z tych prądów myślowych wynika poszanowanie dla tego, czego być może zabraknie w postępowaniu przed komisją ds. badania „wpływów”. Większość czynów, które ogólnie możemy nazwać „agenturalnością”, wystarczy przecież z powodzeniem ścigać przez już powołane do tego organy, takie jak prokuratura i sądy powszechne. Te ostatnie muszą zarazem przestrzegać odpowiednich gwarancji procesowych.
Tak jak nie ma powodu, aby z tych gwarancji rezygnować, zwalczając kradzieże albo epidemie, tak też nie ma ku temu powodów w przypadku kryminalnej działalności na rzecz obcego państwa. Stosujmy się do tych zasad wszyscy po równo, a wszystko będzie w porządku.
Michał Góra
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie