– Wolność słowa jest fundamentem funkcjonującej demokracji, a Twitter jest cyfrowym placem miejskim, gdzie debatuje się o sprawach kluczowych dla przyszłości ludzkości – to słowa nikogo innego jak nowego właściciela Twittera. Elon Musk, właściciel Tesli i SpaceX, za 44 mld dolarów kupił prawa własności do firmy. Oferta była nie do przebicia, bo zapłacił za jedną akcję 3 dolary więcej, niż wynosiły one na giełdzie.
Czemu Twitter?
Z Twittera codziennie korzysta 211 mln użytkowników. Jest to bez sprzecznie jeden z największych kanałów informacyjnych na świecie. Wystarczy mieć smartfona i śledzić swoich ulubionych celebrytów, czy polityków, a na telefonie co chwilę dostawać będziemy radosne dźwięki o nowym wpisie któregoś z nich. Przez to, że wpisy na tym medium mają ograniczoną liczbę znaków, autorzy tworzą ich bez liku. Były wicepremier Polski jest w tym niezrównanym liderem i w 2021 roku tworzył średnio ponad sto wpisów dziennie!
Ogromny napływ informacji sprawia, że nie wszystkie są prawdziwe. Ponadto odbiorcy pozostający w swoich bańkach nie weryfikują tych informacji. Z „pomocą” jakiś już czas temu wkroczył wyjątkowo nie rząd, ale właściciel. Usuwane zostały publikacje uznane przez niego za dezinformujące, a także zablokowani niektórzy politycy. W ten sposób prawa do korzystania z platformy zostały odebrane nie byle komu, bo byłemu prezydentowi USA Donaldowi Trumpowi. Przyczyna? Wpisy podważające prawowitość przegranych przez niego wyborów.
Właściciel Tesli i SpaceX chce rozprawić się nie tylko z tym problemem. Wprost zachęca wszystkich do pozostania na platformie i jak sam mówi, liczy, że zrobią to nawet jego najbardziej zagorzali przeciwnicy. Kolejnym ważnym usprawnieniem ma być większa weryfikacja osób fizycznych, aby wyeliminować boty, które dobrze zaprogramowane zwiększają zasięgi wybranych informacji
Monopol na informację
Trzeba przyznać, że w takiej sytuacji wolność stoi w rozterce. Z jednej strony działania Twittera obejmujące jakąkolwiek cenzurę są z natury rzeczy oburzające, gdyż godzą w wolność słowa. Z drugiej, na co godzi się sam Elon Musk, właściciele przedsiębiorstwa mogą z nim robić, co chcą. Wolna konkurencja nie zabrania nikomu założyć nowego medium o innej orientacji politycznej. W tę stronę poszedł Donald Trump zakładając Truth Social.
Efekt sieciowy, mówiący o wzroście użyteczności produktu dla konsumentów w wypadku jej jak największej liczby, jest nieubłagany szczególnie w branży informacyjnej. Buduje on przewagę rynkową, dzięki której konkurencja jest prawie niemożliwa i nawet najbardziej zagorzali libertarianie z pewnością to widzą. Pytanie, z którym możliwe, że przyjdzie nam się zmierzyć, nie odnosić się już będzie do państwa, ale do korporacji. Czy prawo własności wciąż pozostanie priorytetem, gdy zagrożona będzie wolność słowa?
Ta moralna zagadka nie jest nam jednak serwowana już dziś ani nie będzie w niedalekiej przyszłości, bo wciąż mamy alternatywy. Zauważalne są one też w zachowaniu ludzi, którzy coraz częściej z namysłem wybierają różnorodne media i kanały komunikacji. Ponadto wielu nadzieję pokłada w tym niesamowicie innowacyjnym nowym właścicielu Twittera, który w banalny sposób kupił od ręki przedsiębiorstwo z logo niebieskiego ptaszka.
Problemy wolności słowa
Najbogatszy człowiek świata ma z pewnością możliwości i – jak deklaruje – chęci, aby stworzyć przestrzeń na prawdziwą wolność słowa. W czasie gdy informacja jest najsilniejszą bronią, trudno stwierdzić, czym jest prawda, a czym fałsz. Wiedzą to z pewnością Rosjanie, dla których propaganda jest chlebem powszechnym. Narracje zakorzeniane każdego dnia i powielane przez zwykłych ludzi budzą nowe, często – jak w przypadku napaści na Ukrainę – okrutnie wykorzystywane idee.
Mimo to prawdą jest, że ludzkich przekonań odgórnie się nie zmieni. Likwidując konto Donalda Trumpa, jedynie zaostrzyły się poglądy jego zwolenników, którzy tym bardziej doszukują się spisku i zamykając się w swoich bańkach informacyjnych. Taki proces jednak jest już nam dobrze znany pod angielską nazwą canceling. Wykluczanie ludzi z debaty na skutek reprezentowanych przez nich poglądów, czy wygłoszonych opinii jest chlebem powszechnym. Internet sprawia, że wystarczy zgłoszenie danej osoby za niepoprawne treści, wyciszanie powiadomień, bojkotowanie wydarzeń z udziałem danej osoby. Ile osób straciło głos? Nigdy się tego nie dowiemy. Tak jak i tego, czy mieli rację, czy nie.
Uważna obserwacja życia publicznego doprowadza do smutnej refleksji. Czy wolność słowa to już od lat pusty slogan? Nie żyjemy w polis, aby udać się na Agorę i przy wszystkich wyartykułować nasze poglądy. Dzisiaj potrzebujemy narzędzi. Może to być konto na Twitterze, reklama w telewizji, czy jak w Rosji – dostęp do Internetu. Profesorowie uniwersyteccy z dumą powiedzą, że akademia jest dostępnym, co prawda dla wybranych, lecz wciąż forum. Czasy te również minęły, a może nigdy nie nastały. W USA coraz częstszym zjawiskiem jest przykładanie wagi do budowania przestrzeni, w której każdy czuć się będzie bezpieczny i przez nikogo nie atakowany, a właściwie nie niepokojony. Treści „nieodpowiednie dla wrażliwych” są ustalane subiektywnie, bo nie ma kanonu tych kwestii. Tak samo dzieje się z radykalnymi, czy fanatycznymi poglądami, które są zależne jedynie od obowiązującego okna dyskursu.
Utworzenie całkowicie inkluzywnej i wolnej od jakichkolwiek cenzur platformy jest ideą najpiękniejszą, jaka mogłaby powstać. Wolność słowa jest fundamentem naszej cywilizacji i jakiekolwiek jej ograniczenia nie powinny nigdy przejść bez dogłębnej analizy. Idee tak ważne szczególnie w dzisiejszych czasach dokładnie tak samo jak firmy muszą móc konkurować ze sobą w nieskrępowanej przestrzeni. Tylko tak doskonalą się one, a społeczeństwo jako odbiorca może je wystarczająco zweryfikować.