Wątek udziału polskiego biznesu w odbudowie Ukrainy był mocno podkreślany podczas wizyty Wołodymyra Zełenskiego w Warszawie. Prezydent Ukrainy zachęcał polskie firmy do udziału w tym przedsięwzięciu podczas wspólnej konferencji prasowej z prezydentem Andrzejem Dudą i podczas krótkiego wystąpienia na polsko-ukraińskim forum gospodarczym, bezpośrednio przed przemówieniem publicznym na dziedzińcu Zamku Królewskiego. Jednym z najciekawszy fragmentów było stwierdzenie wygłoszone na konferencji prasowej. Pan prezydent Zełenski powiedział, że jako że Ukraina na pewno wojnę wygra, polskie firmy powinny działać już teraz, bo „kto pierwszy, ten lepszy”.
Podczas całej wizyty łatwo było ulec emocjom, które jednak dla racjonalnego rachunku i oceny trzeba odłożyć na bok – również w kwestiach biznesu, a może przede wszystkim tutaj. Co wtedy zobaczymy?
Przede wszystkim to, że Ukraina jest dzisiaj krajem skrajnie wyniszczonym gospodarczo i praktycznie upadłym, gdyby odjąć zagraniczną pomoc. W całości, według wyliczeń Kilońskiego Instytutu Światowej Gospodarki (który od miesięcy prowadzi statystyki pomocy dla Ukrainy), cała zagraniczna pomoc dla Ukrainy – wojskowa, humanitarna, gospodarcza – od 24 lutego do połowy stycznia to kwota blisko 144 mld euro, czyli ponad 670 mld zł, a więc znacznie więcej niż roczne przychody polskiego budżetu. Bez tej pomocy państwo ukraińskie przestałoby funkcjonować.
Odbudowa wydaje się zadaniem bardzo atrakcyjnym i oczywiście będzie okazją do zarobienia dużych pieniędzy. Są tu jednak istotne „ale”. Pierwsze z nich to pytanie, w którym momencie i jakich okolicznościach miałaby się zacząć. Jest raczej wykluczone, aby jakiekolwiek przedsięwzięcia mogły się rozpocząć przed zakończeniem działań zbrojnych. Żadna poważna firma nie zaryzykuje w takiej sytuacji większej inwestycji czy nawet zaangażowania swojego sprzętu. Truizmem jest, że powtarzane przy okazji wizyty przez polskiego prezydenta oczekiwanie, że zakończenie wojny ma oznaczać usunięcie Rosjan ze wszystkich ukraińskich terytoriów, jest iluzją. W tle podniosłych uroczystości odbywa się już na poważnie wyczuwanie i sondowanie możliwości doprowadzania do jakiejś formy ugody, również dlatego, że zasoby Zachodu nie są niewyczerpane. Taki był również sens wizyty prezydenta Francji w Pekinie.
Załóżmy zatem, że do zakończenia działań dochodzi – co z pewnością będzie oznaczało trudny kompromis terytorialny i w jakimś stopniu odbędzie się kosztem Ukrainy. Z drugiej strony umożliwi rozpoczęcie odbudowy. Pomińmy tutaj ustalenia z zeszłorocznej konferencji monachijskiej, podczas której Polsce powierzono odbudowę Donbasu, czyli terytorium, które w dużej części może pozostać pod rosyjskim panowaniem. W każdym razie kilka rzeczy jest pewnych.
Po pierwsze – że nawet po zawieszeniu broni koszty prowadzenia biznesu na Ukrainie będą wysokie ze względu na ich ubezpieczenie wynikające z trwającego rosyjskiego zagrożenia. Jego cena będzie tym mniejsza, im silniejsze będzie bezpieczeństwo Ukrainy, co tworzy oczywisty paradoks: warunkiem opłacalności prowadzenia biznesu będzie objęcie tego kraju jakąś formą gwarancji bezpieczeństwa, co z kolei zwiększy prawdopodobieństwo wciągnięcia w którymś momencie Zachodu w wojnę w obronie Ukrainy. Czyli zarazem bezpieczeństwo Zachodu w ujęciu szerszym obniży.
Po drugie – Ukraina za swoją odbudowę nie zapłaci, a w każdym razie nie od razu, bo odliczając pomoc zagraniczną, jest zwyczajnie bankrutem. To całkowicie oczywiste. To z kolei znaczy, że aby zaangażować się w odbudowę Ukrainy, zagraniczne firmy będą musiały polegać na kredycie, w dodatku gwarantowanym najpewniej przez swoje kraje. Zadajmy sobie zatem retoryczne w dużej mierze pytanie, jakie możliwości kredytowania i gwarantowania kredytów będzie mieć balansująca na krawędzi recesji Polska w ciągu najbliższych lat w zestawieniu z przede wszystkim Niemcami, ale też Francją czy Stanami Zjednoczonymi. I czy polskie firmy będą mogły liczyć na kredytowanie przez instytucje będące pod kontrolą niemiecką czy amerykańską.
Przy tych warto zauważyć, jakie w praktyce jest podejście Ukrainy do polskiego wkładu w odbudowę. Wicepremier tego kraju podpisał z ministrem rozwoju i technologii Waldemarem Budą memorandum, które zakłada szybką wymianę informacji o ofertach biznesowych i możliwościach inwestycyjnych. To dobrze, ale w żaden istotny sposób nie zwiększa to możliwości polskich firm. Szczególnie że najpewniej nie będzie to jedyna taka umowa, jaką zawrze Ukraina, wykazująca się w obronie własnego interesu podziwu godnym pragmatyzmem. Dokładnie odwrotnie niż Polska.
Nie ma natomiast mowy o jakichkolwiek preferencjach dla polskich firm. Na przykład o pierwszeństwie w państwowych przetargach. „Kto pierwszy, ten lepszy” – powiedział uczciwie Wołodymyr Zełenski.
Może się zatem okazać, że pozornie atrakcyjna perspektywa zarobienia na powojennej odbudowie Ukrainy jest całkowicie złudna – z polskiego, bo już nie z niemieckiego czy francuskiego punktu widzenia.
Łukasz Warzecha
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne opinie i poglądy