Mistrz szachowy nie myśli tylko nad najbliższym ruchem, ale zanim podejmie tę jednostkową decyzję, rozważa różne warianty, w jaki sposób może się rozwinąć sytuacja na szachownicy. Podobnie zarówno dobry sternik jachtowy, jak i kapitan dużego statku czy pilot samolotu, a nawet kierowca zwykłego samochodu powinien myśleć na co najmniej jeden krok do przodu. W ten sposób zawczasu będzie przygotowany na niespodziewaną sytuację, która może doprowadzić do nieszczęścia. Identycznie jest w przypadku wszelkich przedsięwzięć biznesowych, niezależnie od ich wielkości. Dobry przedsiębiorca będzie przygotowany zarówno na odparcie niebezpieczeństwa bankructwa, jak i na szansę, która może dać mu wielkie zyski.
Każda wojna przynosi wielkie straty i zniszczenie. Także ta na Ukrainie. Pozostawia zburzone domy, ulice, fabryki i w mniejszym stopniu infrastrukturę, jak mosty, lotniska (podobno Rosjanie nie niszczą linii kolejowych, gazociągów oraz ropociągów). Efekt jest taki, że wcześniej czy później – jak już wojna się skończy – ktoś będzie musiał to wszystko odbudować. Dla wielu firm, także polskich, może to być wielka szansa na olbrzymie zyski. Dlatego już teraz powinny o tym myśleć.
Niezależnie, kto będzie zwycięzcą tego zbrojnego konfliktu i ile ludzi zginie, do odbudowy kraju ze zniszczeń przede wszystkim potrzebne będą wielkie fundusze. Nawet jeśli Ukraina by wojnę wygrała, to raczej nie należy się spodziewać, że Rosja wypłaci jej jakiekolwiek reparacje. Jeśli przegra i utraci spore części swojego terytorium (głównie wschodnie rejony z rozbudowanym przemysłem) – będzie jeszcze gorzej. Trudno będzie powojennemu rządowi Ukrainy wysupłać miliardy na odbudowę. Kto więc to sfinansuje?
Można się domyślać, że banksterzy już przebierają nogami. Oni zawsze są chętni na przyznawanie wielkich kredytów pod jakimkolwiek pretekstem, aby uzależniać od siebie całe państwa. To pewne, że po wojnie zaproponują Ukrainie duże kredyty na odbudowę kraju. A władze je przyjmą. Z dużym prawdopodobieństwem innym źródłem pieniędzy na odbudowę Ukrainy będą jakieś międzynarodowe fundusze – wzorem Planu Marshalla – tworzone zapewne przez amerykański i europejskie rządy z partycypacją innych państw (może Japonii). Z pewnością jakiś swój specjalny fundusz – wzorem pokowidowego Funduszu Odbudowy – utworzy także Unia Europejska, która kocha wydawać nieswoje pieniądze.
Niestety znając dotychczasowe poczynania polskiego rządu PiS, który – podobnie jak Bruksela – uwielbia tworzyć nowe fundusze i wydawać nieswoje kwoty, należy się obawiać, że także polscy podatnicy zostaną zmuszeni do finansowania odbudowy Ukrainy. To nie jest dobre rozwiązanie. Tych pieniędzy możemy nigdy więcej nie zobaczyć. Znacznie lepiej byłoby, gdyby polski rząd się do tego w ogóle nie wtrącał, a całe pole manewru pozostawił prywatnemu biznesowi. Potrzebna jest jedynie deregulacja choćby w tym zakresie, aby polskie firmy w ten sposób miały niższe koszty i zyskały przewagę konkurencyjną.
Niezależnie od tego, czy będzie to korzystne dla naszego wschodniego sąsiada, czy nie, polskie firmy powinny skorzystać z tych międzynarodowych pieniędzy poprzez realizację planów odbudowy, zwiększyć ekspansję, a potem umacniać się na ukraińskim rynku. To jest dla nich wielka szansa. Oby nie została zmarnowana (tak jak np. w przypadku odbudowy Iraku), a wszystko zakończyło się na tym, że – jak to zwykle w takich sprawach bywa – odbudowywać Ukrainę będą firmy niemieckie.
Z ogólnopolskiego badania „Biznes a Ukraina”, przeprowadzonego w marcu 2022 r. na zlecenie Krajowego Rejestru Długów przez TGM Research na grupie 320 firm z sektora mikro-, małych i średnich przedsiębiorstw, metodą CAWI (ankiety w formie elektronicznej), wynika, że prawie 70 proc. przedsiębiorców uważa, iż polskie firmy będą miały znaczący udział w odbudowie Ukrainy po zakończeniu wojny. Z tego najwięcej, bo ponad 90 proc. deklaracji, płynie od firm transportowych (96,7 proc.) i produkcyjnych (91,1 proc.), a najmniej – od firm budowlanych (43,8 proc.). To bardzo optymistyczne wyniki badań.
Jednak samo się nie zrobi. Na polityków nie ma co liczyć (lepiej żeby stali z boku i nie wtrącali się, bo mogą tylko zepsuć), więc polskie firmy już teraz powinny same próbować lobbować na Ukrainie w tej sprawie. Pozyskiwać kontakty i przyrzeczenia kontraktów, aby nie uprzedziły ich firmy z innych państw, a przede wszystkim od naszego zachodniego sąsiada. Teraz, na fali dużej niechęci Ukraińców do Niemców z uwagi na ich postawę wobec wojennych i humanitarnych potrzeb Ukrainy, a w miarę pozytywnego stosunku do Polaków, jest to tym łatwiejsze. Czy ta wielka szansa dla rozwoju polskiej gospodarki nie zostanie zmarnowana i zyska całe społeczeństwo? Na ile polski biznes jest w ogóle jej świadomy? I na ile jest świadomy tego, że aby być wygranym na rynku (ale i w polityce), zawsze trzeba myśleć o jeden krok do przodu?
Tomasz Cukiernik