Wydaje się to w pełni uzasadnione w sytuacji, gdy prestiżowa, amerykańska agencja ratingowa Fitch, dotychczas pełna optymizmu przy badaniu wzrostu naszego PKB, obniża nam prognozy wzrostu nie tylko w roku 2024, ale i koryguje prognozę za rok obecny. Co ciekawe, zauważono, że drastyczne cięcie stóp procentowych, w obliczu zażartej wojny banku centralnego z inflacją, może wskazywać, że i nasza rada ekspertów od rodzimej waluty obawia się zaliczania dołów przez polską gospodarkę w roku następnym.
Co ciekawe, i u polityków, oczywiście tych, którzy w nadchodzących wyborach chcieliby widzieć siebie na miejscu obecnie rządzących naszym krajem, zaczyna pojawiać się dziwna troska o przyszłość ekonomiczną państwa. Z kolei ci obecnie kierujący nawą państwową zdają się być pełni optymizmu co do kondycji polskiej gospodarki.
I tu mamy swoisty dysonans poznawczy, na który odpowiedź cztery wieki temu włożył William Shakespeare w usta Hamleta: Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, niż się ich śniło waszym filozofom. Zakrawa to o farsę, ale w przypadku polityków (szczególnie tych, którzy czynią głęboką refleksję nad stanem demokracji w naszym kraju), wydaje się, że powiązanie decyzji politycznych z konsekwencjami ekonomicznymi jest czymś w rodzaju zjawiska o charakterze nadprzyrodzonym, którego mechanizm działania jest dla nas zakryty.
Widać to szczególnie w okresie przedwyborczym. Oczywiście daleki jestem od zarzucania poszczególnym przedstawicielom politycznego grona, braku wiedzy w przedmiocie źródła ekonomicznych problemów lub po prostu wizji tego, dokąd prowadzi obecny model gospodarczy kraju. Po prostu krótkie skupienie się na przekazie dwóch głównych, a ścierających się sił politycznych pozwala dojść do wniosku, że każdy problem jest im na rękę, gdyż rodzi po jednej stronie powód do narzekania, po drugiej zaś powód do chluby z systemowego sposobu rozwiązania problemu. W obydwu zaś przypadkach rodzi niepohamowaną rządzę obietnic wykorzystania instytucji państwa przez polityków, gdy demokratycznie zostanie im powierzony mandat rządzenia.
Przykładowo coraz częściej w radiu słyszę spot zachwalający posiadanie i prowadzenie przez państwo przedsiębiorstw w formie spółek. Wiąże się to zapewne z pytaniem referendalnym dotyczącym tzw. „wyprzedaży majątku państwowego prowadzącego do utraty kontroli nad strategicznymi sektorami gospodarki”. Któż by demokratycznie odmówił negatywnej odpowiedzi na takie pytanie w obliczu zachwalania wyników spółek skarbu państwa oraz wobec bezpośredniego udziału z zysku tych spółek w „poprawianiu życia” ludu pracującego miast i wsi? Dziwnym trafem nikt się nie zająknie w przedmiocie rzeczywistych kosztów generowania wyników przez te konglomeraty, szczególnie kosztów po stronie obywateli, czyli tych, którzy w założeniu mają mieć kontrolę nad strategicznymi sektorami gospodarki.
Druga strona sceny politycznej też bierze lekcje od Hamleta. Nawet filozofom, nie wspominając już o ekonomistach, przy obecnym deficycie finansów publicznych nie może wyśnić połączenie obietnic 30-proc. podwyżki dla nauczycieli, 20-proc. podwyżki dla budżetówki, babciowego, 600 zł dopłaty do czynszu, z wyższą (do 60 tys. zł) kwotą wolną od podatku, zniesieniem „podatku Belki” do 100 tys. zł, obniżeniem VAT dla „beauty” itp.
Nie bez kozery dwukrotnie położyłem nacisk na demokrację, tym bardziej że jak pokazują właśnie demokratyczne wybory, obywatele zdają się ten sposób rządzenia obietnicami kupować. Myślę, że najlepszym przykładem poziomu ekonomicznego zainteresowania średniej czyli przekroju społeczeństwa jest poziom audycji ekonomicznych, które od niedawna zdarza mi się usłyszeć w radiowej Trójce. Dla przykładu we wtorek przed południem słuchacz mógł dowiedzieć się o rozporządzeniu resortu klimatu i środowiska ws. dopłat do energii elektrycznej, plebiscycie uznania wśród zawodów, wynikach łódzkiej strefy ekonomicznej i sukcesie programów pomocowych NFOŚiGW przeciwko marnowaniu żywności. Dziwnym trafem brakło najistotniejszego newsa wtorkowego poranka, czyli kolejnego spadku naszej narodowej waluty.
A jednak są filozofowie, którzy umieją wskazać na źródło dziwnej krótkowzroczności zarówno wyborców i polityków, tego zaślepienia przy rozpoznawaniu przyczyn ekonomicznych problemów. Jest nim demokratyczne ubezwłasnowolnienie.
Takie spostrzeżenie zawarł wielki filozof francuski Alexis de Tocqueville w swoim nieśmiertelnym dziele „O demokracji w Ameryce”. Pisał tam: Dowodziłem również, że rosnące upodobanie do dobrobytu oraz zmienny charakter własności powodują, iż społeczeństwa demokratyczne obawiają się wszelkich zamieszek. Umiłowanie spokoju jest często jedyną namiętnością tych społeczeństw, namiętnością, która staje się bardziej żywa i potężna, w miarę jak wszystkie inne słabną i gasną. Dlatego właśnie społeczeństwa takie nadają władzy centralnej lub pozwalają jej zdobywać ciągle nowe uprawnienia. Wydaje im się ona jedyną siłą zainteresowaną w tym, by bronić siebie oraz społeczeństwo przed anarchią, a również jedyną, która ma po temu możliwości. (…) Ponad wszystkimi panuje na wyżynach potężna i opiekuńcza władza, która chce sama zaspokoić ludzkie potrzeby i czuwać nad losem obywateli. Ta władza jest absolutna, drobiazgowa, pedantyczna, przewidująca i łagodna. Można by ją porównać z władzą ojcowską, gdyby celem jej było przygotowanie ludzi do dojrzałego życia. Ona jednak stara się nieodwołalnie uwięzić ludzi w stanie dzieciństwa. Lubi, gdy obywatelom żyje się dobrze, pod warunkiem wszakże, by myśleli wyłącznie o własnym dobrobycie. Chętnie przyczynia się do ich szczęścia, lecz chce dostarczać je i oceniać samodzielnie. Otacza ludzi opieką, uprzedza i zaspokaja ich potrzeby, ułatwia im rozrywki, prowadzi ważniejsze interesy, kieruje przemysłem, zarządza spadkami, rozdziela dziedzictwo. Że też nie może oszczędzić im całkowicie trudu myślenia i wszelkich trosk ich żywota!
Któż zatem nie chciałby takiej kurateli? Problem w tym, że owa kuratela kosztuje i niestety nie płaci za nią państwowy kurator. Jak wskazała w niedawnym wywiadzie sama minister finansów, poziom planowanego deficytu grozi nam otwarciem unijnej procedury nadmiernego deficytu. W skrócie mamy najwyższy w historii nominalny deficyt (164,8 mld zł), najwyższe w historii potrzeby pożyczkowe (225,4 mld zł netto i 420,6 mld zł brutto) i rosnący deficyt całego sektora finansów do 4,5 proc. PKB oraz dług publiczny aż do 54 proc. PKB. Czy kurator prowadzący do bankructwa ubezwłasnowolnionego nie jest hochsztaplerem? Chyba nie, bo w końcu działa za demokratyczną zgodą podopiecznego.
Jacek Janas
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie